Wanda cz.1. Z akt Instytutu Pamięci Smoczej

Krak, syn Sigurda, nie znaczył jeszcze wiele, gdy wyruszył na pielgrzymkę do sanktuarium Świętowida, do Arkony. Póki co, zajmował poczesne miejsce w Radzie, gdzie jego głos, najmożniejszego z kmieciów, znaczył najwięcej. Ale to mało mu było, i miało się z czasem zmienić. I nie to jedno przysparzało mu zgryzot.
Póki co, i żona młodziutka Wija, i popaśnice, nie dawały mu upragnionego następcy. Ani dziewuchy nawet, chociaż cera lepsza byłaby już, niż bezpotomność. Żercy po czynionych obiatach uroczyście ogłosili, że jeno pokłon Świętowidowi czar odczyni, a Krak ruszył rychło na północ.
Wyrocznia w Arkonie zaleciła, aby w akcie dziękczynnym młody Wiślanin wziął udział wraz ze swym pocztem, w wielkim wypadzie za Łabę, jaki Wieleci z Obodzrzycami mieli powziąć przeciwko frankońskiemu Pepinowi Grubemu. Rachuby , których Krak pierwotnie nie był świadom, zakładały stworzenie pozoru, że wpływy wieleckie sięgają daleko, aż do górnej Wisły. Co miało dać Frankom sporo do dumania, i od pochopnych napaści powstrzymywać. Z wyprawy Krak wrócił mądrzejszy o niebo, niż był wyjeżdżał. Przywiózł też piękną Rychezę, co ją miał popaśnicą uczynić uroczyście, lubo nie wiedział, że ona drugą, czy którą tam żoną, wcale nie zamierzała zostać.

Po uczcie zrękowinowej, Wija zaczęła podupadać na zdrowiu, i marniała w oczach. Zeszła z woli Bogów w dwa Księżyce, a Dziewanna, co wielki apetyt miała na jej opuszczone miejsce, pośliznęła się na ługu wylanym z balii, i wskutek przetrącenia karku dołączyła do nieszczęsnej miłośnicy w Krainie Duchów w Nawii.
Rycheza, skutkiem owych tragicznych przypadków dostąpiła zaszczytu podniesienia do godności Pierwszej Małżonki. Nie minęło wiele czasu, a rozmaitymi sposobami nakłoniła kmieci osiadłych wokół Wawelskiego Wzgórza do uznania Kraka komesem, i do budowy warowni przy świętym chramie. Proces przemiany ustrojowej obfitował w znaczniejsze niż zwyczajnie nieszczęśliwe wypadki na polowaniach, zachłyśnięcia na ucztach czy zasłabnięcia w łaźni. Osobliwie wśród znaczniejszych kmieci, co obstawali za starym porządkiem.

I posypały się u komesa dziecięta. Najpierw Krak, potem Lechu, a na koniec dzieweczka, co jej macierz uparła się dać na imię Wanda. W przekazywanej tradycji Ryksa, jak częściej wołali ją Wiślanie, miała pochodzić z rodu Genseryka, wielkiego wodza Wandali, i przez jego to pamięć dziewczynka zyskała to niezwykłe przezwanie.
Po wielkim przodku, równie walecznym, co jurnym, dziedzictwo wzięła osobliwe, i obyczajów była niezwykle rozpasanych. Wydana za szwieca, Skubę, doprowadziła go rychło do zgonu, bo chłopisko mimo niebywałego temperamentu nie mógł jej wygodzić. Słabość podtrzymywał tajemnymi ziołami z gontyny boga Prenuta, co rezultacie mocno skróciło mu żywot.

Skuba godności komesowego zięcia dostąpił za zabójstwo Smoka, co tajemnym być musiało, bo wieść rozpuścić kazała Ryksa, co z ręki młodego Kraka gadzina padła, i z nurtem wiślanym hen ku morzu spłynęła. Obadwa z bratem komesiątka durne byli, i do nieszczęścia rychło doszło. Lech, o brata zawistny, prawdę o smoczym zgonie zaczął rozpowiadać, a ten w szale gniewu zatłukł go ułomkiem dyszla. Mord to był zwyczajny, ale kapłani uładzeni wielką obiatą dla bogów, orzekli, że zwyczajowy i uczciwy pojedynek się zdarzył , a przypadek śmierci Lecha nieszczęśliwym widział się zrządzeniem losu. Po ceremoniach pogrzebowych młody Krak ruszyć miał w pielgrzymkę przebłagalną, do czego jednak nie doszło, bo podczas tryzny, wypiwszy miodu nad miarę, uparł się dowodzić wszystkim, że umie jeździć na byku. Prochy obu braci w urnach bliźniaczych złożono w dole Wisły, za Krzemiennymi Wzgórzami, gdzie łamano kamień na spodzie domostw. Stary komes umyślił, żeby kurhan w tym miejscu usypać
I tak świeżo owdowiała dzieweczka jedyną pozostała nadzieją ojcową. Za mąż trza ją było wydać, ale teraz rozważnie , bo wybraniec miał krainą współrządzić. I tak stary Krak zwrócil uwagę na Obodrzyców. Znaczny wódz Mściwój, trzymał doskonałe układy z chramem na Wolinie i z Rugią. Słynął z rozsądku, i dalej umiał patrzeć, niż Polanie nad Gopłem, którzy udawali, że oprócz nich nikogo na świecie nie ma!

Mściwój miał z Sigrudą z Jomsborga syna Rodyka, wiekiem Wandzie podobnym. Ale w Ryksie sentyment do kraju przodków się zbudził, na wieść, że w sąsiedztwie, u Ślężan, uciekinier saski, przed gniewem starego Pepina się kryje. Tuzin lat od Wandy starszy Rytygier otwarcie wśród papieskich Merowingów wyznawał arianizm, co mało go nie przywiodło do zguby. Na wygnaniu udawał gorliwego czciciela Perkuna. Całkiem rozumnie, bo uciekinierzy zza Łaby z krzyżykami Ariusza na szyi, witani byli u Wieletów z radością, i prowadzeni na postronkach do chramów, bo takie ofiary bogom miłe były nadzwyczaj. A Ślężanie gorsi od sąsiadów być nie chcieli. Obdarowany dla bitności i męstwa paroma łanami i niewolnymi, Sas powoli próbował podobną zająć pozycję co Krak u Wiślan.

Komes chciał Obodrzyca, małżonka jego Sasa, spór poszedł, aż Krak córce pozwolił wybrać samotrzeć. Ta ważąc układy polityczne uznała w swej mądrości, że równoważą się, ale rzecz jedną postawiła jako ważną. Otóż książęcy smerda, stary Chebdo miał ku Wolinie się udać, a potem nad Ślęzę. Zarówno z jednym i drugim kandydatem miał się też w łaźni spotkać, a wiele spraw na miejscu wybadać. Pana ojca i matki polityczne zawiłości, a dla dzieweczki wieści o sprawowaniu się kandydatów przy Jarych Godach i Kupale. I co w ogóle dziewki nad ujściem Odry, a i nad Ślęzą o obu chłopach prawią.
Gdy wiosenne roztopy ustały, Chebda wreszcie w daleką ruszył drogę...

c.d.n

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

No to poszedł Pan, Panie Sąsiedzie,

na całego. Czyżby pierwszy doktorat na TxT się szykował?

Pozdrawiam wielce zaciekawiony

PS. I niech Mazowszanie uważnie czytają, by się dowiedzieć, jak to drzewiej u nas bywało.


Drogi Sąsiedzie!

A przeciez mało kto z Mazowszan orientuje się, że ludzka odmiana, co mamrotała niewyraźnie tak, że ich Niemymi, lub później Niemcami zwano, daleko za Łabą pomieszkiwała. I dla Wiślan żadnego zagrożenia nie stanowiła. Co inne skośnookie Awary, czy poźniej nieco Madziarowie. Marchie wdarły sie klinem w ziemie Wieletów, aż do państwa Polan, dopiero dwieście lat później.

Instytut Pamięci Smoczej ma rozległe plany. Ale wiele będzie zależeć od społecznego zapotrzebowania.
Na razie to, co dzieje się współcześnie, chyba, póki co, jest ciekawsze, niż bajania panów w średnim wieku.

Serdecznie pozdrawiam!

tarantula


A ci Mazowszanie, Panie Tarantulo,

to oni skąd się wywodzą? Z żabiego skrzeku z bagien rozlicznych w tamtej okolicy występujących?

Ukłony w samo południe

PS. Zaczepiają nas tu i ówdzie, Panie Sąsiedzie Szanowny. A co do zapotrzebowania, to naturalnie jestem do dyspozycji stałej. Jak to między nami Krakusami:-)


Byłem nieraz na Kopcu

Nocą też tam chadzałem. Czasem winem bardziej niz nieco odurzony. Mieszkałem wtedy opodal, na Limanowskiego. Słyszałem opowieści strzyg pod kopcem mieszkających. Potwierdzam opowieść.

Znakomity tekst. Gratuluję pomysłu.

Pozdrawiam serdecznie.


Stary

A bo, proszę ja Ciebie postanowiłem zdobyć się na odwagę i historię naszego grodu odbrązowić. Mówią, że legendy od prawdy są ciekawsze. Otóż wcale tak być nie musi!
Z zachwytem przyjąłem wiadomość o Twoim pomieszkiwaniu na Limanowskiego. Te tereny mają szansę stać się niedługo ekskluzywną dzielnicą miasta. I słusznie.Często tam bywam, a okolice św. Benedykta i Kopiec, mają dla mnie szczególne znaczenie.

P.S. Część druga niebawem. Będzie o drugim kopcu.

Pozdrawiam serdecznie. Z Prądnika Czerwonego.

tarantula


Jak zwykle doskonałe,

ale w tagu bodajże jest błąd. Est na końcu, albo w ogóle bez tego.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość