Herbata i ja

Zaparzyłem herbatę. Drugą dzisiaj. Na pewno nie ostatnią…

Herbata.

Rzadko piję kawę. Szkodzi mi.

Herbatę piję od dzieciństwa.

Najpierw była to herbata zaparzana w czajniczku. Na esencję. Dziadek, albo babcia zaparzali esencję w czajniczku, kiedy jeszcze spałem. Herbata polegała na tym, że wlewało się trochę esencji do kubka, zalewało wrzątkiem i obficie słodziło. Trzy łyżeczki. Była słaba i bardzo słodka. Po latach znalazłem na to nazwę: galicyjska słomka.

Pamiętam, że w domu pito Madras i Asam. Unikano najtańszych, którymi wtedy były Ulung ( gdzie taki się ulungł? ) i Gruzińska. Dla gości była paczka Five o’ clock. Goście dostawali w szklankach. Ze spodeczkami. Potem była moda na koszyczki z uchem, w które wkładano szklanki.

Ekspresowa się jakoś nie przyjęła. A ściślej: została przeznaczona dla gości. Na wypadek, gdyby esencja była trochę przechodzona, albo i się skończyła. To był zwykle Pickwick pewnej holenderskiej firmy. Przywożono ją do S. z warszawskich delikatesów. Potem była już tylko w Pewexie...

Ale jak ktoś był bliski, to dostawał esencji z a czajniczka. Albo się zaprzało świeżą.

Potem sam wyjechałem do Warszawy. Na zawsze.

W stołówce była jakaś słodzona lura. Ale wtedy też zaczęło się prawdziwe picie herbaty. Siedzieliśmy po nocy, słuchając Pink Floyd, King Crimson i Yes. Za oknem rozciągał się bezmiar zieleni Filtrów warszawskich.

To była chyba najważniejsza herbata. Herbata, przy której skrystalizowały się moje pierwsze poglądy na to, co najważniejsze: na religię, na komunę, na siebie samego. Nie rozmawialiśmy o kobietach. Nie wiem, dlaczego. Może atmosfera męskiego, młodzieżowego getta temu nie sprzyjała.

Z kobietami chodziło się na kawę, a potem na wino. Herbatę piło się z kolegami. Zwykle Madras, parzony w szklance, albo w blaszanym kubku. Tak mocny, że człowiek dostawał efektu Basedowa. Słodziłem.

Paliliśmy.

Kilka lat później znalazłem wiersz Władysława Zawistowskiego, który zaczynał się od słów:
”papierosy caro herbata już zimna
wiesz o co mi chodzi?”

Właśnie o to chodziło. O dogadanie się.

Herbata, jako elementarny obrządek towarzyski. Niezbędny element rozmowy. Nic nie mogło tego zmienić. Nawet stan wojenny. Nawet to, że w sklepach był tylko ocet, zielony groszek w puszkach i turecka herbata. Tumurcuk się nazywała, bodajże. Typu Earl Grey. Dzięki Ci Panie, za bergamotkę, dzięki niej to okropieństwo dawało się przełknąć.

Ale i tak byśmy ją pili. Bo o inną było trudno.

Słodziłem herbatę bardzo długo. Nawet ślub mi nie przeszkodził, choć żona nie słodziła.

Słodzenia oduczył mnie szpital. Nie mogłem już wtedy pić lury z dzbanka. Wysferzony byłem. Miałem puszkę z herbatą i miła praktykantka zalewała ja wrzątkiem z kuchni. Ja nie bardzo mogłem się ruszyć. Bolało, cholera.

A cukier też miałem. W zakręcanym słoiku. Ale cukier stał w dolnej części szpitalnej szafki. Żeby nie bolało, nie słodziłem. Polubiłem smak herbaty. Przepadło.

Minęły lata. Dziesięciolecia w zasadzie. Mam w domu siedem gatunków herbaty. Z tego kilka tylko dla żony, a kilka tylko dla mnie. Ona pija głownie zieloną. Ja wyłącznie czarną.

Są dwa gatunki herbaty. Reszta to odmiany i regionalne dziwactwa. Piję głownie Darjeeling, Asam, i Yunnan, ale mam też zazwyczaj drewniane pudełko, gdzie jest jakaś mieszanka. Nie unikam mieszanek. Zwłaszcza tych firmowanych przez pewien zagraniczny dom towarowy. Ale sam robię lepsze. Najlepsze mieszanki są wtedy, gdy się nazbiera resztek po kilku dobrych herbatach. Indyjskie dają aromat. Chińskie dają kolor. Ale Oolong nadal mnie nie przekonuje.

Duże liście, żadnych granulatów, żadnych zmiotek. Żadnych torebek? Och nie, jak gdzieś jadę, to zabieram paczkę torebek od firmy, która jest tak miła, że torebek nie robi z papieru i stary żart mojego kolegi ( Gdybym chciał takiego smaku, to bym sobie wrzucał do kubka bilet tramwajowy ) nie znajduje punktu zaczepienia.

Mam czajniczki, sitka i zaparzacze. Zawsze się zastanawiam, co zastosować. Tylko samowara nie mam. Jakoś mnie to nie przekonuje.

Herbata jest dla mnie podstawowym stymulantem. Punktem odniesienia. Domem.

Nie, nie mam jakiejś manii. Przynajmniej na tym tle. Żadnych obrządków. Od dawna wiem, co to jest białe wrzenie i wiem, kiedy zalewać i jak długo zaparzać. Żeby mi smakowało. Mam od cholery kubków, bo piję z kubka. No chyba, że pijemy herbatę razem. Wtedy z filiżanek. Nawet Dziecko pije mocną, choć jeszcze się nie wciągnęło za bardzo. Na razie ma tylko cztery kubki…

I to nie jest tak, że pijam tylko bardzo drogą herbatę. Co prawda nie oszczędzam na herbacie, ale coraz częściej można znaleźć coś w umiarkowanej cenie i dobre.

Na starość człowiek dziwaczeje. Gdyby spytać moich znajomych, to większość z nich powiedziałaby, że piję kawę. Bo ja poza domem nie piję herbaty, chyba, że mam ze sobą sprzęt. Nie wypada pytać gospodarzy, czy filtrują wodę. Nie wypada przychodzić z własną butelką wody, zdatnej do parzenia dobrej herbaty. Więc piję kawę. Wydaje mi się niedobra, ale ja się nie znam, więc chwalę.

Był jeden wyjątek, ale się zmył.

Moja herbata powoli stygnie. Darjeeling , first flush z plantacji, którą lubię. Droga. Nieczęsto taką pijam, bo droga, ale jak tu pisać o herbacie, nie biorąc z półki tego, co mam tam najlepszego? Myślałem przez chwilę o tej, co ją mam podarowaną z plantacji najbardziej na północ położonej. Na świecie. Ale pomyślałem, że to będzie politycznie niepoprawne…

Kubek też mój ulubiony. Z zawołaniem pewnego szkockiego klanu: clarion hinc honos. Fajne zawołanie, moim zdaniem

„przez krew poranną płynie imperatyw
patrz prosto w oczy codziennej gazety
nasłuchuj westchnień dalekich stadionów
nie zwalniaj kroku obok monumentów

o beznamiętnej miłości pamiętaj
która ci ciąży na sercu jak ołów”

Zaparzę sobie jeszcze herbaty…

Fragmenty wierszy Władysława Zawistowskiego zostały wzięte z jego autorskiego zbiorku Ptak w sieci dalekopisu”, Wydanego przez Wydawnictwo Morskie, w Gdańsku, w 1980 roku

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

+

prawdziwa epopeja o herbacie.
Uwielbiam, choć niestety kawa spowodowała, że piję rzadziej, no i od kilku lat raczej jednak zieloną niż czarną.
Czasem czerwona też.
Zawsze bez cukru, chyba, że wyjątkowe jakieś okoliczności,a le to już nie to.
Prawie nigdy z torebki czy granulowana (obrzydliwstwo).
Tylko liściasta.
Tez mam problem jak u kogoś jestem w tzw. gościach, bo często niektórzy piją tylko ekspresową, a ja wolę stanowczo liściastą.

No to tyle chyba.

Kurde, myślę czy mi się jakaś piosenka z herbatą kojarzy, chyba tylko ,,Teksański” Hey.
A nie kojarzy mi się świetna piosenka polska, ale nie pamiętam ni wykonawcy ni tytułu.
Może sobnie przypomnę lub ktos inny podrzuci.

pzdr


Panie Grzesiu,

a to?

Mnie się podoba.

Pozdrawiam


Panie Yayco,

Starsi Panowie dobrzy na wszystko i dziękuję, bo chyba nie znałem, ale mi chodziło o to:

http://thegrzech.wrzuta.pl/audio/r23zyDmj9f/

P.S. jednak źle tak z moją pamięcią nie jest, bo choć tytułu sobie nie przypomniałem, to nazwę zespołu tak, a dalej, to już dzięki wikipedii wyczaiłem, który utwór to może być.
I znalazłem.

P.P.S. A i w ogóle to pan konkurencję, szefowej kawiarenki robi tą herbaciarnią swoją:)

Pozdrowienia herbaciane.
(Właśniem stwierdził, że trz asię na to zimno czarnej napić, bo zielona to nie rozgrzewa zupełnie)


Panie Grzesiu,

a bo to ja wiem skąd oni w tej kawiarni wodę biorą?

Mało jest dobrych herbaciarni. Albo raczej: za mało.

W Warszawie fajne są Same fusy. Moje Dziecko tam uczęszcza czasem. Niezła herbata.

Na Saskiej Kępie też była herbaciarnia niezła, ale nie wiem czy się otrzymała.

Kłopot z herbaciarniami jest taki, że tam śmierdzi mieszankami owocowo kwiatowymi.

Ale to tylko wykręt.

Duży kubek herbaty, nogi na biurku i klawiatura na podołku. To jest to.

A gdzie ja w herbaciarni tak zrobię? Gdzie?

A piosenka ładna. Pamiętam ją jeszcze z lat osiemdziesiątych.

Ja za dużo, cholera pamiętam…

Pozdrowienia


Panie Yayco

bardzo aromatyczny post,

ja doceniłam herbatę jak zacząłem nią najpierw głaskać mój zmysł wechu,

od razu zaczęło działać:)

zresztą o zapachu juz kiedyś rozmawialiśmy w kontekście wina

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


No tak, Panie Maxie,

aromat dobrej herbaty…

Aż na samą myśl do kuchni pójdę, czajnik nastawię...

Pozdrowienia


Panie Yayco

Dawniej więcej herbaty pijałam. Teraz jakoś mniej.

W pracy to wolę kawę, bo wiadomo.

Choć i dotąd zrywami kupuję, ale najbardziej lubię jak ktoś mi z obcych krajów przywiezie. Ostatnią dostałam ze Sri Lanki.

Mam jeden kubeczek z zaparzaczkiem. Przepiękny on jest.

Sporo rozmaitych dzbanuszków do parzenia i filiżanki dla gości.

Tak sobie rozmyślam jakie lubię...

Czarną, zieloną (z jaśminem to już bardzo), nie znoszę czerwonej, bo mi śmierdzi błotem (a podobno dobrze wpływa na figurę he he).

Assam, Darjeeling.

I mieszanki z dobrych sklepów, takie na zimę. Albo na Święta.

Trochę się ociepliło od tej herbaty


Heh

Ja tam ekszperymentów się nie boję, więc sam se mnieszam.

Ma być cierpka, choć Assam zmiękczam Ulungiem albo Yunnanem a w zasadzie zieloną. Taką ze skręconych listków.
I nie tyle gorzka, co nie słodka.
Więc z łyżeczką cukru na dzbanek.
No i parzona w dzbanku.
To jasne.
Czasem ze szczyptą mięty.

I wlewana do kubka.

Kiedy śniadam.
Albo wieczerzam..
Dobra jest.

A kawa?
To dla miastowych.
Albo warszawiaków.
W zasadzie dla urzędników.


Pani Gretchen,

za oknem wrzesień i szaruga, Pani mi już Świętami oczy zamgliła.

Manipulantka Pani jest.

Fajnie.

Dziękuję i pozdrawiam


Panie Igło,

a skąd u Pana taki bałkańsko – staroobrzędowy gust na herbatę?

Przyznam, że sam nie robię, ale czasem w zagranicznym kraju lubię jak mi po herbacie listek mięty pływa.

Na upal to dobre jest

Pozdrowienia


Hm, z miętą

to mi nie hełbata a maliny się kojarzą.

Bo na działce pośród malin rośnie mięta, i jak się zbiera te maliny (albo zrywa, nigdy nie wiem, jak mówić), to tą miętę tak czuć intensywnie strasznie, no i dodać ten smak malin świezych, prosto z krzaka i słońce.

No całkiem niezła to mieszanka (wiem, wiem, przepraszam alergika tekstowiskowego za te wizje).
Ale jest to ciekawe.

Miałem nawet tekst napisać, co by się od słów ,,miętowe maliny” zaczynał i same wyrazy na ,,m” zawierał, ale jakoś nie wyszło, no a teraz klimat malinowo-miętowy minął, choć te maliny wielokrotnie w roku rodzą, więc i teraz jeszcze są właściwie.

Pozdrówka.


Ja akurat na maliny nie mam alergii

a jak się powyziębiam, to sobie robię napar z liści malinowych i z malin zakonserwowanych w słoiku.

Cieszy mnie i zapach i smak.

I to ciepło uporczywe. Takie które trwa jeszcze długo i powoduje, że się uśmiecham.

Jak teraz (choć nie wiem czemu, bo malin nie piłem)

Pozdrawiam


Panie Yayco

Bo ja jestem odwrotny.


Panie Yayco

Nie manipulantka tylko mistrzyni tworzenia klimatu.

Jaki to klimat proszę Pana to już inna sprawa, na moje wyczucie to raz taki raz owaki.

A wie Pan, że ostatnio ktoś mi powiedział, że ja jakaś taka niewyraźna jestem?

Zupełnie jakbym rutinoscorbinum nie przyjmowała, no ale nie przyjmuję mówiąc szczerze.

Niewyraźność ta bierze się z niemożności dojścia do prawdziwego oblicza mnie samej. I podobno jakieś co najmniej dwie wersje można sobie stworzyć.

No Panie Yayco, Pan jest bystry człowiek, to niech Pan powie: czy ja mam jakikolwiek wpływ na to, co inni sobie tworzą w odniesieniu do mojej skromnej osoby?

Wienc wracając do ad remu.

Pan mówi – manipulantka. I życzliwie Pan mówi, wiem.

A ja pisząc tamte słowa do Pana byłam w pracy. Okno było otwarte i od tego było jeszcze zimniej niż być by mogło.

Piszę o herbacie.

O kubeczku z zaparzaczkiem.

Czuję zapach…

Przypomina mi się jedna mieszanka, co ją kupiłam jakiś czas temu.

Mieszanka służyła mi w Święta.

Herbata – zapach – ciepło – Święta.

Proste?

Proste.

Miło mi, że Panu się dobrze na człowieku zrobiło.

Przy okazji.


Pani Gretchen,

zajrzałem jakiś czas temu do telewizora, żeby serial zagraniczny obejrzeć i wiem, że na niewyraźność, to jest wałąsnie to lekarstwo na R. Może warto jednak spróbować?

Co do tego zaś klimatu, to może by Pani coś zrobiła dla ludzkości i i z tą zimnicą coś poradziła? Zamiast się przechwalać po próżnicy.

No dobra, tak tylko marudzę rana, jak to we czwartek.

A poważnie to odpowiem, że tak. Ma pani wpływ. Tylko, że się Pani nie chce.

Pani wystarczy, że te wyobrażenia cudze nie są dla Pani groźne (pewnie dlatego, że dalekie od… No oczywiście, że nie od rzeczywistości, tylko od Pani samej, o sobie, wyobrażenia. To się chyba jażń odzwierciedlona nazywa, ale moglem coś pomylić. Dopiero pierwszą herbatę piję. Do sprawdzania po książkach jeszczem niezdatny.

Kubeczki z zaparzaczem na Święta najlepsze, proszę Pani.

A i teraz, w szarugę, pomagają.

Dzisiaj tak mi podle było po wyglądnięciu przez okno, że wziąlem sobie taki jeden kubeczek z misiami..

Może to i infantylne jest, ale ciepłe.

Czego i Pani życzę, porannie pozdrawiając


W pracy i w domu...

W pracy zielona liściasta.
W domu czarna torebkowa.
Z lenistwa…
:)


Panie Joteszu,

toż takie cóś, w papierku to żadnego smaku nie ma. A ileż to roboty sobie sitko do zamaczania stalowe kupić?

I dla ekologii lepiej i dla smaku…

Pozdrowienia


Panie yAYCO

ja mam taki gdzie sitko jest umieszczane pod taflą wody w czajniczku. Do sitka sypie liście zielonej, malutka pokrywką zatykam, chwileczkę parzę w tych 60-70 stopniach i jest fajnie

polski za 10 zeta

się sprawdza

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

taki maczany to ja tylko panu Joteszowi zalecilem, żeby mu łatwiej się było przestawiać.

Bo takie jak Pan Szanowny opisuje, to lepsze są. Oczywiście jeśli nam się nie chce czajniczka zagrzewać, to pośredni mozna takie sitko zastosować, co sie je wkłada do kubka bezpośredni, i przykrywa, albo nie. Choć ja mam takie małe czajniczki, na kubek akurat. ale to robota jest przy tym. Bo jak już w czajniczku, to trzeba jego wygrzać. Do suchego herbaty nasypać. Potem zaś mycie.

Więc, dla lenistwa mojego (jeszcze nie przeczytałem), ja podobnie do Pana postępuję, ale omijam czajniczek. Znaczy: sitko w kubek i zalewam. Białym wrzuntkiem.

Ale czarną, to bym doradzał parzyć bez bez przykrycia (choć dla niektórych to przeciw sztuce jest).

No i dłużej trzymać trzeba.

Jak ma mnie obudzać to minuty dwie, do trzech. A jak wieczorowa porą uspokajać skołatane codziennością nerwy, to cztery do sześciu.

Zaraz sobie zaparzę, ale na razie sytuacji w kuchni nie mam.

Pozdrowienia


A ja słyszałem,

że takiego dzbanka do parzenia herbaty nie wolno myć, tylko płukać.
Jestem za.


Panie Igło,

może to tak jest z japońską herbatą, bo to inna jest inszość. Oraz trzeba mieć pędzelek.

Ze względu na ogólną higieniczność i kształtowanie przyszłych pokoleń w duchu ochędóstwa, to ja jednak bym mył.

Szacuneczek


fajny zegar

tak bajdełej

prezes,traktor,redaktor


Wie Pan, Panie Maxie,

nie moglem od razu sobie założyć zegara, bo by powiedzieli, że zmałpowałem z Pana.

Więc odczekałem troszeczkę ...i zmałpowałem.

Serdeczności różnorakie załączam, donosząc, że słońce próbuje zaświecić na mojej ulicy


Za to jest wyjątkowo precyzyjny

wiadomo która kreskę przecina,

ja zmałpowałem od Futrzaka co ma na salonie to co Gretchen

tylko zastanawiem się która godzinabo ja widze inna niż mój komputer mi

podpowiada, cirka 6 godzin różnicy

prezes,traktor,redaktor


o, już jest ok.

chyba wróciłem z NY :)

prezes,traktor,redaktor


Coś z tą godziną jest nie tak,

mnie teraz pokazuje dobrze, ale to może zmyłka być, bo w ustawieniach mam Alaskę i Hawaje.

Jak ustawię normalny europejski, to mi pokazuje, że się ściemnia.

Paskudztwo jakieś.

Ale może się uda jakoś wycyrklować...

Pozdrowienia


Panie Yayco kochany!

Ja bym chętnie w domu pijał herbaty zaparzane porządnie w dzbanku, po łyżeczce na kubek plus jedna na dzbanek, ale u mnie leniwe towarzystwo i wszyscy się brzydzą babrania w fusach, choć tłumaczę, że one zdrowe i na powieki i na skórę. Jedyna rada, bym ja stał się zaparzaczem i pomywaczem, a na to ja jestem za leniwy! Wystarczy że jestem administratorem, konserwatorem, ogrodnikiem, zaopatrzeniowcem, elektykiem, hydraulikiem…
:)


Panie Joteszu,

rozumiem i współczuję.

Proszę IM nie mówić, że zwyrodnialec jakiś (w dobrej zapewne intencji) wymyślił herbatę instant.

A jak się dowiedzą, to niech Pan twardo się upiera, że szkodliwa dla zdrowia.

A co do oczu, to akurat takie torebki to poręczniejsze są, poniekąd.

Pozdrawiam


A ja i zieloną i czarną zaparzam w szklance i piję z fusami:)

wiem, wiem, jest to wbrew regułom, ale nie chc emi się z czajnikami bawić i z zaparzaniem.
Zresztą zapiskowicz, co o Chinach u nas pisze, pisał, że Chińczycy tak zieloną popijają, więc od tego czasu się tym chlubie raczej:)

A ostatnio poza tym, to yerba mate piję, polecam, specyficzna, ale można polubić.
Tylko że też nie mam profesjonalnego sprzętu do zaparzania (bo to naczynko z tykwy trza mieć i tzw. bombillę (coś w rodzaju słomki)
Tu można sobie taki zestawy obejrzeć:

http://www.yerbamatestore.pl/cat-pol-1199707805-Zestawy.html

Może sobie kiedyś zafynduje w prezencie, bo Yerba Mate mam prawie kilogram i jakoś chciałbym zacząć pić tak jak przykazano

pzdr


Panie Yayco,

moja Naj uwielbia dobrą, a jeszcze lepiej bardzo dobrą, herbatę, ale po pracy jest tak zmęczona, że kończy się na torebce, bo wygodna, i trudno coś na to zaradzić...

Herbata instant jest pewnie ohydna i niech ją piją Amerykany! Teraz właśnie piję zieloną liściastą firmy Bastek, bo miewa liście ogromniaste i polubiłem ją jakoś bardziej niż inne.

Tu można dodać klip muzyczny “Tea For Two” i pić w prikusku, jak mawiają Rosjanie. Właściwie chciałem napisać bracia Rosjanie, choć ostatnio robią wszystko, by nam się braterstwa odechciewało…

Pozdrowienia i powodzenia
:)


Panie Grzesiu,

mate pijałem w dawniejszych czasach, pewnie jak trochę tylko starszy bylem niż Pan teraz. Nawet miale do tego tykwę specjalną. Taką co miała tą słomkę od razu w sobie.

Ale nie tylko herbatę pijam. Żeby nie było, żem jakiś ortodoksa…

Jak chce Pan zasmakować w egzotyce, to proszę sobie poszukać na stoiskach z herbatą, liści czerwonokrzewu, znaczy rooibos. Afrykański to jest wynalazek, bodaj czy nie zuluski. Bardzo dobry, moim zdaniem, choć jak łatwo zgadnąć, raczej na upał.

Tylko proszę spróbować tego czerwonokrzewu samoistnie, bo sprzedają to też z różnymi dodatkami które, może wbrew założeniu, psują smak i aromat.

A parzy się jak herbatę. Tyle, że lepiej nie wrzucać do kubka, tylko na sitko, bo toto liście ma drobno pokrojone i źle się pijące.

A do tego proszę sobie poczytać jakąś książkę Aleksandra McCalla Smitha z serii o Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1.

Niegrube to są książeczki, ale wielkiej urody.

Jak raz takie, żeby nie mając chwilowo towarzystwa, w kawiarni poczytać, zamiast się gazetą denerwować

Polecam, pozdrawiając


Panie Joteszu,

na wygodną kobietę faktycznie trudno coś poradzić, choć i próbować warto, mimo wszystko…

A co do Rosjan to jakoś nigdy mi się z nimi bratać nie chciało. Więc i teraz jakoś dysonansu nie mam.

Jak przychodzi pora po 17 września, to dużo myślę o Wrocławiu i mojej tam rodzinie.

Pozdrawiam Pana wraz tym dobrym miastem


Panie Yayco!

Dziękuję za ten tekst.

Teraz piję nieco mniej, bo okazało się, że w nadmiarze i to wywołuje reakcje uczuleniowe. Nadrabiam kawą. W pracy mamy niezły ekspres.

Ja także czarną. Yunnan. Zawsze liścdługie liście. I ta jest zaskakująco tania. Ale parzymy z pomocą zaparzacza esencję w imbryku, po staremu nieco. I słodzę.

Pamiętam wiekowego nauczyciela muzyki, weterana powstania i zapalonego żeglarza, który parzył w małej filiżaneczce coś, co ja rozwadniam w dwóch kubkach wody. Mówił, zaciągając się mocnym:
— ja piję herbatę, a nie wodę.
To on, nie Clint Eastwood, ani tym bardziej John Wayne, jest dla mnie obrazem twardziela. Hardego gościa.


Bo Panie Odysie,

od wody to się żaby lęgną.

A Yunnan, ten tani z POSTI też lubię.

Mo dużo garbnika i duże liście. Fajny jest.

Niech Pan kiedyś zaryzykuje i odstawi cukier.

I niech się Pan nie zraża pierwszą szklanką...

Pozdrawiam, powoli obsuwając się w sen


No i czy nie

przytulnie tudzież aromatycznie a wszyscy tak wyrzekają na jesień,
dzięki za miły wieczór przy kubku z herbatą (szczególnie tym w misie, czy dziecko
Panu nie dokucza? – a przy okazji u nas mamy “dzieciaka”)
Przy okazji opowiastka o przyczynie dla której Anglicy wlewają najpierw do filiżanki
mleko (gdy piją herbatę z mlekiem).Jak wiadomo piją głownie z mlekiem.
Ponoć istnieje wiele teorii na ten temat a przyczyna jest prozaiczna:
Gdy w zamierzchłych czasach robiono masowo w fabrykach robotnikom herbatę
to masowo pękały kubki od wrzątku. Ktoś wpadł więc na pomysł nalewania na
starcie odrobiny mleka.
Pana tekst przypomniał mi parę osób, z którymi pijałam lub pijam herbatę, miłe
myśli potrafi Pan wywoływać.
A z herbat najbardziej lubię tą, którą przyrządza mój mąż osobiście, choć dużo
po tym sprzątania okruchów różnych i różnego kalibru.:-)


Pani Bianko,

dziś zapowiada się ładny, słoneczny dzień.

Może to dobry dzień, żeby się cieszyć z dnia?

Jest oś takiego w tym jak i o czym Pani pisze, że zaczynam myśleć, że za mało afirmujemy codzienność.

Poranek, herbata, kromka chleba z miodem.

Może to będzie dobry dzień?

Czego Pani , oczywiście, życzę


Też idę na herbatę

A ten chleb z miodem przypomniał mi stary wywiad z Jaruzelskim. On powiedział wtedy, że zaczyna dzień od razowca z białym serem i miodem.

I szczerze powiem mam dość wałkowania jego sprawy po raz kolejny i odgrzewania jej przez media.
Kolejna przykrywka dla nic nie robienia przez polityków.

Ale fakt, wstaje ładny dzień, może będzie też dobry?
A jeszcze lepiej gdyby było choć kilka ładnych i dobrych dni. Czego panu i wszystkim życzę.


Nieco mnie Pan zmroził tym Jaruzelskim,

Panie Igło.

Pocieszam się, że ja nie jadam białego sera.

Wydaje mi się, że tak to jest czasem, że niedokończone sprawy (w tym wypadku rozliczenie komunistów) ciągna się przez lata.

Niemcy przerabiali denazyfikację wiele lat, bo wracała.

Każda trauma narodowa wraca, pewnie dlatego, że żadnej nie da się problemów pamięci załatwić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.

I tak, żeby jakiś polityk nie chciał jej wykorzystać po raz kolejny.

Za życzenia dziękuję.

Niech tak będzie i dla Pana.

Pozdrawiam


Panie Yayco

to jest bardzo ładny dzień,

miałem wziąźć aparta ze sobą ale byłem już pod samochodem i…aaaa tam następnym razem

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Wtedy,

w ,81 to ja byłem młody i głupi, i chciałem do powstania iść.

Teraz jestem przynajmniej stary ale także wiem co to jest odpowiedzialność i ciężar władzy, bo ją sprawowałem przez jakiś czas.

Dlatego ja np nie potępiam Jaruzelskiego za SW, tylko za późniejszą lodówkę i brak reform przez 8 lat. To nas udupiło i zdegenerowało społecznie.
Tak samo jak na durniów patrzę teraz na niepodległościowych krzykaczy, wrzeszczących, że Polskę można było naprawić w 2 lata i żyć szczęśliwie jak w Nowej Hucie. Nie z takim społeczeństwem, brakiem prawa, kadr, technologii i infrastruktury.

To tak przy herbacie mi przyszło..


Panie Igło,

nie Pan jeden.

Ja miałem wątpliwośći w 81, ale w 82 mi przeszły jak sen złoty.

Co do lodówki to ma Pan rację (co znaczy tylko tyle,że ja się zgadzam z Panem). W zasadzie jedną generację wymiotło. Czy zauważył Pan, że prawie nie ma polityków nędzy 40 a 50 rokiem życia?

Ale Jaruzelskiego potępiam też za parę innych rzeczy. Na przykład za rok 1970.

Nadmiernie pamiętliwy jestem.

Pozdrawiam szczerze


Przeszły panu,

bo pan doszedł do wniosku, że władza ma swoje wymagania, czy dlatego, że pan się dopiero wtedy oburzył?

Wedle mnie, to były przesłanki do wprowadzenia SW, i nie chodzi mi tu o sowietów ale o informacje o o stanie bezpieczeństwa funkcjonowania państwa.
Przynajmniej na tyle tego co ja wiem.


To drugie, raczej

choć użył Pan złego słowa. Komunizm mnie oburzał już o jakiegoś czasu, mówiąc oględnie.

Ale rzeczywiście, przez moment, w grudniu zastanawiałem się nad sensownością tego cięcia. Miałem cień nadziei. Nadziei na to, że orzełek na czapce do czegoś zobowiązuje.

Ale to był taki moment, kiedy nie tylko się szło do powstania, ale szeptało o tym, że teraz Jaruzelski się dogada z Wałęsą i Glempem i jakoś to załatwią, odsuwając prosowiecki beton.

Czas bajek i opowieści…

W tym sensie jestem bliski Pana stanowiska.

Natomiast nic nie usprawiedliwia zabijania ludzi na ulicach i nie tylko na ulicach.
Nie rozmawia się pałką i nie reformuje gospodarki czołgami.

Malo kto dziś przyzna, ale jesienią i zimą 1981 r wielu z nas myślało o wojsku jako o strukturze względnie sensownie zorganizowanej i względnie nieskorumpowanej.

Błądziliśmy.

Czas bajek i opowieści…

Miałem rodzinę w tym wojsku. Kiedy spotkałem ich w Drugie Święto, to nie mogłem pojęć, że wierzą w tę propagandę, którą z siebie wyrzucali. Propagandę nienawiści.

Ich nie przygotowywano do reformowania, ale do utopienia we krwi kontrrewolucji.

Czas bajek i opowieści…

Albo normalna komunistyczna propaganda.


Ba zderzyły się 2 bajki

Ciągle te same.
Romantyczna i pragmatyczna.
Obie wszczepione niczym jakaś pieprzona zadra.

I ludzie po obu stronach bajek słuchali tylko swoich lektorów.

Taka anegdotka, na temat przygotowań LWP do mobilizacji.

Komisarz wojskowy jechał do mojego miasteczka 4 godziny. Alarmowo.
Dojechał trzecim samochodem, a to raptem było 35 km.


Czy to były dwie bajki?

Nie wiem.

Każdy ma swoją historię.

Rozmawiałem, pod koniec lat 80 z chłopakiem, którego wzięto do wojska (po studiach) włąśnie wtedy. Był w podchorążowce. Za bażanta...

On nic nie mówił o Stanie, bo ich nigdzie nie wypuszczano przez ponad dwa miesiące.

On mi opowiaqdał o tym, jak dorośli faceci płakali, kiedy im na specjalną kolację, 24 grudnia podano kiełbasę na gorąco.

Jemu się głos łamał jeszcze kilka lat po tym.

A to przecież drobiazg w zasadzie, śmieszna anegdota…

Pozdrowienia


Wie pan,

widziałem i takie, jak młodzi oficerowie i bażanty byli pytani wprost, przez kadrę co zrobią, jak sowiety wejdą i w odpowiedzi dostawali też pytanie, czy kadra dochowa przysięgi?
A jeden gen. co w Żaganiu dowodził, mówił mi, że on posterunki na Nysie lepsze trzymał niż gdzie indziej, i że z pistoletem nawet do kibelka szedł.

Ale fakt, LWP trzymało się mocno.

A co do ’70r to formalnie ma pan racje.
Tyle, że nieformalnie to Jaruzelski stał w 2 szeregu, decydowało otoczenie Wiesława a na miejscu Korczyński.
Jak pan sądzi, dlaczego w tłumieniu buntu nie brała udziału MW, tylko jednostki np z Elbląga?
Cały PRL trwało cukanie Marynarki, bo tam najwięcej przedwojennej kadry się ostało i tradycji, i te cukanie trwa do dziś.


Panie Igło,

nie można być ministrem i za nic nie odpowiadać. To nonsens jakiś.

Nawet w PRL ministrami nie zostawali ludzie z przypadku.

Choć być może inni odpowiadają bardziej..

To inna sprawa jest

Pozdrowienia


Heh..

Panie Yayco, dobrze wiesz jakie były absurdy za PRLu i dobrze wiesz po jakiej linii szła decyzja a kto świecił oczami.
Ale fakt, świętym nie był, awansował no i spadło na niego najgorsze.
Musiał bronić pozycji nie do obrony.


Wiem Panie Igło,

ale wiem też, ze w przysiędze wojskowej była wierność sojuszowi ze Związkiem Sowieckim, co w nieco odmiennej perspektywie stawia to, co Pan pisał o dochowaniu przysięgi.

Powiem tak: czasem skłonny jestem usprawiedliwiać poszczególnych ludzi w to zamieszanych.

Ale tych raczej, którzy coś dobrego dla innych zrobili.

Ten akurat ma krew na rękach.

I nic nie musiał, proszę Pana.

Chciał.

Pozdrowienia


Subskrybuj zawartość