Waluty alternatywne

czyli pieniądze z misją.

Szyling_Worgl_400px.jpg

W dzisiejszym felietonie chciałbym nieco poszerzyć temat z poprzedniego numeru „Gazety Finansowej” – czyli waluty alternatywne. W zeszłym tygodniu przedstawiłem Państwu niedawną historię koliona – czyli quasi-pieniądza emitowanego w rosyjskiej wsi Kolionowo przez lokalnego przedsiębiorcę Michaiła Szlapnikowa. Waluta ta służyła do prywatnych rozliczeń między mieszkańcami, a jej głównym atutem w porównaniu z tracącym systematycznie na wartości rublem było to, że nie podlegała inflacji, jako że miała zakorzenienie w parytecie ziemniaka wg stałego kursu – 5 kolionów = wiadro kartofli (10 kg.). Nie jest to jednak jedyny model waluty alternatywnej, zaś historia emisji tego rodzaju środków płatniczych sięga co najmniej doby Wielkiego Kryzysu.

Za jedną z pierwszych walut alternatywnych uznaje się „szylinga Worgl”, wprowadzonego w austriackim miasteczku o tej nazwie w 1929 r. – w odpowiedzi na zapaść gospodarczą wywołaną ogólnoświatowym kryzysem. Szyling ów miał stały kurs wymiany z oficjalnym szylingiem austriackim w relacji 1:1, jednakże miał ograniczony termin ważności. Każdy posiadacz „worgli” musiał co miesiąc zgłaszać się do miejskiego urzędu celem ostemplowania banknotów i płacić za tę prolongatę 1% nominalnej wartości pieniądza. Powyższa procedura dotyczyła również „worgli” będących w posiadaniu miasta. Jak łatwo zauważyć, oznaczało to zaprogramowaną z góry dwunastoprocentową inflację w skali roku, toteż mechanizm ten zachęcał do jak najszybszego wydawania pieniędzy, co miało pobudzić lokalny obrót gospodarczy, miastu natomiast zapewnić środki na wydatki publiczne. Miasto rozpoczęło szereg inwestycji interwencyjnych, zmniejszając tym samym bezrobocie, a zaczęło od zapłacenia kopalni „worglami” za węgiel. Kopalnia, chcąc pozbyć się worgli, nim te stracą wraz z upływem miesiąca 1% wartości, wypłaciła nimi pensje górnikom, ci z kolei wydali je jak najprędzej w sklepach, sklepikarze zakupili za nie produkty od okolicznych rolników… i tak dalej. Maszyna szybkiego obrotu została wprawiona w ruch. Efektem był tzw. „cud Worgl” – bezrobocie praktycznie znikło, odżył handel i rynek usług, kasa miasta notowała nadwyżkę mimo sporych wydatków… Niestety, błąd włodarzy Worgl polegał na tym, że pobierali w „szylingach Worgl” również podatki. To dało Centralnemu Bankowi Austrii pretekst do zlikwidowania lokalnej waluty, zaś burmistrz miasteczka stanął przed Trybunałem Konstytucyjnym za wchodzenie w kompetencje banku centralnego. Cóż, żaden monopolista nie lubi wkraczania na swoje terytorium, tym bardziej, że przykład Worgl okazał się zaraźliwy – zamiar wprowadzenia lokalnych walut ogłosiły 173 miasta z Austrii i Niemiec.

Oczywiście, powstaje pytanie, jak tego typu rozwiązanie, oparte na sporej jednak inflacji, sprawdziłoby się na dłuższą metę i który model jest lepszy – nieinflacyjna waluta Szlapnikowa, czy inflacyjne „worgle”. Oba przypadki łączy jednak finał sądowy – Michaił Szlapnikow bowiem również ma sprawę na skutek interwencji rosyjskiego banku centralnego.

„Worgle” to jednak dopiero początek. Współcześnie, całkiem legalnie, funkcjonuje w Niemczech ok 40 walut alternatywnych, a w Hiszpanii ponad 30 (szczególną popularność zaczęły zdobywać po wybuchu ostatniego globalnego kryzysu finansowego). W Niemczech 28 takich walut wchodzi w skład sieci Regiogeld i można powiedzieć, że są to „waluty z misją”. Przykładowo, „Urstromtaler” ma służyć wspieraniu lokalnego handlu i wytwórczości w opozycji do wielkich koncernów i sieci handlowych. „Urstromtalera” honorują sklepy, piekarnie, restauracje – łącznie ok. 200 podmiotów. Pieniądze te mają swój termin ważności, co zachęca do szybkiego ich wydawania – podobnie jak w przypadku „Worgli”.

Jedną z najpopularniejszych walut alternatywnych w Niemczech jest „Chiemgauer” emitowany po kursie 1:1 w stosunku do euro. Szacuje się, że obroty tym pieniądzem wyniosły od 2003 roku grubo ponad 5 mln euro, honoruje go ponad 550 podmiotów gospodarczych, uruchomiono również specjalną linię mikrokredytów. To również jest waluta inflacyjna, na wzór „szylinga Worgl”, z tą różnicą, że opłat za przedłużenie ważności dokonuje się co 3 miesiące. Ten swoisty „podatek inflacyjny” (innymi słowy – jest to ujemne oprocentowanie) zwany „demurrage” wymyślony został przez Silvio Gessela – zmarłego w 1930 roku ekonomistę stojącego również za projektem „Worgli”. Dziś jak widzimy jego idee notują prawdziwy renesans.

Allen Greenspan stwierdził, iż XXI wiek będzie stuleciem prywatnych walut – i chyba faktycznie jest coś na rzeczy. Warto wymienić jeszcze chociażby hiszpańskie „ECO”, brytyjski „Bristol Pound”, czy szwajcarski WIR. Niektóre z nich nie funkcjonują nawet w formie papierowej – np. WIR (w obiegu od 1934 roku) ma postać kont rozliczeniowych. Ich rolą jest przede wszystkim służenie lokalnym społecznościom i stanowią pozytywną odpowiedź na niedomagania „oficjalnych” systemów monetarnych. Czy państwowi monopoliści będą w stanie wyciągnąć z tego konstruktywne wnioski?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

„Ziemniaczana waluta”

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 27-28 (03-16.07.2015)

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Piotrze!

Mam wrażenie, że ślizga się Pan po temacie.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Bo to felieton raptem na 5 tys znaków (gazeta nie jest z gumy), a nie analiza.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Subskrybuj zawartość