Wtorek 1.10.2002-10-01
Bóg jest radością, radość jest modlitwą. Radość
jest oznaką hojności. Kiedy jesteś pełen radości,
poruszasz się szybciej i pragniesz dzielić się
dobrem ze wszystkimi. Radość jest znakiem jedności
z Bogiem – znakiem Bożej obecności.
(„Radość z kochania” Matka Teresa)
Wykonywałam w swoim życiu multum zawodów i pracowałam w różnych firmach. Najbardziej cenię sobie pracę
w firmie gdzie otrzymywałam szkolenia motywacyjne. Z takimi szkoleniami jest tak, iż z reguły zostają z nich jakieś zdania, myśli.
Prowadzą je ludzie sukcesu. Kipi z nich radość i entuzjazm
(skąd go biorą?).
Pewnego razu (chyba w 1998) dzięki takiemu szkoleniu poznałam Amerykanina. W lekki nie nużący sposób przekazał nam szereg wskazówek zawodowych i tajemnicę swojej motywacji w pracy. Bardzo Go cenię za to bez pruderyjne wyznanie.
Dokładnie jego słów nie powtórzę ale sama idea brzmiała tak:
„Kochani! Mam czterech synów. Czy wiecie ile Oni potrzebują do jedzenia paczek płatków kukurydzianych na miesiąc? Nie miałem wyjścia, musiałem zostać liderem (...)”
Na koniec swego wystąpienia wspomniał o zaproszeniach na wieczorne spotkanie, które leżą na stoliku przy wyjściu z auli.
Wzięłam dwa i zaciągnęłam Daniela prawie przemocą na spotkanie w Stowarzyszeniu Biznesmenów Chrześcijańskich.
Co jest ciekawego w tych spotkaniach. Jest to zetknięcie z żywą wiarą innego człowieka. Takie spotkania to po prostu wystąpienia przedstawicieli różnych zawodów. Opowiadają różne ciekawostki dotyczące swojej pracy, atrakcyjne dla osób
nie znających jej a często o uniwersalnej wartości. Kończą opowiadając o swojej relacji z Bogiem jak On pomaga im w pracy i codziennym życiu.
Na jednym ze spotkań dostałam książkę, z której pochodzi modlitwa z serii żartobliwych:
Modlitwa niecierpliwego
Boże, proszę Cię bardzo daj mi cierpliwość
i proszę Cię Panie daj mi ją... n a t y c h m i a s t !
Przypomniałam sobie, że planowałam spiąć dzisiejszy zapis dwiema modlitwami Matki Teresy. Oto druga modlitwa.
Czy potrzebujesz modlitwy? Czy jej chcesz? Pamiętaj o tym,
gdziekolwiek jesteś – modlitwa Matki Teresy, jej miłość i
błogosławieństwo zawsze będą z Tobą. Niech Cię Bóg błogosławi.
( zapis z dn. 11.grudnia, Mother Teresa – The Joy in Loving, copyright by Jaya Chaliha and Edward Le Joly, 1996 / Copyright for the Polish translation by Anna Kieturakis and Leszek Bartoszewski, 1997
wydawnictwo słowo/obraz terytoria s. c., Gdańsk
ŚRODA 2.10.2002-10-02
Panie, uczyń mnie narzędziem twojego pokoju. Pozwól mi
siać Miłość tam gdzie jest nienawiść. Przebaczenie, gdzie
uraza. Wiarę, gdzie zwątpienie. Nadzieję, gdzie rozpacz
Światło, gdzie ciemność. Radość, gdzie smutek. O święty
Panie, spraw, abym pocieszał zamiast samemu szukać
pocieszenia, rozumiał zamiast szukać zrozumienia,
kochał a nie szukał miłości, ponieważ otrzymujemy
dając, wybaczając otrzymujemy przebaczenie i
umierając rodzimy się do życia wiecznego
( Święty Franciszek z Asyżu ok. 1300 roku naszej ery)
Przepisałam tą modlitwę już nie pamiętam skąd na pierwszą stronę swojego kalendarza biznesowego. Sięgam do niej bo po wczorajszym dniu już chyba wiem dlaczego św. Franciszek
tak kochał wszystkie stworzenia małe i duże.
Gdy byłam w liceum, nie pamiętam już z jakiej okazji urządzono akademię z częścią artystyczną. Znalazło się w niej tak zwane „echo” naszej klasy. Echo jest rodzajem skeczu kabaretowego gdzie każda osoba bądź grupy osób otrzymują złośliwie- żartobliwe przezwisko, czasem jest to porównanie. Technicznie wygląda to tak: z jednego końca pomieszczenia zamaskowana osoba podaje prawdziwe imię osoby lub grupy osób a z drugiego końca pomieszczenia druga zamaskowana osoba podaje żartobliwy odpowiednik podanych osób.
Cała sala słucha w tym również „bohaterowie” echa i bawią się świetnie, jeżeli mają poczucie humoru.
Tamtego dnia poczułam się zaskoczona bo padło moje imię.
Oto pełna wersja:
Bianka i Natalia- odpowiedź echa- „Godżilla kontra Hedorra.”
Konieczne jest pewne wyjaśnienie.
-Natalia jest moją koleżanką z którą często razem maszerowałyśmy do szkoły. Owszem miałyśmy kilka spięć ale z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę iż mimo iż różniłyśmy się bardzo to szanowałyśmy tą swoją odrębność.
(ciekawe co teraz porabia?)
„Godżilla kontra Hedorra” to tytuł filmu, który w tamtych latach (1973-74) był przebojem kinowym w Polsce. Nie byłam na nim
bo cała akcja obracała się wokół pojedynku dwóch wielkich potworów – dinozaurów czy też gigantycznych jaszczurów.
Przyszło mi do głowy, że czasem (pod nieobecność dzieci) zachowujemy się z Danielem jak główni bohaterowie tego starego filmu. Pojedynek odbywa się na szczęście bez użycia zębów i pazurów, jest to szermierka słowna ale równie zażarta.
I nie wiedzieć czemu mimo, iż nie byłam na tym filmie moja wyobraźnia podsunęła mi taką refleksję. W ferworze walki takich dwóch gigantów często zdarza się iż gryzą własny ogon bądź inną część własnego ciała i dopiero po dłuższej chwili łapią się na tym, że nie o to im chodziło.
Nie wiem jak skończył się tamten film a w moim życiu ? Tylko z Tobą Panie uda mi się wyreżyserować szczęśliwe zakończenie.
Więc wczoraj był taki „dyskusyjny” dzień w naszym małżeństwie. Na szczęście w sąsiedniej parafii odbywają się misje (zaproszeni księża głoszą nauki dla wiernych). Pojechałam na nie najeżona jak jeżozwierz (tak psychicznie oczywiście). Stałam sobie w kąciku kościoła i w miarę trwania mszy i homilii czułam jak moje „kolce” opadają a we wzburzonej duszy nastaje pokój.
Młody ksiądz opowiadał o szczęściu płynącym z sakramentu
Pojednania (spowiedź św.) a na koniec pobłogosławił wszystkich przypominając iż błogosławić znaczy uszczęśliwiać.
Wróciłam do domu, planowałam poczytać Marysi (skończyłyśmy kilka dni temu „Kometę nad doliną Muminków” ) ale zapakowana do łóżka mruknęła błogo, że już śpi.
Emocje Daniela też opadły ale dystans pozostał. Poszłam na górę, do komputerowo-gościnnego gdzie na łóżku przytuliła się kicia, nasza kotka-pręguska. Położyłam się jak stałam obok niej z postanowieniem, że tylko na chwilę (miałam jeszcze ubrać świeże poszewki na kołdrę i poduszki w łóżku moim i Daniela czyli na dole). Mój smutek roztapiał się w miękkości jej futerka, znikał zlizywany szorstkim języczkiem skrobiącym po mojej dłoni.
Już, już zapadałam w przyjemną drzemkę gdy zdarzył się ten mały cud. Poczułam na nosie kilkukrotne, miękkie pacnięcie kosmatej łapki. Otworzyłam oczy zadziwiona i uśmiechnęłam się do… zwierzątka. Pomyślałam
Dzięki Ci Panie!
i całkiem już rozbudzona poszłam w kierunku szafy.(z poszewkami przyp. aut. ;)
Czwartek 03.10.2002-10-05
Gdy w jasną, spokojną cichą noc
Spoglądam na niebo pełne gwiazd
I gdy myślę czy życie to ma sens
To wołam do Ciebie Ojcze nasz
O Boże, o Boże Panie mój
Nie pamiętaj, że czasem było źle
Wiesz przecież, że zawsze jestem twój
I twoją tylko drogą kroczyć chcę
(fragment pieśni, nie pamiętam dalszego ciągu, przypomina mi o pewnym naszym przyjacielu zza morza . Zwierzył się nam kiedyś, że spoglądając kiedyś na niebo pełne gwiazd nad polskimi górami zakochał się w naszym kraju tak mocno, iż przyjeżdża tu już od 8 lat, ostatnio z rodziną, nauczył się polskiego)
Wracałam uskrzydlona Twoją miłością. Wybaczyłeś mi (wracałam po spowiedzi u zaprzyjaźnionego staruszka-kapłana szpitalnego) wszystko.
Korek na trasie ze szpitala do domu nie irytował,każda piosenka w samochodowym radiu była pieśnią miłości do Ciebie(absolutnie
nie przeszkadzała mi świadomość, że większość z nich o innej miłości
mówiła, ja nadawałam w wyobraźni im swój sens i
miałam przekonanie, że mnie słyszysz)
Zrozumiałam też czemu od paru lat tak bardzo chciałam znać
teksty zachodnich piosenek. Teraz odkrywałam je na nowo. Wychwytywałam słowa: My Lord, heaven, God, pray, angel, heart.
Wstąpiłam do kościoła na naszym osiedlu, była środa, nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy (dobrze znana z dzieciństwa i młodości – u św. Klemensa na Woli w każdą środę młodzież studencka lasem sztandarów otaczała obraz ).
Tamtego dnia nasz mały kościółek roztaczał w półmroku nastrój ciszy i spokoju. W niedużym wnętrzu pięknie rozbrzmiewał z akompaniamentem organów sopran młodej zakonnicy. Jak to w takich małych świątyniach bywa organy
znajdowały się obok głównego ołtarza. Kościół był już pusty gdy przebrzmiały ostatnie akordy.
Postanowiłam poprosić ją o słowa zasłyszanej niedawno pieśni ( miała bardzo pogodny tekst – w radosnym refrenie przewijały się słowa – „chcę się dzielić bożą miłością...” – zauroczyła mnie od pierwszego usłyszenia) podeszłam i przedstawiłam swoją prośbę. Nie, nie znam tej pieśni, powiedziała. Pewnie śpiewa ją moja zmienniczka ale zaśpiewam Pani inną, równie piękną. Siedziałyśmy we dwie w pustym kościele, ostatnie świece i światła wygasił krzątający się spokojnie kościelny. Przez kolorowe szybki witraży wnętrze malowały ostatnie promienie gasnącego dnia. Śpiewała tak naturalnie jak się rozmawia i oddycha – dla niej zresztą to chleb powszedni- codzienna rola organistki.
A w mojej duszy działy się „cuda”. Jak trudno to opisać... To coś takiego… jakby otwierały się w tobie drzwi tajemne o ,których istnieniu nie miałaś dotąd pojęcia. I zatrzymująca akcję serca świadomość, że właśnie Bóg, Stwórca świata porzucił swoje wszystkie inne zajęcia aby być tylko z tobą i dla ciebie.
Siedzisz w pustym podmiejskim kościółku, śpiewa zakonnica,
pięknym acz znanym ci przecież głosem a ty rzucasz ukradkiem spojrzenia pod mroczne sklepienie świątyni szukając Jego oczu, nie znajdujesz ich i wcale ci to nie przeszkadza bo i tak wiesz,
że są i patrzą z miłością na ciebie.
O cuda, cuda, cuda niepojęte
Cóż Ci się Jezu spodobało we mnie
Żeś z tronu chwały zszedł w mej duszy ciernie
Jezus jest we mnie, Jezus we mnie żyje
On mój ja jego wyłącznie jedynie
Serce Jezusa w moim sercu bije
O cuda, cuda, cuda niepojęte
Cóż Ci się Jezu spodobało we mnie
Żeś z tronu chwały zszedł w mej duszy ciernie
Jezus jest we mnie, Jezus we mnie żyje
On mój ja jego wyłącznie jedynie
Krew przenajświętsza w moich żyłach płynie.
Skończyła, nie spytałam wtedy czyja to pieśń dowiedziałam się natomiast, że za tydzień odbywają się pierwsze zajęcia chóru po wakacyjnej przerwie i że nie trzeba mieć słuchu absolutnego aby w nim śpiewać, wzięłam notes i zanotowałam godzinę pierwszej próby.
Cały ubiegły rok uczęszczałam regularnie i już się nie wypiszę
choć zmieniła się siostra prowadząca. Tam też spotkałam Jezusa, ma pogodną choć czasem zmęczoną twarz, lubi żartować lub wręcz się „wygłupiać” (stąd wrażenie kabaretu), kocha dzieci, których wesoła gromadka czasem zagłusza nasz śpiew (chór ma charakter rodzinny, jest wiele małżeństw, które przychodzą z dzieciarnią) i najpiękniejsze oni nie przychodzą na próby, oni przychodzą pobyć śpiewająco z Bogiem, od 30-tu gdzieś lat. A „przysłuchuje się” nam Ojciec Święty – ściany dookoła są zawieszone kolekcją Jego zdjęć z różnych okresów życia.
Pierwszy raz słowa pieśni błogosławionej Siostry Faustyny (bo to pieśń tej świętej zaśpiewała wtedy nasza siostra ) usłyszałam w sierpniu 2001, za czas jakiś śpiewaliśmy ją na chórze i wtedy dowiedziałam się, że jest to Jej pieśń.
Przypłynęły do mnie upartym motywem, który śpiewałam w nocy 5.10.2001 roku (nie mogłam zasnąć po całodniowym pobycie w szpitalu u ciężko chorego Taty). Tata zmarł tego
dnia o 2.20 nad ranem, nie cierpiał.
Po dłuższym czasie dowiedziałam się , że 5 października jest dniem śmierci św. Faustyny i że szczególnie żarliwie modliła się za dusze odchodzące z tego świata, jest przykładem pokornego wypełniania woli bożej.
Dziękuję Ci Święta Faustyno, wierzę, że nadal opiekujesz
się moim Tatą. Niech twoje zasługi przed Bogiem
są błogosławieństwem dla całego świata
ps.5.10.2008 Niedziela w Hr.Kent
wklejałam ten fragment w nocy z 4 na 5 pażdziernika a późnym ranem po kościele
znalazłam pod drzwiami domu małego zwiniętego w kulkę jeża.Moja koleżanka z Pd.Afryki ,która nie widziała jeszcze jeża w naturze spytała od razu : czy to tutejszy odpowiednik jeżozwierza ?
:-)))
bez komentarza za to ze zdjęciem jeża (jak się je uda wkleić – jutro)
a piosenka już dziś (nie udało mi się znaleźć cytowanych powyżej) więc po prostu
lubiona, bardzo.
i ta bo też piękna i mądra
na koniec ta bo wg.mnie oprócz tego że piękna to paradoksalnie, najbardziej koresponduje z treścią tego odcinka.
krótkie wyjaśnienie dlaczego:
pieśń św.Faustyny gorszyła jej współczesnych bo zawierała słowa:
“...krew przenajświętsza w moich żyłach płynie…”
Ona była mistyczką,mogła mieć takie odczucia ale dla mnie subiektywnie to
przesłanie – mamy być Chrystusami dla siebie i dla innych {kochać bliźniego jak
siebie samego…}
Intuicja mówi mi, że p.Renata śpiewa o tym samym :-)
a doświadczenia świętych i błogosławionych tego świata mówią, iż najprościej zrealizować to przesłanie trzymając Pana Boga za rękę.
komentarze
Osz kurde,
jak ja mogłem przegapic te utwory.
Edyta Bartosiewicz-prawdziwie piękna piosenka, to co jej wkleiłaś, a nie znałem.
I Renata Przemyk, do kolekcji tylko Nosowskiej brakło.
Dzięki za tę piosenkę Edyty, uwielbiam, szkoda, że od lat właściwie nic nowego nie nagrywa.
Chyba jedna z nowszych jej rzeczy acz już sprzed lat siedmiu i bardzo ulubiona przeze mnie
Pozdrawiam serdecznie.
grześ -- 15.11.2008 - 22:06