Zazwyczaj bywaja dwie drogi rozwoju: ewolucji i rewolucji. O konsekwencjach tej drugiej wiemy sporo. I nie wiem, czy są one dla społeczeństwa bardziej opłacalne, tym bardziej, że rewolucja lubi pożerać swoich twórców, dzieci etc. A także się degenerować; ze szczytnych celów pozostają głównie bardzo niedobre metody.
Ewolucja wymaga czasu, zmiany przyzwyczajeń i przesądów (niektórzy nazywają je błędnie również tradycjami), metod, a także sposobu patrzenia na to, co się dzieje wokół. A nam jest szkoda czasu i dlatego popełniamy błędy. Ot, choćby stawianie alternatywy wyborczej: jak nie tych, to kogo. Albo głosowanie przeciw, czyli wybieranie między dżumą a cholerą.
Trzeba po prostu zmienić perspektywę: czy ma to być część większej całości, czy nadal uprawianie kamienistego poletka na skraju cywilizacji. I pohukiwanie, że myśmy są przedmurzem albo ostoją. Czego, do diabła? Niegdysiejszych śniegów? Ani nie jesteśmy na tyle dużym krajem, by powstrzymać kontynentalne czy światowe tendencje, ani w nas potencjału, ktory wygenerowałby coś nowego, coś, co miałoby szanse się na kontynencie rozpowszechnić.
Stąd cała nadzieja w młodzieży, która wykształci się za granicą i powróci tutaj (jesli powróci) z nowymi przyzwyczajeniami, etyką pracy czy nawet etyką sposobu uprawiania polityki.
Szanowny Panie P.
Zazwyczaj bywaja dwie drogi rozwoju: ewolucji i rewolucji. O konsekwencjach tej drugiej wiemy sporo. I nie wiem, czy są one dla społeczeństwa bardziej opłacalne, tym bardziej, że rewolucja lubi pożerać swoich twórców, dzieci etc. A także się degenerować; ze szczytnych celów pozostają głównie bardzo niedobre metody.
Ewolucja wymaga czasu, zmiany przyzwyczajeń i przesądów (niektórzy nazywają je błędnie również tradycjami), metod, a także sposobu patrzenia na to, co się dzieje wokół. A nam jest szkoda czasu i dlatego popełniamy błędy. Ot, choćby stawianie alternatywy wyborczej: jak nie tych, to kogo. Albo głosowanie przeciw, czyli wybieranie między dżumą a cholerą.
Trzeba po prostu zmienić perspektywę: czy ma to być część większej całości, czy nadal uprawianie kamienistego poletka na skraju cywilizacji. I pohukiwanie, że myśmy są przedmurzem albo ostoją. Czego, do diabła? Niegdysiejszych śniegów? Ani nie jesteśmy na tyle dużym krajem, by powstrzymać kontynentalne czy światowe tendencje, ani w nas potencjału, ktory wygenerowałby coś nowego, coś, co miałoby szanse się na kontynencie rozpowszechnić.
Stąd cała nadzieja w młodzieży, która wykształci się za granicą i powróci tutaj (jesli powróci) z nowymi przyzwyczajeniami, etyką pracy czy nawet etyką sposobu uprawiania polityki.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 06.08.2008 - 15:59