„Długośmy na ten dzień czekali”. Tak napiszę, a co? Wzorem barda. Choć z zupełnie innego i znacznie bardziej prozaicznego powodu.
Jutro, w Kuusamo, 27 listopada 2009 roku, rozpoczyna się sezon olimpijski w skokach narciarskich. Sezon naszych wielkich nadziei. Sezon, w którym ma się wypełnić to, na co czekamy od lat trzydziestu ośmiu prawie. Na powtórzenie sapporskiego sukcesu Wojciecha Fortuny. Na złoty medal zdobyty przez polskiego skoczka na igrzyskach olimpijskich.
Polskiego skoczka napisałem? Wiadomo, ze chodzi o Adama Małysza. Zdobycie jakiegokolwiek medalu przez innego Polaka w tej konkurencji byłoby pewnie równie dla nas radosne, ale jest dość mało prawdopodobne.
Jak prawdopodobnym jest walka Małysza o najwyższe laury w sezonie, pokaże już sobotni konkurs indywidualny. Bardzo dobry wynik w Kuusamo nie jest oczywiście warunkiem wystarczającym do tego, by zdobyć w Vancouver medal, ale jest, moim zadaniem, warunkiem koniecznym. Słaba dyspozycja w Finlandii będzie bowiem jednoznacznie świadczyć o złym, trzecim pod rząd, przygotowaniu mistrza do sezonu. Konsekwencje takiego stanu rzeczy winny być wtedy, moim zdaniem, automatyczne. Przynajmniej dla trenerów.
Mam nadzieję, że tak nie będzie. Nawet teoretycznie jest wyjątkowo trudno trzy lata pod rząd całkowicie spaprać przygotowania, psując zawodnikom przy okazji cały sezon. Wymaga to, rzekłbym, swoistego geniuszu. Co prawda, śledząc tegoroczne przygotowania skoczków, trudno znaleźć różnice w stosunku do ubiegłorocznych czy tych sprzed dwóch lat, ale ja w końcu nie jestem specjalistą tylko kibicem. Więc mam nadzieję, że odpowiedzialni za przygotowania FACHOWCY w szczegółach, które dla laika nie są widoczne, zaordynowali naszym chłopcom program zupełnie różny od dwóch poprzednich. Liczę na to, bo jeśli tego nie zrobiono to już można zacząć płakać.
Wracając do Małysza. To już jego czwarte igrzyska. Gdyby brać pod uwagę suche statystyki to można mu zaczynać gratulować medalu. Wychodzi bowiem na to, że Polak w co drugiej olimpiadzie odnosi sukcesy. W Nagano była totalna klapa, w SLC dwa medale, w Turynie, biorąc pod uwagę klasę i pozycję Adama w narciarskim peletonie, druga klapa, przy czym oczywiście zajął znacznie wyższe pozycje niż w Japonii. No więc, jeśli teraz zajmie wyższe miejsca niż w Utah, to co? No,
Dobra. Wróćmy na chwilę do teraźniejszości. Jak napisałem wyżej, w sezonie olimpijskim trzeba być w formie przez cały czas. Oczywiście nie musi to być top-forma od początku (bo wtedy można, lejąc wszystkich do połowy sezonu, zdobyć na igrzyskach „tylko” srebro i brąz) ale musi być widać, że jest potencjał na zwycięstwa w lutym. Tak było z Małyszem na przykład w sezonach 2002/03 i 2006/07. Na powtórzenie tego, w ciemno i bardzo chętnie, u zarania obecnego sezonu reflektuję. Myślę, ze nie ja jeden.
Nie samym Małyszem żyją polskie skoki. A przynajmniej nie powinny żyć tylko nim. Życie wymusiło na osobach odpowiedzialnych za kadry skoczków pewne zmiany. Drużynę odmłodzono. Przestano od pewnego czasu wozić na zawody wycieczkowiczo-pociotków. Dotyczy to, niestety, tylko skoków, bo już w kombinacji, jak patrzę na skład na Kuusamo, jest inaczej. Ale dalej nie ma faktycznej woli wystawiania najlepszych. Mimo możliwości wystawienia sześciu skoczków dalej nie wystawia się np. Grzegorza Miętusa, który jest w tej chwili w Polsce co najmniej skoczkiem numer 4. Zasłanianie się przy tym jakimiś enigmatycznymi zasadami wyboru skoczków na zawody przypomina poprzednie praktyki. I to, że Kojonkoski też stosuje jakieś metody-dziwolągi nie jest żadnym wytłumaczeniem. Na zawody ZAWSZE WINNI JEŹDZIĆ NAJLEPSI. Chyba, że są kontuzje albo BPS. Mam nadzieję, że PZN nie uważa końca listopada za taki okres, a kontuzji w drużynie nie ma w ogóle. Więc?
Kończąc. Chciałbym, żebym siadając w marcu do podsumowania sezonu, zastanawiał się jedynie nad doborem komplementów, jakich należy użyć, by właściwie podsumować start naszych skoczków w całym sezonie ze szczególnym uwzględnieniem Vancouver i Planicy, bo tam przecież w tym roku MŚL. Czego sobie, kibicom i, głównie, skoczkom serdecznie bym życzył.
Aha. Panu Kruczkowi, wbrew pozorom, również.
No, to wio!
komentarze
Mnie zawsze ciekawiło
gdy obywają się zawody w Salt Lake City, co na to Mormoni? Znasz może jakiegoś sportowca, wyznawcę Moroni oraz zaginionych ludów Izraela?
Wspólny blog I & J
Jacek Jarecki -- 26.11.2009 - 16:04sportsmenka, nie sportowiec
Jedyna osoba, która może przychodzić na myśl to Gosia Dydek. Miała na to w każdym razie szanse. Duże. Takie rozwiązanie byłoby dla Mormonów bardzo korzystne. Podniosłaby się ich średnaia wzrostu. Znacznie.
HareM -- 26.11.2009 - 16:32