Na internetowej stronie “Przekroju” ciekawy tekst autorstwa Igora Ryciaka: Świadkowie Jechowy chcą krwi” (http://przekroj.pl/wydarzenia_kraj_artykul,4732,1.html).
Autor porusza zagadnienie niezgody wyznawców Jehowy na transfuzję krwi, nawet wtedy, gdy może to uratować czyjeś życie. Przywołuje też wydarzenie sprzed kilku lat, kiedy to niespełna 18-letnia Magda zmarła, ponieważ jej rodzice nie wyrazili zgody właśnie na transfuzję.
Ryciak pisze również o tym, że wśród samych Świadków zaczyna narastać opór przeciw takiemu stanowisku ich religii.
Dlaczego o tym piszę? Z dwóch przynajmniej powodów.
Po pierwsze. Chodzi mi o nas, katolików, którzy tak często nie zgadzamy się ze stanowiskiem naszego Kościoła w przeróżnych kwestiach, widząc w nim jedynie zło i działanie na niekorzyść pojedynczego człowieka. Może kiedy uświadomimy sobie absurdalność, a wręcz barbarzyństwo niektórych praktyk i zasad obowiązujących w ramach innych wyznań i religii, wtedy z większym zrozumieniem podchodzić będziemy do własnej.
Po drugie. Miałem kiedyś okazję bardzo długiej rozmowy z bardzo młodą bo zaledwie 13 czy 14 letnią dzeiwczynką, która należy właśnie do Świadków Jehowy. Zadawałem jej trudne i wymagające pytania odnośnie tego, w co, jak i dlaczego wierzy. Jej odpowiedzi były niezwykle logiczne, spójne, poparte wielką wiedzą, której na próżno szukać u jej rówieśników, młodych katolików, z którymi, siłą rzeczy mam częsty i intensywny kontakt. Na koniec zostawiłem najtrudniejsze moim zdaniem pytanie: właśnie o zakaz transfuzji. Ku mojemu zaskoczeniu, na to pytanie odpowiedziała z takim samym zaangażowaniem, prostotą, subtelnością argumentacji i siłą przekonania o swej, absolutnej i niepodlegającej dyskusji, racji, jak na wszystkie wcześniejsze. Bez zmróżenia oka stwierdziła, że sama nosi przy sobie karteczkę, iż w razie wypadku czy choroby nie godzi się na ratowanie życia, jeżeli konieczne byłoby przetoczenie krwi. Bez zająknięcia mówiła o tym, iż najważniejsze jest życie po śmierci, które stanowi ostateczny i jedyny cel ludzkiej egzystencji tu na ziemi. Zatem przedłużanie życia na siłę jest niezrozumiałe, a wręcz absurdalne z jej punktu widzenia.
Po tej rozmowie długo myślałem o tym na ile to, co mówiła dziewczyna, wynikało z jej własnych najgłębszych, przemyślanych i przeżytych osobiście przekonań i doświadczenia (Boga?, Prawdy?), a na ile było wynikiem “prania mózgu” dokonanego przez jej współwyznawców?
Myślałem o tym czy mam moralne prawo potępiać jej przekonania, nawet wtedy, gdy absolutnie się z nimi nie zgadzam?
Myślałem o tym, co to naprawdę znaczy, że życie jest najważniejsze? Wiem przecież, że są w życiu takie wartości, co do których nie ma najmniejszych wątpliwości, że należy dla nich właśnie poświęcić własne życie
Myślałem o tym czy byłbym gotów zaakceptować decyzję swojego dziecka, które w imię własnych przekonań, poglądów, zasad, ideałów, religii, światopoglądu, odmówiłoby ratowania własnego życia… ? I czy w ogóle miałbym moralny obowiązek taką decyzję zaakceptować?