W sejmowej sali trwało lekkie poruszenie, jedni już wstali z miejsca z zamiarem jej opuszczenia, inni zwlekali rozglądając się dookoła. Nagle padło pytanie:
– „Skąd mamy wiedzieć, kto z nas ma udać się do restauracji? A co jeśli któraś z tych osób nie zechce oddać się w ręce, jak to pan raczył ująć, sprawiedliwości?”
Spiker – jak sam siebie nazwał człowiek z mównicy – zatrzymał się, odwrócił i wrócił na mównicę. Gestem dłoni uniesionej do góry poprosił zgromadzonych o ciszę.
– Szanowni państwo, panie posłanki, posłowie, senatorowie – przepraszam za dyskomfort i niezręczność jaka powstała, postaram się szybko wyjaśnić i dać jasną odpowiedź, aby już tego typu niejasności nie miały miejsca.
Każde z szanownych państwa posiada telefon komórkowy – niektórzy, jak dajmy na to pan poseł Nojemant, ma aż trzy. Zatem pozwolę sobie poprosić wszystkich państwa o sięgnięcie po swoje telefony i sprawdzenie czy działają. Tych państwa, których telefony mają zasięg i są aktywne zapraszam ponownie po przerwie. Pozostali, których telefony nie są aktywne już wiedzą, gdzie i po co mają się udać.
Informacyjnie jeszcze tylko dodam dla tej reszty z którymi już się nie spotkamy po przerwie, że wobec tych osób zostaną wszczęte procedury przewidziane w szczegółowych regulacjach prawnych. I żeby wszystko już było jasne dodam, że z tą samą chwilą, kiedy przestały działać telefony niektórych z państwa, wygasły wasze mandaty, a tym samym przestał was chronić immunitet.
– To skandal! – Ktoś ze środka sali krzyczał. – To jest zamach na demokrację! Ja się odwołam. Ja, ja żądam…
Ogólny śmiech zdecydowanej części zebranych szykującej się już do wyjścia na przerwę zagłuszył głos oburzonego członka partii liberałów. Poseł, który nie krył oburzenia jeszcze do niedawna określał się mianem „prawicowego”, ale w rzeczywistości bliżej mu było lewicy i stąd, zapewne dla niepoznaki, zasiadał w szeregach pseudo liberałów. Tak naprawdę jego karierę, podobnie jak wielu innych, wykreowały służby, których korzenie sięgają socjalistycznego państwa. Poseł ten do teraz „chodził” na pasku mętnych sił skupionych w służbach specjalnych, których zadaniem było strzec porządku i bezpieczeństwa państwa, a nie – co do tej pory czyniły – spiskować przeciw państwu łamiąc porządek i wszelkie normy społeczne i prawne. To na czyim garnuszku znajdowała się siatka kilkuset agentów tych służb przestało być tajemnicą, o czym piszący te słowa obserwator wspomni jeszcze co najmniej kilka razy na dalszych stronach powieści.
– Panie pośle, czy to nie aby pańska dewiza: „Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono”? – Zapytał pytającego posła sprawozdawca i kontynuował dalej:
– O ile mnie pamięć nie myli, i o ile zawarte w pańskich dokumentach informacje oddają prawdziwość pana dokonań, to doprawdy nie wiem, co pan tutaj robi i kto był aż tak naiwny, że powierzył panu mandat posła? Pańskie miejsce jest zupełnie gdzie indziej i pan doskonale powinien zdawać sobie z tego sprawę. Ale zostawmy to właściwym organom, które być może zechcą przyjrzeć się pana działaniom. A co do pańskiego sformułowania o zamachu na demokrację, to faktycznie trzeba panu przyznać rację. To skandal, że akurat ktoś taki jak pan miał tupet o tym wspomnieć. Pańska kariera, o ile wiem, rozpoczęła się od handlu kradzionymi, bodajże w Szwajcarii, radiami samochodowymi, prawda? A później zajmował się pan udzielaniem pożyczek za sowite odstępne, nieprawdaż?
I to nazwałbym skandalem. Podobnie jak wiele innych zrobionych karier – niech mi będzie wolno wspomnieć choćby pupilka premiera wywodzącego się z pańskiej partii, posła, którego kariera zaczęła się od obrotu nielegalnym alkoholem, posła który szydził z wszelkich wartości, a tę izbę przerobił na swoisty jarmark różności.
To, że niektórzy ludzie służb poszli na wrogą ojczyźnie współpracę z obcymi wywiadami i to, że ludzie ci postawili sobie za punkt honoru, o ile można w tej sytuacji w ogóle mówić o honorze, wykreować takie postaci i ustawić ich na czele partii, to też nazwałby skandalem i zamachem na demokrację.
(…)
W swoim gabinecie minister sprawiedliwość skrupulatnie pochylił się nad dokumentami, raz jeszcze przejrzał po kolei wszystkie nominacje i odwołania, po czym odkładał każdą z teczek na lewą stronę biurka. Czynił to wolno, bez pośpiechu i bardzo starannie. Dokładnie wiedział, zdawał sobie sprawę z rangi każdego złożonego dziś podpisu. Sięgnął po teczkę w czerwonej obwolucie otworzył ją i zagłębił w studiowaniu zawartości. Kiedy skończył wybrał przycisk na interkomie.
Po chwili do gabinetu wszedł sekretarz.
– Tutaj – rzekł do przybyłego wskazując palcem na teczkę – znajduje się lista z nazwiskami i zajmowanymi stanowiskami czterystu osób. Są to głównie nazwiska sędziów i prokuratorów, których z dniem dzisiejszym zawieszam lub odwołuję z zajmowanych stanowisk i funkcji.
Proszę tę listę niezwłocznie przekazać mediom. Zdaje się, że wojskowi zdążyli już to uczynić.
(…)
Kobieta o piwnych oczach, która jeszcze rano była w wojskowym drelichu i rozmawiała z Tomaszem, oraz mężczyzna, ten sam ważny wojskowy, który składał Tomaszowi raport, byli już po cywilnemu. Po okazaniu na biurze przepustek dokumentów zostali wpuszczeni na piętro budynku Kancelarii prezydenta. Podeszli do oficera prezydenckiej ochrony i wręczyli mu zalakowaną czerwoną teczkę.
– To dla pana. – Powiedziała kobieta. – Dla mnie? – Zdziwił się oficer. – Tak, dla pana. Prosimy zapoznać się teraz z zawartością – my poczekamy jeśli pan pozwoli tutaj. Wzrokiem wskazała sofę stojącą pod ścianą holu.
Oficer skinął głową na znak, że się zgadza i rozumie. Przeprosił gości, a sam zniknął za przeszklonymi drzwiami – szkło było matowe i zapewne kuloodporne. Wewnątrz rysowały się kontury kilku osób. Przybyli usiedli na sofie. Mężczyzna sięgnął po karafkę i nalał wody do szklanek. Jedną podał kobiecie. W milczeniu przyglądali się wystrojowi holu. Byli spokojni. Kobieta ukradkiem spojrzała na zegar wiszący po przeciwnej stronie przeszklonych drzwi. Była 19:06.
Dokładnie o 19:15. przeszklone drzwi otworzyły się, w nich pojawił się Szef Kancelarii Prezydenta. Spojrzał na siedzących, po czym zrobił w ich kierunku dwa kroki.
– Czy wyście oszaleli? – Zapytał gości łamiącym głosem. – Przecież to niedorzeczność. To szaleństwo! Tak nie przystoi! Tak nie wolno!
Goście podnieśli się z sof i podeszli do szefa prezydenckiej kancelarii. Uważnie spojrzeli w jego przestraszone oczy i poszarzałą niczym stary pergamin twarz.
– To możliwe, to już się dzieje. – Rzekł mężczyzna towarzyszący kobiecie. – Proszę postępować zgodnie z instrukcją.
Za plecami szefa kancelarii stał oficer w asyście dwóch podwładnych. Zrobił dwa kroki do przodu i stanął przed parą przybyłych zasłaniając pobladłego szefa kancelarii.
– Panie majorze – zwrócił się do cywila – jesteśmy do pana dyspozycji.
Szef kancelarii usłyszawszy te słowa zatoczył się i byłby upadł, gdyby nie pomocne ręce dwóch asystujących oficerowi prezydenckiej straży.
(…)
Z ostatniej chwili.
Drogą na Ostrołękę mkną dwie rządowe lancie konwojujące policyjny furgon z antyterrorystami. Inny, identyczny konwój, zmierza w kierunku Gdańska-Oliwy.
Na lotnisku imieniem Wielkiego Elektryka straż graniczna zatrzymała Mieczysława W.
Jak podają media Aleksander K. wraz z rodziną wyjechał z kraju i najprawdopodobniej przebywa w Hiszpanii.
Zagraniczne media na razie milczą, nie komentują najświeższych wydarzeń.
Coś się dzieje w państwie polskim!