Walenie w dekiel

Hela nalała wody do wanny z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Do Bożego Narodzenia jeszcze sporo czasu zostało, ale przygotowania czas poczynić wcześniej. Wiadomo, przezornemu wiatr w plecy wieje, czy jakoś tak! Napuściła, żeby potem wpuścić. Co roku to samo. Tradycja. I zajęła się pracowicie wymiataniem brudów, a sporo tego zalegało po poprzednich Lokatorach.

Za czas jakiś wchodzi Hela do łazienki, a tu posadzka mokra!
Pobiegła do salo(o)nu i budzi szefa:
„Mamy przeciek!”
Lokator spoczywał na sofie w pozycji dwuznacznej. To znaczy, w pewnym sensie jednoznacznej, bo to nie takie proste do wyjaśnienia. Jedna połowa spała, a w chrapaniu słychać było: troskę o los , zaangażowanie w , oraz determinację. Druga połowa oglądała telewizję, starannie omijając TVN i pochodne. Lokator składał się z dwóch w przybliżeniu równych części. Jako schizofrenik niebanalny, wady i niedostatki jednej połówki równoważył ludzkimi ułomnościami drugiej.

Na wieść o hydroproblemie poderwał się z sofy. Wlazł pod stół, wciągając za sobą Helę.
„Ktoś chlapnął?”
„Tego nie wiem…”
„A co wiesz?”
„Tyle tylko, że jest mokro….
Lokator ugryzł się w zaciśniętą pięść. Wykonał następnie krótki taniec świętego Wita, świadczący o tym, że nadkąszenie nie było uzgodnione, i nie stanowiło consensusu połówkowego.
„Mokra robota?! Wiedziałem, że do tego musiało w końcu dojść! Tak długo nas prowokowali, naciągali strunę, lżyli, podbierali, nabierali, a na koniec odsunęli, że musiało….
Hela się zdumiała:
„To nie tak… Może to tylko ryba.”
„Jaki znowu Ryba? Nie znam żadnego Ryby! Obywatela Buraka trzeba było lepiej pilnować! Ot, co!”
Helenka bezradnie próbowała rzecz wyjaśnić. W tym sęk, że trudno było się przebić z tematem, bo obie połówki mocno się rozkojarzyły z obawy przed schłodzeniem porządków domowych:
„To może ja wezwę hydraulika?”
Jakiego znowu Hydraulika? Poza tym miało być bez nazwisk!”

Hela zrezygnowana, widząc, że się nie dogada, wezwała wreszcie fachowca.
Przyszedł w niebieskim kombinezonie, co mogło coś znaczyć, albo nie znaczyło wcale.
Okazało się, że karp nic nie zawinił. Korek był nieszczelny, a w syfonie szambonurek znalazł fiolkę z witaminami. Zaraz, zaraz…. A, czy to nie o witaminach śpiewał Andrzej Rosiewicz?
Teraz wszystko jasne!
Cholera, miało być bez nazwisk!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

To i tak dobrze, że woda, Panie Tarantulo.

W moich kręgach brydżowych, w momencie wystąpienia pięknej katastrofy, zwykło się mawiać, że wylała się zupa. Pomidorowa z ryżem.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo

Obserwacja wczorajszych happeningów politycznych w sejmie wlaściwym i jego komisjach zaowocowała tym pokręconym tekstem. Mój stan ducha odzwierciedlony jest w tytule.
Ale nie ma powodów do niepokoju. Dochodzę już chyba do siebie.

Pozdrawiam z nerwowym tikiem w oku. Czyli, że jednak jeszcze….

tarantula


Obserwując te wydarzenia, Panie Sąsiedzie,

choć ze sporym niesmakiem, człowiek imieniem Lorenzo zastanawia się, czy przestrzeń pomiędzy uszami u tych facetów służy wyłącznie do podtrzymywania kapelusza.

Miłego popołudnia awansem życzę


Panie Sąsiedzie!

Oto jest wspomniane arcydzielo kultury masowej autorstwa Andrzeja Rosiewicza, na chwilę dzisiejszą podpory Radia (co taaakiego) Maryja. Zwroteczka i refren przecudnej wprost urody:

“Wystarczą cztery Ziobra i Polska będzie dobra”.

Wystarczy cztery Ziobra
i Polska będzie dobra.
Gdy Ziobro zbierze żniwo
nadejdzie czas na Prawo i Sprawiedliwość.
Wystarczy cztery Ziobra
i Polska będzie dobra.
Uśmiechem nas przywita
przywita nas IV Rzeczpospolita.

Kto pracował dla wsi,
a kto dla WSI,
mają jeszcze załatwić spraw parę.
Kto pracował dla wsi,
a kto dla WSI,
Ziobro i prokurator KACZMAREK!

Urocze! Wspomniałem już Staremu, że nie spotykany jest w przyrodzie żaden biologiczny ustrój z czterema żebrami (staropolskie: ziobro). I że Rosiewicz wymyślił to sobie na swoją własną odpowiedzialność. Gdyby trzymał się zasady “Bez nazwisk!” to nie musiałby potem kombinować. I tak nienajgorzej poszło, bo mógł do tej propagandowej szmiry wrzucić jeszcze Gilowską, Ujazdowskiego, albo nawet Dorna. Chociaż ten ostatni źle sie rymuje.

tarantula


Z tym Dornem, Panie Sąsiedzie,

to jest taka sprawa – jego byli przyjaciele z boiska powinni się byli już wcześniej zastanowić, czy warto z nim kooperować, jako że po polsku niemieckie słowo “Dorn” znaczy ni mniej ni więcej “kolec”.

Do miłego


Sąsiedzie!

Boję się o tym powiedziec, ale wcześniej była to chyba kolczasta akacja -“Dornbaum”. Sam wytknąłem jednemu, że czepianie się przodków i eugeniczne bzdury niegodne są przecież...

tarantula


Subskrybuj zawartość