Trochę Pan przesadza. Trudno się dziwić, że twórcy wystawy w pierwszym rzędzie skupiają się na tym, co Wrocław konstytuuje – czyli jego niemieckiej przeszłości zachowanej cudownie wszędzie tam, gdzie swoich trzech groszy nie dodali lub odjęli nasi rodacy. Na szczęście dla Wrocławia, poslkich ingerencji w strukturę miejską nie było zbyt wiele a wielką naszą zasługą jest zabezpieczenie i renowacja starej tkanki miejskiej i kluczowych obiektów. Możliwe to było chyba wyłącznie dzięki temu, że do Wrocławia spłynęła duża część inteligencji lwowskiej, dla której infrastruktura wielkomiejska nie była czymś obcym. Wiejska ludność ze wschodu, która zasiedlała pozostałe miejscowości Dolnego Śląska jeszcze długie lata nie czuła się tam u siebie i zastany majątek poniemiecki zaniedbała często aż do zatracenia.
Jako rodowity wrocławianin urodzony i dorastający na Biskupinie z pewnym zafrasowaniem muszę powiedzieć, że właśnie w tym mieście jak w soczewce widać było zderzenia najwyższych lotów myśli urbanistycznej wielkich niemieckich architektów: Max Berga, Hugo Althoffa, Hans Poelziga, Theo Effenbergera, Fritza Behrendta, Paula Schmittera, Paula Heima, Hermanna Wahlicha i Alberta Kemptera z bylejakością twórczości rodzimej.
W tej sytuacji wcale mnie nie dziwi chęć przypomnienia Wrocławianom komu zawdzięczają to wspaniałe miasto. Sądzę, że z czasem wystawa wrocławska zostanie uzupełniona o postacie niektórych wybitnych uczonych i twórców pochodzenia żydowskiego czy polskiego, lecz dobrze zauważyć, że wspomniany przez pana Ludwik Hirschfeld nie był z Breslau jakoś szczególnie związany – przecież ówczesne władze nie dopuściły go nawet do egzaminów! Nadanie wrocławskiemu zakładowi mikrobiologii klinicznej imienia Hrischfelda było zatem nieco na wyrost :-)
Więc zamiast pluć na Niemców niech Pan bogu dziękuje, że w fajnym poniemieckim mieście pan mieszka. Bo mógł pan równie dobrze trafić do takiego syfu jak Kielce!
@Podróżny
Trochę Pan przesadza. Trudno się dziwić, że twórcy wystawy w pierwszym rzędzie skupiają się na tym, co Wrocław konstytuuje – czyli jego niemieckiej przeszłości zachowanej cudownie wszędzie tam, gdzie swoich trzech groszy nie dodali lub odjęli nasi rodacy. Na szczęście dla Wrocławia, poslkich ingerencji w strukturę miejską nie było zbyt wiele a wielką naszą zasługą jest zabezpieczenie i renowacja starej tkanki miejskiej i kluczowych obiektów. Możliwe to było chyba wyłącznie dzięki temu, że do Wrocławia spłynęła duża część inteligencji lwowskiej, dla której infrastruktura wielkomiejska nie była czymś obcym. Wiejska ludność ze wschodu, która zasiedlała pozostałe miejscowości Dolnego Śląska jeszcze długie lata nie czuła się tam u siebie i zastany majątek poniemiecki zaniedbała często aż do zatracenia.
Jako rodowity wrocławianin urodzony i dorastający na Biskupinie z pewnym zafrasowaniem muszę powiedzieć, że właśnie w tym mieście jak w soczewce widać było zderzenia najwyższych lotów myśli urbanistycznej wielkich niemieckich architektów: Max Berga, Hugo Althoffa, Hans Poelziga, Theo Effenbergera, Fritza Behrendta, Paula Schmittera, Paula Heima, Hermanna Wahlicha i Alberta Kemptera z bylejakością twórczości rodzimej.
W tej sytuacji wcale mnie nie dziwi chęć przypomnienia Wrocławianom komu zawdzięczają to wspaniałe miasto. Sądzę, że z czasem wystawa wrocławska zostanie uzupełniona o postacie niektórych wybitnych uczonych i twórców pochodzenia żydowskiego czy polskiego, lecz dobrze zauważyć, że wspomniany przez pana Ludwik Hirschfeld nie był z Breslau jakoś szczególnie związany – przecież ówczesne władze nie dopuściły go nawet do egzaminów! Nadanie wrocławskiemu zakładowi mikrobiologii klinicznej imienia Hrischfelda było zatem nieco na wyrost :-)
Więc zamiast pluć na Niemców niech Pan bogu dziękuje, że w fajnym poniemieckim mieście pan mieszka. Bo mógł pan równie dobrze trafić do takiego syfu jak Kielce!
Zbigniew P. Szczęsny -- 15.06.2009 - 22:26