Okazuje się, że pisanie notki z pozycji siedzącojakiejśtam jest nawet przyjemne i smaczne. Krzesełko pije w dupę i okazuje się, że siedzenie na latającym dywanie daje większą rozkosz pisania. Zwłaszcza, że przemogłem się w temacie pisactwo wszelakie. Minęło mi lenistwo po prostu.
A na dodatek przypomniało mi się kilka rzeczy leżących odłogiem w kałamarnicy mózgu mego. I to pobudza.
W każdym razie, jeśli pogodunia dopisze, a mam tu na myśli leciuni wiaterek tudzieżunio parę chmurek i leciunie ochłodzenie, bo te upały funkcjonować nie dają, a najprostsza próba myśli pali w zwoje- no, to w sobotę jadę do Wrocławia.
Do zoo. Dawno tam nie byłem, a trzeba. Może potem zahaczę o przepiękną Panoramę Racławicką, choć przyznam, że raczej nie będzie mi się chciało. Na pewno Rynek i piwo pszeniczne, byle nie dać sobie zbytnio w bańkę, bo kac po piwie to okropny jest. No i potem do Media Markt, by zobaczyć jakie to cudeńka filmowe wyprzedają po parę złotych.
Dobra, wracam do tematu.
Z wakacjuniami było różnie, ale najczęściej były to obozy harcerskie. To znaczy…eee, pardąsik, telefon, znikam na chwilę
Jakoś nie trawiłem kolonii, może dlatego, że kojarzyli mi się z bandą ciotowatych wymoczków, którzy musieli drygać w rytm Sabriny i innego Moderntokinga, a na dodatek strasznych lalusiów, bleeee.
I takimi wakacjami, ale takimi naprawdę fajnymi była kolonia zuchowa w Wygnańczycach. Był to położony w lesie ośrodek wypoczynkowy zajmowany przez ZHP. Nie wiem, jak teraz, ale było tam kapitalnie.
Przeczyste jezioro, połacie konwalii…Zuchy, jako przedharcerskie szczyle oczywiście miały fory pod każdym względem, a zatem zakwaterowanie w domkach, takich pięcio, sześcioosobowych, pierwszeństwo w sprzątaniu starszym kibli i takie tam.
Każdy domek to był zastęp. Musieliśmy mieć swój totem…
Kurczę, przedzieram się przez to wspomnienie, jak przez mgłę... Nawet nie pamiętam, z kim się skumplowałem, co śpiewaliśmy, jakie były gry i zabawy…
To coś jakby pojawiające się i znikające plamy.
W sumie pamiętam drużynowego, który nie cierpiał nas, jak cholera- pewnie swoją robotę traktował jako karę. Pamiętam bossową kampu, która jakby odnajdywała przyjemność w nazywaniu nas debilami, durniami i innymi tego typu pieszczotliwymi określeniami, którymi pewnie obdarzała swoje dzieciunie. Bo tak te bluzgi gładko jej przez gardło przechodziły.
Jednak mimo tego wspominam tego typu wakacje bardzo miło. Bo stołówka, do której schodziło się całe zgrupowanie; te kolejki…śpiewanie…wygłupy…dziewczyny…rzucanie się menażkami…Wchodziło si do takiej hali przykrytej plastykowym dachem. I się jadło. Ale najpierw rytualne okrzyki, które każdy z obozów miał opracowane we własnym zakresie.
Zwykle na koniec przychodził druh Misiu, który przechodząc z obiadem rzucał: smacznego zuchy, na co przerywaliśmy jedzenie i chórem odpowiadaliśmy: dziękujemy Misiu!!! Był to coroczny rytuał Misia.
A kiedy pogoda była nie teges
to w stołówce odbywały się konkursy, np. plastyczne. W jednym z nich wasz korespondunio brał udział, a chodziło oczywiście o pokój na świecie.
I tak chyba najlepsza była Olimpiada.
Robiło się wieńce z liści dębu, zawijało prześcieradła tak, by wyglądało jak toga i jechanka.
Był oczywiście wyścig rydwanów. Końmi byli najsilniejsi harcerze. Rydwan robiło się z okorowanej albo i nie sosny, choć generalnie z tego, co rosło pod ręką.
Trzeba było ścigać się na dystansie bodajże dwustu metrów, od boiska, przez zaszyszkowany trawnik, aż do jeziora.
________________________________________________________________
Wykrusza się stara gwardia. Ludzie, którzy mieli być, nagle okazuje się zupełnie inaczej…
Ulicę Sowią, a generalnie nasze trzy czteropiętrowe blogi można podzielić na trzy: nowi, czyli ludzi bez właściwości i potrzeby wytworzenia więzi po prostu jednostki wynajmujące mieszkania i tyle. Dalej są kolejarze, czyli blok, w którym mieszkają rodziny w różny sposób związanie z koleją.
No i trzy, Tubylcy, tak ich nazwijmy. To ludzie, którzy przyjechali tu, gdy osiedle było jeszcze w proszku. Dróg nie było, jeno koleiny- błociny, a prowizoryczna droga z płyt betonowych to była pieśń przyszłości.
To ludzie, którzy do tej pory stanowią znaczącą część ekipy.
Razem zwoziliśmy ziemię na trawnik.
Sialiśmy trawę.
Patrzyliśmy, jak rosną wsadzony wspólnie drzewa.
Babcia W. dawała nam coś do picia, gdy byliśmy zgrzani jak nieboskie stworzenia.
Babcia, a w tak naprawdę niebabcia. Ale babcia. Mieszkała z mężem, synową i synem, potem urodzili się chłopcy, którzy są teraz dorosłymi chłopami.
No Babcia W.
Prosta, życzliwa kobieta, która choć miała swoje fochy gotowa była każdemu nieba uchylić.
...
Ciężko pisać.........Wczoraj zmarła.
komentarze
Czyli będzie się rozwijać?
Fajnie…
Ale po kiego ci te zdrobnienia?
Bleee, porzygać się można…
pzdr
grześ -- 19.06.2008 - 17:46fajniunie takie:-D
Human Bazooka
Mad Dog -- 19.06.2008 - 17:48No fajne te wspominki,
ale już koniec?
grześ -- 19.06.2008 - 22:01Myślałem, że więcej różnych wakacyjnych impresji będzie.
pzdr
to stamtąd te zuchowe zdjęcie było?
Prezes , Traktor, Redaktor
max -- 19.06.2008 - 22:08Mad
Sprawdź we wrocławskim zoo czy ten słoń nadal się tak rozpaczliwie chybocze… znaczy czy się kiwa plizzz…
Gretchen -- 20.06.2008 - 00:20Gretchen,
a jak się kiwa (rozumiem, że depresyjnie), to jak mu można pomóc?
merlot -- 20.06.2008 - 00:28Panie Merlot
Widziałam tego słonia. I on się naprawdę rozpaczliwie kiwał. Odwrócony od ludzi co są widownią stał i nieustannie się kiwał.
Nie mogłam na to patrzeć.
Jakoś tak doszłyśmy wtedy z drugą taką co w życiu robi to co ja, że to musi być przejaw jakiejś depresji słoniowej. I chwilkę stałyśmy. Ona jest z Wrocławia i twierdzi, że ten słoń ma tak od dawna.
Panie Merlot ja nie wiem jak mu pomóc, ale dziwi mnie że na miejscu nie ma nikogo kto jakoś by ten trud podjął. Ja nawet nie wiem co mu jest tak naprawdę.
Niezwykle to smutny obraz.
Gretchen -- 20.06.2008 - 00:40Grzesiu
Jasne, że dokończę. Wczoraj po prostu położyłem się, bo obejrzeć kawałek serialu na AXN i nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem. Po południu dokończę.
Human Bazooka
Mad Dog -- 20.06.2008 - 05:04Nieeee, Maks
To to już był etap harcerski. Ale też w Wygnańczycach. Drużynowa, z którą jesteśmy na zdjęciu to było nasze marzenie, bo tez nasza nauczycielka od wf była.
Human Bazooka
Mad Dog -- 20.06.2008 - 05:06Gretchen
Z tego, co pamiętam to słonica była, tak najważniejsze eksponaty zoo mówiły, czyli państwo Gucwińscy.
Human Bazooka
Mad Dog -- 20.06.2008 - 05:07Tomuku
Ale ta słonica miała swojego mściciela. Tylko nie wiem, czy on jeszcze żyje.
To szympans, który obrażał oglądaczy, rzucał w nich czym się dało i zadek wypinał.
I wygrażał, a pewnie gdyby mógł, to ohohoho!!!
Znaczy Kozak.
Human Bazooka
Mad Dog -- 20.06.2008 - 05:09Szanowna Pani Gretchen
To klasyczny przypadek choroby sierocej . Słonie w ogrodach zoologicznych maja to często. Miała ją też słonica w ZOO krakowskim. Kończy się ta choroba bardzo smutno – słoń pada.
Pozdrawiam smutno
Lorenzo -- 20.06.2008 - 10:18Panie Lorenzo
Zasmuciłam się bardzo…
Nic więcej powiedzieć się nie da.
Pozdrawiam Pana
Gretchen -- 20.06.2008 - 11:18Ona dosyć stara była...
Słonica, nie Gretchen rzecz jasna…
Human Bazooka
Mad Dog -- 20.06.2008 - 21:05Mad
hi hi – zachichotała głosikiem cieniutkim Gretchen
:))
Gretchen -- 20.06.2008 - 21:48