Słuchałem sobie dziś rano audycji katolickiej w Programie Pierwszym Polskiego Radia. Z jednej strony informacje o zbożnym dziele pomocy ubogim, z drugiej krytyka „naukowego socjalizmu”.
Wbrew pozorom, nie są to tematy odległe. Otóż analiza zagadnienia bieda, jej przyczyny i możliwość likwidacji prowadzi do jedynego możliwego wniosku: nie ma takiej ludzkiej czy boskiej mocy, jaka by pozwoliła usunąć biedę ze świata. Oczywiście można zmniejszać jej dotkliwość dla konkretnego człowieka. Tu nie ma problemu. Natomiast problemem jest „likwidacja biedy”. Nie, dlatego że są ograniczone środki, ale z powodu natury człowieka.
Przeprowadźmy taki eksperyment myślowy:
Proszę sobie wyobrazić, że w domu znajduje czytelnik tonę złota (lub dowolnego innego dobra rzadkiego). Czy nie czuje się czytelnik bogaty w takiej sytuacji? O tak, przecież tona złota to ogromne bogactwo! Poczucie bogactwa będzie towarzyszyć czytelnikowi do momentu, gdy zapragnie podzielić się ze znajomymi swoim szczęściem i odkryje, że każdy ma tonę złota w domu. Czy odkrycie, że każdy „wzbogacił się” o tonę złota nie powoduje, że z bogacza stajemy się z powrotem biedakiem, obarczonym toną nikomu niepotrzebnego złomu? Na tym polega problem biedy. Bieda, to brak bogactwa, zaś bogaty, to ten co ma więcej od innych. Tu jest istota problemu. Relacja ja – inni. Jeśli mam tyle co reszta, to nie mam bogactwa, bez względu na to jak wiele mam. Jeśli mam dwie muszelki, a inni tylko jedną lub wcale, to jestem bogaty! Tak to działa.
Miłych rozważań.