Ostatnio dużo się w Polsce mówi o kobietach, które głoszą antyfeministyczne poglądy, a jednocześnie kandydują do Parlamentu RP. Postawa tych kobiet, tak zdumiewająca i wewnętrznie sprzeczna, zapoczątkowała wielką, internetową dyskusję na temat roli pań w polityce i społeczeństwie. Jako że sama jestem antyfeministką, postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze w postaci nowego artykułu. Zacznę od tego, że jestem głęboko zniesmaczona faktem, iż solenne deklaracje bywają czasem łamane przez samych deklarujących (a raczej: przez same deklarujące).
Moim zdaniem, kobieta, która uważa się za przeciwniczkę poglądów feministycznych, nie powinna szukać dla siebie miejsca w polityce, czyli w sferze tradycyjnie zarezerwowanej dla mężczyzn. No, chyba, że zmieniła swój światopogląd, ale w takiej sytuacji wskazane byłoby podanie tego faktu do wiadomości publicznej. Nie podoba mi się obecność bab w polityce, szczególnie tych, którym wyznawana ideologia powinna zabraniać robienia kariery w typowo męskim zawodzie. Kandydowanie antyfeministek do Parlamentu to dla mnie rzecz niesłychana, trochę jak podpisanie Traktatu Lizbońskiego przez znanego eurosceptyka. Swoją drogą, to ciekawe, że takie “niewyjaśnione zjawiska” zazwyczaj mają miejsce w obrębie partii Prawo i Sprawiedliwość.
Opowiadam się za umiarkowanym patriarchalizmem: według mnie, wiodącą siłą w społeczeństwie powinni być mężczyźni, aczkolwiek ich zwierzchnictwo nie powinno prowadzić do prześladowania kobiet i odbierania im prawa do edukacji, uczestnictwa w życiu kulturalnym etc. Faceci mają prowadzić naród, bo aktywność i dominacja leżą w ich naturze, co udowodnię w dalszej części tekstu. Z drugiej strony, należy pamiętać, iż wszyscy obywatele (niezależnie od płci) są ludźmi, posiadają rozum i uczucia, zatem nie wolno nikogo traktować w niegodny i upokarzający sposób.
Umiarkowany patriarchalizm wyklucza równość społeczną, ale gwarantuje sprawiedliwość. Właśnie dlatego uważam, że jest on czymś słusznym. Teraz chciałabym wyjaśnić, skąd się u mnie wzięły takie antyfeministyczne i pro-patriarchalne poglądy. Wprawdzie tłumaczyłam to już w swoich starych felietonach (sprzed 2-3 lat), jednak wydaje mi się, iż tamte wyjaśnienia były zbyt lakoniczne, niedokładne i agresywne. Dzisiaj chciałabym opisać temat głębiej niż w latach 2008-2009, tym bardziej, że dokonałam wielu nowych odkryć i przeanalizowałam więcej szczegółów. Muszę przyznać, iż moje ustalenia układają się w logiczną całość. Zacznę jednak od początku.
Jestem antyfeministką przede wszystkim dlatego, że zauważyłam, iż w przyrodzie nie ma czegoś takiego jak równość płci. U ssaków, do których należą istoty ludzkie, przewaga i dominacja samców nad samicami jest rzeczą naturalną, oczywistą i niepodlegającą dyskusji. Samiec jest zdecydowanie większy, silniejszy i energiczniejszy od swojej partnerki. Chcąc odbyć stosunek płciowy, opanowuje ją całkowicie – przykrywa ją swoim ciałem, wdziera się do jej organizmu i wykonuje na niej określone czynności, podczas gdy ona pozostaje bierna oraz zdana na jego łaskę i niełaskę.
W świecie ludzi wygląda to bardzo podobnie, czego odbiciem są wyrazy i związki frazeologiczne (zarówno te literackie, jak i rubaszne) odnoszące się do aktów płciowych. Wizja seksu, zawarta w tych sformułowaniach, jest jednoznaczna i wyraźnie wskazuje na naturalną dominację i aktywność mężczyzny. Pan “bierze”, “kocha”, “kołysze”, “bzyka”, “dmucha” i “posuwa” panią, a ona “oddaje mu się”, “tonie w jego ramionach” i “jest jego”. Wyrażenia, które przytoczyłam, są niezwykle obrazowe i odzwierciedlają stan faktyczny.
Podział na płcie istnieje po to, aby było możliwe rozmnażanie płciowe. A skoro podczas akcji, będącej najważniejszym elementem takiego rozmnażania, jedna istota ma totalną władzę nad drugą, to można mieć wątpliwości co do ich równości. Kopulacja jest tym, co wydaje się podważać teorię o równorzędności samca/mężczyzny i samicy/kobiety. Po prostu spotykają się dwie płcie i nagle się okazuje, że jedna z nich posiada ewidentną przewagę nad drugą.
Co do osobnika męskiego: nie dość, że jest on stroną aktywną i dominującą, to jeszcze doprowadza do zapłodnienia, czyli stworzenia nowej istoty (bo zygota, tzn. zapłodniona komórka jajowa, jest już organizmem, posiadającym własny genotyp, różny od DNA ojca i matki). Ktoś może powiedzieć, iż chłop wcale nie musi być aktywny i dominujący podczas stosunku, bo istnieją pozycje seksualne, w których to baba się porusza. Owszem, istnieją, ale są one sztuczne, wymyślone przez człowieka. Wcale nie twierdzę, że stanowią one coś złego. Po prostu piszę, iż nie występują one w przyrodzie. Poza tym, ich realizacja jest możliwa tylko wtedy, gdy facet na to pozwala (pomijam tutaj sytuacje patologiczne, w których koleś jest np. związany). Wychodzi na to, iż ostatnie słowo w dalszym ciągu należy do mężczyzny.
Kolejną sprawą, o której warto wspomnieć w niniejszym tekście, są substancje chemiczne produkowane przez organizm faceta. Męski hormon, testosteron, jest tym, co daje mężczyźnie ogromną energię, żądzę aktywności, potrzebę dynamiki i udziału w różnych przedsięwzięciach. W sferze seksualnej przejawia się to ogromnym popędem płciowym, nad którym czasem trudno jest facetowi zapanować. W innych sferach życia przejawia się to wolą walki, rywalizacji, zdobywania, tworzenia, niszczenia itp. Sama nie wiem, jak – w filozoficzny sposób – określić ten niezwykły hormon. “Wola mocy”? “Elan vital”? Testosteron to coś, co każe płci silnej gnać przed siebie jak odrzutowiec. Można go porównać do silnika, który wprawia w ruch samochód, albo do prądu umożliwiającego działanie lampy elektrycznej.
U kobiet testosteron również występuje, jednak w bardzo niewielkich ilościach. Im więcej tego hormonu u kobiety, tym jest ona silniejsza i podobniejsza do mężczyzny. Jeśli chodzi o spermę, to kiedyś wyczytałam, iż zawiera ona jakieś substancje antydepresyjne i rozweselające. Zastanawiam się więc nad teorią, głoszącą, że istnieje pewna zależność między kondycją psychiczną kobiety a obecnością mężczyzny w jej życiu. Czasem spotykam się z opinią, według której panie cierpiące z powodu złego samopoczucia są “niedopchnięte”. Nie wiem, czy to prawda. Lecz jeśli tak, to wygląda na to, że nawet zdrowie samicy zależy od samca (oczywiście, nie w stu procentach!). Szok? Pewnie, że tak. Ale wiedzcie, iż ja również jestem zszokowana.
Tyle piszę o naturze, o miejscu człowieka w przyrodzie… Pewnie wynika to z faktu, że bliski mi jest materializm wulgarny, czyli przekonanie, iż za wszystkimi ludzkimi sprawami stoi biologia. Istota ludzka niewątpliwie należy do świata zwierząt, jednak trzeba pamiętać, że jest ona zwierzęciem jedynym w swoim rodzaju. Homo sapiens stanowi stworzenie nie tylko biologiczne, ale także kulturalne. Posiada doskonale rozwinięty mózg, dzięki któremu mogły się narodzić dwa wyjątkowe zjawiska: rozum i uczuciowość.
Wysoka inteligencja powoduje, iż istota ludzka może wymyślać i wykorzystywać rzeczy, które nie istnieją w przyrodzie. Rozum i uczuciowość są cechami występującymi u obu płci. Doświadczenie życiowe pokazuje, że mężczyźni trochę częściej kierują się rozumem, a kobiety – uczuciami (sercem). Ale tylko trochę. Na sprawy związane z ludzkim umysłem nie ma reguły, gdyż są one o wiele bardziej skomplikowane niż beztroskie bzykanie samicy przez samca. Zaraz dojdę do tego, jak się ma istnienie rozumu i uczuciowości do relacji damsko-męskich.
Otóż tak: człowiek, dzięki swojemu mózgowi, był w stanie się ucywilizować i odejść od brutalności charakterystycznej dla świata zwierząt. Spowodowało to, że mężczyźni i kobiety przestali być wyłącznie istotami biologicznymi. Chociaż zachowali swoją zwierzęcą naturę, otrzymali nową tożsamość, tzn. stali się istotami biologiczno-kulturalnymi. Od tej pory należeli już nie tylko do przyrody, ale również do cywilizacji. Zaczęli podlegać dwóm kodeksom: prawom natury i normom kulturowym.
Samiec Homo sapiens, posiadający rozum i uczucia, uświadomił sobie, iż gwałcenie samic (także obdarzonych rozumem i uczuciami) jest złe. Stał się tak mądry i wyrozumiały, że doszedł do wniosku, iż należy bronić kobiet przed tymi mężczyznami, którzy nadal zachowują się jak zwierzęta. Facet nauczył się szanować i chronić przedstawicielki płci przeciwnej, traktować je jak istoty kulturalne, a nie tylko biologiczne. Ludzki rozum wynalazł sposób na to, żeby odciągnąć mężczyzn od postępowania w sposób czysto zwierzęcy: wynalazł moralność i prawo, które zakazały gwałtów.
Samiec Homo sapiens uzyskał zdolność dobrego odnoszenia się do samic, a nawet traktowania ich jak równych sobie. Było to bardzo wzruszające, szlachetne i korzystne dla kobiet, chociaż wcale nie zlikwidowało biologicznej nierówności płci. Wypływa z tego wniosek, że choć panowie byli, są i zawsze będą wyższą płcią, to powinni być dobrzy dla pań, ponieważ stać ich na taką postawę. Mężczyzna, który szanuje kobietę, udowadnia światu, iż jest człowiekiem, albowiem tylko w świecie ludzi samce są takie łaskawe dla samic.
Kobiety nie zawsze potrafią docenić to, co zawdzięczają płci przeciwnej – tym ogromnym, silnym, energicznym i dominującym istotom, które mogłyby je zgnieść jak mrówki, a które zdecydowały się być empatyczne wobec słabszych. Oczywiście, są faceci, dla których liczy się wyłącznie biologia, ale ich postawa jest sprzeczna z cywilizacją i jej wytworami: prawem oraz moralnością. Kulturalni panowie nie zgadzają się na traktowanie pań w sposób czysto zwierzęcy. I to jest piękne. Tylko człowiek może postępować tak wspaniałomyślnie.
Mężczyzna, który zdaje sobie sprawę ze swojej naturalnej przewagi, a jednocześnie jest dobry dla kobiet – to mi się podoba! Uważam, że umiarkowany patriarchalizm byłby zgodny zarówno z naturalną, jak i z kulturalną częścią człowieka. Z jednej strony, byłby on przedłużeniem samczej dominacji występującej w przyrodzie. Z drugiej: zgadzałby się z normami kulturowymi wytworzonymi przez ludzki rozum.
Po co (na siłę i kosztem mężczyzn) wpychać kobiety do polityki oraz na inne wysokie stanowiska? Pozwólmy rzece płynąć, nie starajmy się powstrzymać facetów idących swoją naturalną drogą! Nie złośćmy się na mężczyzn za to, iż przyroda uczyniła ich istotami aktywnymi i dominującymi! Niech ich wiedzie testosteron! Piszę tak, chociaż dobrze wiem, że i tak będzie ich wiódł. Chłop to jest chłop – taki wielki, taki silny, taki energiczny i taki władczy. Baba, sama z siebie, nigdy nie zostanie chłopem.
Ja lubię i podziwiam mężczyzn, fascynuję się nimi, mam w Internecie wielu znajomych płci męskiej. Ale nie próbuję im wmówić, iż jestem im równa albo lepsza od nich. Dlaczego? Bo byłoby to po prostu żałosne. Zresztą, w głębi ich umysłu i tak zachowałaby się wiedza o tym, jaka jest prawda. Zastanawialiście się kiedyś, skąd się bierze tzw. męska duma? Otóż z biologicznej strony męskiego jestestwa. Facet posiada samczy instynkt i doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego potencjału. Wiedza o własnych atutach może być świadoma lub podświadoma, ale bez wątpienia istnieje, czego przejawem jest właśnie męska duma.
Kobieta też wie – świadomie albo podświadomie – o biologicznej przewadze facetów. Dowód? Każda normalna, zdrowa psychicznie i logicznie myśląca pani boi się gwałtu. Wie bowiem, że gdyby jakiś zły, okrutny i zezwierzęcony mężczyzna ją zaatakował, to byłaby wobec niego zupełnie bezbronna. Zwyrodnialec przejąłby nad nią pełną kontrolę, wdarłby się do jej organizmu i najprawdopodobniej spowodowałby u niej ciążę. Całe to wydarzenie byłoby dla kobiety koszmarem i mogłoby negatywnie wpłynąć na jej dalsze życie.
Oczywiście, nie twierdzę, iż wszystkie baby uważają przedstawicieli płci przeciwnej za łotrów i patrzą na nich z ogromną nieufnością. Chodzi mi o coś zupełnie innego: o świadomość, że gdyby na drodze kobiety stanął jakiś napalony, odczłowieczony drań, to stanowiłby on dla niej istotne zagrożenie. Normalna kobieta stara się być ostrożna, aby nie ucierpieć ze strony jakiegoś zdegenerowanego łajdaka. Za tą ostrożnością kryje się wiedza o tym, iż facet jest nieporównywalnie silniejszy od baby i uzbrojony w narzędzie do kopulacji. Podły mężczyzna miałby fizyczną możliwość, aby wykorzystać te cechy przeciwko niewieście. Wiedza o tym ponurym fakcie jest zakodowana w głębi kobiecego jestestwa – stąd lęk przed gwałtem.
Następna kwestia, którą zajmę się w niniejszym artykule, jest lekka i być może zabawna, ale idealnie pasuje do mojej teorii o biologicznej nadrzędności płci męskiej. Mówi się, że wielu facetów posiada istną “obsesję” na punkcie własnego fallusa i otacza go jakimś sekretnym kultem. Część ciała, o której piszę, jest przez tych mężczyzn traktowana w wyjątkowy sposób: faceci poświęcają jej dużo uwagi i odnoszą się do niej z dziwnym szacunkiem. Chyba wiem, z czego może to wynikać. Otóż penis jest kwintesencją męskości, fizycznym znakiem przynależności do królującego w naturze rodu samców. Jest to ta część ciała, która daje samcowi władzę nad samicą i przyczynia się do poczęcia nowego organizmu. Mężczyzna wie, świadomie lub podświadomie, iż członek nobilituje go w świecie przyrody. Stąd lekka “obsesja” na jego punkcie.
Z tym, że penis jest dla faceta symbolem nadrzędności i dominacji, wiąże się kolejna sprawa, chyba jeszcze zabawniejsza od opisanej przed chwilą. Otóż gdzieś wyczytałam, iż mężczyźni uznają seks oralny za największy dowód miłości ze strony kobiet. Dlaczego jest tak, a nie inaczej? Na to pytanie także znalazłam odpowiedź. No cóż, wiem z opisów, że seks oralny polega na tym, iż baba pada na kolana przed facetem i zaczyna całować oraz w inny sposób pieścić ustami jego fallusa. Wydaje mi się, że taka sytuacja wyzwala w podświadomości mężczyzny przekonanie, iż kobieta zaakceptowała jego biologiczną wyższość i oddała hołd jego męskości. Nie mam, oczywiście, niezbitego dowodu na potwierdzenie tej tezy, ale wszystko wskazuje na właśnie takie postrzeganie zjawiska przez płeć silną.
Obecnie szukam odpowiedzi na pytanie: czy panowie i panie są sobie nierówni od początku swojego istnienia, czy też biologiczna nierówność płci przychodzi z wiekiem? Doskonale wiemy, że dzieci do pewnego wieku niewiele się od siebie różnią, a mali chłopcy wcale nie są potężniejsi od małych dziewczynek. Spójrzmy chociażby na niemowlaki: czy męskie niemowlę jest silniejsze, aktywniejsze i bardziej dominujące od żeńskiego? Oczywiście, że nie! Czasami niemowlęta są do siebie tak podobne, iż przeciętny obserwator musi zapytać: “To chłopczyk, czy dziewczynka?”.
Fakt, że dzieci prawie wcale się od siebie nie różnią, a między dorosłymi ludźmi istnieje ogromna przepaść, wskazywałby na to, iż chłopcy stają się wyższą płcią dopiero w okresie dojrzewania. Z drugiej strony, czytałam, że przedstawiciele płci męskiej już w okresie prenatalnym są wyjątkowo hojnie “ładowani” testosteronem, a przedstawicielki płci żeńskiej nie. To z kolei byłoby potwierdzeniem tezy, iż chłopcy od samego początku są faworyzowani przez naturę. No, więc jak to jest z tą nierównością płci? Czy towarzyszy nam ona od pierwszych chwil naszej biologicznej egzystencji, czy dosięga nas dopiero po latach? Trudno powiedzieć. Muszę to jeszcze przemyśleć.
Przyjrzyjcie się dokładnie poglądom i spostrzeżeniom, które zawarłam w niniejszym artykule. Nigdzie nie napisałam, że kobiety są “głupsze” lub “mniej wartościowe” od mężczyzn. Nigdzie nie zasugerowałam, iż faceci są “bardziej utalentowani” albo “uczciwsi” od bab. Po prostu pokazałam, że ludzie nie są równi pod względem biologicznym. Gdy się na nich patrzy wyłącznie przez pryzmat fizyki i fizjologii, dochodzi się do wniosku, iż mężczyźni zostali postawieni przez przyrodę wyżej niż kobiety. Samiec ma przewagę, a co za tym idzie: władzę nad samicą. To smutne, ale prawdziwe.
Jednak, jak już wspomniałam, przedstawiciele gatunku Homo sapiens są istotami nie tylko naturalnymi, ale również kulturalnymi. Wszyscy, niezależnie od płci, mają dwie tożsamości: tę biologiczną i tę ludzką. Biologiczna część naszego “ja” została nam dana przez naturę i nie warto nad nią lamentować. Ludzką część naszego “ja” kształtujemy sami, gdyż posiadamy rozum i uczucia. Właśnie dlatego może się zdarzyć, że ktoś, kto biologicznie jest przedstawicielem płci wyższej, będzie miał kłopot z jakąś sprawą związaną z życiem w cywilizowanym (opartym na rozumie i uczuciach) świecie.
Przykładowo, można być mężczyzną, tą aktywną i dominującą istotą, a jednocześnie rysować gorzej niż kobieta. Facet, który nie umie rysować, wcale nie przestaje być samcem, czyli wielkim i potężnym wybrańcem przyrody, wypełnionym testosteronem i posiadającym fallusa. Sztuka rysowania jest bowiem wytworem cywilizacji, a nie natury. To, czy ktoś rysuje dobrze, czy źle, nie wynika z biologicznej strony jego jestestwa, tylko z kulturalnej. Płeć jest kwestią biologii, zatem nie powinno się jej wiązać z umiejętnością rysowania, będącą kwestią kultury. Niepotrafiący rysować mężczyzna posiada biologiczną, a nie kulturalną przewagę nad kobietą-artystką. To, że nie ma talentu do rysunków, nie umniejsza jego męskości i nie zrównuje go z babą, albowiem zdolności plastyczne nie zależą od przyrody. Ale w tych kwestiach, które zależą od przyrody (np. w seksie), pozostaje on nadrzędny wobec płci przeciwnej.
Reasumując: w świecie zwierząt, do którego należy człowiek, równość płci nie istnieje i nie będzie istnieć. Istota ludzka jest jednak zwierzęciem jedynym w swoim rodzaju, ponieważ posiada doskonale rozwinięty mózg, dzięki któremu mogły się narodzić rozum i uczuciowość. Samiec Homo sapiens, w przeciwieństwie do samców innych gatunków, jest zdolny do szanowania i godnego traktowania samic. Powinien zatem korzystać z tej zdolności, aby nie było żadnych wątpliwości co do jego człowieczeństwa. Kobieta nie jest równa mężczyźnie, ale on ma możliwość odnoszenia się do niej w taki sposób, jakby tego nie dostrzegał. Jeśli chodzi o porządek społeczny, który pasowałby zarówno do biologicznej, jak i do kulturalnej strony człowieka, to jest nim umiarkowany patriarchalizm. Taki, w którym faceci są przewodnikami narodu, jednak nie wyrządzają krzywdy płci przeciwnej.
Natalia Julia Nowak,
24-25 września 2011 r.
komentarze
Co tak
“z karabinu”? – serią i do tego tasiemce :)
s e r g i u s z -- 21.12.2011 - 22:34Natalia nadrabia zaległości
2-letnie:)
Aż się boję, jak dalej będzie takie tempo, no.
grześ -- 21.12.2011 - 22:43