Jak N poleciał do Madrytu i jakie odniósł pierwsze wrażenia

W dniu wyjazdu N długo nie pospał. W zasadzie to prawie wcale. Jak na niego, oczywiście.

Mniejsza z tym. Nie miał głowy do spania, bo bał się samolotu. Jak zawsze, spodziewał się wszystkiego najgorszego. Na przykład małych dzieci. I zdejmowania butów. Dlatego starannie przyjrzał się skarpetkom, żeby nie wybrać dziurawych.

Trzeba wiedzieć, że N, mimo mikrego wzrostu i nierzucającej się w oczy fizjonomii (a może właśnie – dlatego), jest ulubieńcem służb kontrolnych całego świata. Jest wydobywany z kolejki i poddawany czynnościom, które zwykłych omijają. Dobrze, chociaż, że nikt go nie chce kontrolować osobiście. Pan Y, jak się kiedyś zezłości na niego, to opisze jak N kupował butelkę Coca Coli na lotnisku we Frankfurcie. I ile z tego było zabawy. Dla innych, bo N jakoś śmiał się umiarkowanie. Nudziarz.

Tym razem było jednak inaczej, bowiem uwagę wszystkich służb tajnych i jawnych przykuł plecak Dziecka. Dziecko wrzuciło sobie do plecaka piórnik. Z pełnym wyposażeniem. N był dumny z ciągłości genetycznej.

Kiedy już wyjaśniono nieporozumienie, zaś Dziecko rozstało się z nożyczkami, z którymi było bardzo zżyte, N poświecił się obserwowaniu nowych, Schengeńskich obyczajów. Konkretnie, obserwował grupkę lekko napitych obywateli, pochodzących z jakiegoś niedalekiego kraju, spoza Układu, którzy – wskutek zbiegu złych okoliczności – mieli spędzić na tranzytowym dla nich Okęciu 8 godzin i bardzo chcieli zapalić. W żaden sposób nie mogli zrozumieć, że akurat u nas się nie da. Bo Warszawa to w końcu nie jakieś tam Monachium, albo Madryt. U nas nikt nie pali, więc i palarnie niepotrzebne.

Obserwacja targanych nałogiem cudzoziemców pozwoliła przetrwać oczekiwanie na samolot Luftwaffe Lufthansy, który miał zanieść N i jego rodzinę do Monachium.

Zresztą, nie da się słowa powiedzieć, zaniósł. Punktualnie i niezawodnie. N tylko trochę marudził, bo pamiętał czasy, kiedy w samolotach dawali na śniadanie pasztecik sztrasburski, omlet, albo i jajecznicę (czasem z muchą, ale to inna historia). Dziś, w dobie tanich linii lotniczych, oszczędza się na wszystkim. W efekcie n dostał do wyboru bułkę z szynką z nieznanego mu zwierzęcia, albo bułkę z serem. I jeszcze czekoladkę i soczek. Żarty N o możliwości zbombardowania Pragi nikogo nie rozbawiły. Wszyscy zresztą wiedzieli, że pokrywa głupimi żartami strach przed lataniem.

W Monachium długo nie zabawili, bo tajemniczym rzeczy zrządzeniem, samoloty z Polski wysadzają pasażerów w najdalszych częściach lotniska. N z rodziną udał się żwawym truchtem na drugi koniec terminala. Nawet nie zdążył się napić darmowej kawy i już siedział w następnym samolocie. Może to i lepiej, bo N boi się korzystać z toalet w samolotach.

Jak wiadomo N jest nieduży, więc przynajmniej jedno zło jest mu odjęte – niewygoda klasy ekonomicznej. Z przykrością słuchał jęków jakiegoś grubasa w czerwonym swetrze, który ledwo się mieścił. I pomstował coś o autobusach do Amsterdamu, chyba w latach dziewięćdziesiątych. Wysferzeniec jakiś. Że też zawsze posadzą gdzieś obok jakiegoś Polaka!

Na szczęście znowu dawali jakąś namiastkę jedzenia. Tym razem było to letnie ravioli. N nie ma pojęcia, czym było nadziane, ale zjadł. Popił gazowanym winem szóstej klasy. Poczytał sobie trochę instrukcję, tę na wypadek nagłej śmierci i z zaciekawieniem obejrzał torebkę na turbulencje. W końcu zasnął sobie na trochę i obudził się już nad Madrytem.

Nieco zaspany N pozwolił się dowieść do hotelu taksówką. Taksówka jak taksówka i hotel, jak hotel. Wydawał się w porządku, choć przystosowanie lokalu dla potrzeb trzech osób wymagało użycia sił pomocniczych. N chciał trochę odpocząć (bo w sumie, jako starszy człowiek, szybko się męczy), ale Dziecko przyszło i wyciągnęło go na przyjemny balkon. Żeby zobaczył lokalną architekturę. Czy cóś.

Widok jak widok. Naprzeciwko stał goły facet, z niedużym przyrodzeniem i karmikiem dla ptaków nad głową.

Photobucket

Dalej widać było dachy niskiej zabudowy.

Photobucket

Słońce grzało solidnie, ale podmuchy wiatru nieco mroziły krew w żyłach. Cóż – uroki klimatyczne interioru. W górach w końcu ciągle śnieg…
Photobucket

N postanowił urządzić sobie sjestę, ale okazało się to niemożliwe, bo kazano mu założyć buty i oglądać Madryt. Jako taki. Rozpoznanie bojem, mruknął N do siebie, ale obuł się i poszedł.

Początkowo Madryt się jemu nawet spodobał. Wydał się mu dość dobrze posprzątanym i niezatłoczonym. I nawet nie głośnym. Gorące słonce i lodowaty wiatr, też były w sumie przyjemne. Coś mu w tym obrazie nie pasowało, ale nie chciał wnikać, co mianowicie. Zresztą może szło o to, że cały czas miał zadartą głowę.

Na architekturze N się nie zna (a ściślej: zna się tak, jak i na wszystkim innym). Wie jednak, z grubsza, co to jest secesja i nawet lubi. Lubi też zabawy stylistyczne, które dawniej nazywano eklektyzmem, a później postmodernizmem. Jeśli to ostatnie słowo miałoby mieć jakikolwiek sens, to Madryt wydał się N wyjątkowo postmodernistyczny.

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Bombastyczna architektura frankistowska, świetnie pasowała mu do ozdóbek art nouveau ponaprzyczepianych do gmachów, które wyglądały jak nowojorskie, tylko proporcjonalnie mniejsze. Podobało mu się. W końcu najbardziej nawet nudny gmach zyska, jeśli na dachu postawić mu śmieszną kopułkę, albo zaprzęg konny. Czy też jakiegoś golasa. Choć, co do zasady, to N woli jednak golaski. Od golasów.

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Nie ma sensu, aby szczegółowo opisywać pierwszy spacer N po Madrycie, pewnie niektóre jego fragmenty powrócą jeszcze na TXT, przy innych okazjach. Niewątpliwym jest faktem, że miasto zrobiło na strudzonym wędrowcu wrażenie i to na dodatek pozytywne. Niestety wiek ma swoje wymagania i tym trzeba tłumaczyć to, że gdzieś w okolicach siedziby niższej izby Kortezów, na skwerku z mniej znanym pomnikiem Cervantesa, N na chwilkę odjechał.

Photobucket

Troska o ludzi starych, wykazana przez osoby mu towarzyszące, doprowadziła do konkluzji, że już pora żeby coś zjadł, wziął swoje proszki i poszedł spać. Żeby nie kombinować za bardzo, na kolację zjedzono paellę, w towarzystwie butelki zawierającej całkiem przyjemną crianzę Castillalta z 2004 roku.

Photobucket

Cóż można powiedzieć więcej, o takiej zaspanej kolacji? Paella jak paella. Dobra, choć niewyrafinowana. A może: dobra, bo niewyrafinowana. Podobnie i wino. Tempranillo z Ribera del Duero (to, że na butelce napisane było tinto fino 100%, to tylko taki żarcik lokalny, świadczący o tym, że bodega ceni sobie tradycję i nazywa ten szczep mianem historycznie przyjętym w prowincji jego pochodzenia), jest po prostu dobre. Wyraźne taniny i zrównoważony smak. Wszystkim smakowało.

Zaznaczyć trzeba, że w ciągu tych kilku dni, N ani razu nie trafił na kiepskie wino. Stosował zresztą prosty chwyt, który poleca tym, którzy boją się, że jeśli zapytają kelnera o wino, to ten da im najdroższe, ale wcale nie najlepsze. W Madrycie zagrożenie nie wydaje się wielkie, bo kelnerzy, jakkolwiek obnoszą się ze swoją delikatną nieuprzejmością, są zwykle fachowi i skłonni do współpracy. Zawsze jednak można uciec się do pewnej sztuczki socjotechnicznej. N wymyślił ją w Warszawie, w czasach, kiedy był prawie całkowitym analfabetą enologicznym. Po prostu w sklepie, kiedy rozmawiał ze sprzedawcą, zawsze na wstępie zaznaczał, że nie pija czystego Cabernet Sauvignon. To obcesowe zawężenie możliwości, oparte zresztą na faktycznej niechęci N do tego szczepu, sugerowało kogoś, kto wie, co mówi. Komu lepiej nie wciskać byle czego.

W Madrycie N stosował kilkukrotnie ten sam chwyt, ale w nieco zmodyfikowanej formie. Kiedy pytał, które z win będzie odpowiednie, dodawał stanowczym tonem: No Rioja!, sugerując w ten sposób, że ma w ogóle jakieś zdanie w tej kwestii. Zwykle odnosiło to dobry skutek. Jakkolwiek Pan Y ma wrażenie, że w ten sposób N uniknął jedynie spróbowania dobrego wina z najbardziej znanego regionu winiarskiego. Ale Pan Y może się mylić, bo przecież nie pija.

Po wczesnej kolacji N odmówił wracania piechotą. Na stacji metra zakupiono bilety 10 przejazdowe (najlepsza stosunek ceny do możliwości podróżowania).

Photobucket

Metro wydało się przyjemne i dość czyste, choć ciasne (zarówno, jeśli idzie o stacje, jak i o pociągi). Ale mieszkaniec Grochowa nie będzie narzekał na żadne metro. Ludzie tak długo nie żyją, żeby się on metra na Grochowie doczekał.

Dowieziony do hotelu N trochę pooglądał sobie telewizję, z której szczęśliwie nic nie zrozumiał. A potem wyszedł jeszcze na chwilę na balkon.

Photobucket

Odniósł dziwne wrażenie, że na ulicach po zmroku przybyło ludzi. Nie miał jednak już sił na rozważanie, czy mu się przywidziało, czy też nie.

Następnego dnia czekało go spotkanie z Goyą

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

mało tagów...

Prezes , Traktor, Redaktor


o, dodały się!

Prezes , Traktor, Redaktor


Ja tam

na lyteraturze się nie znam ale jak se patrzę na widoczki&fotki to me zgroza zdjęła.

Goły facet pewnikiem pedał? o Królowo!! trzymający sprywatyzowany pałacyk w ręcach – wiadomo degenerat z Brukseli & złodziej. I takim się pomniki stawia?

Kilka pożydowskich kamienic – wypisz wymaluj jak te ocalałe z Warszawy, tylko lepiej odmalowane.

Nowoczesne budownictwo = JWW Construction lub Pałac Kultury im. J.Stalina = Gomułka = Niesiołowski = PO = Poldek

Emeryt – oszukany i zelżony przez Tuska, w ostatnim orędziu ten co na ławce śpi – z głodu.

Flaszka = nałóg = wiadomo, kto kogo w nałóg wpędzał a teraz próbuje od nowa? !!


a swoją drogą

odjazdowa pożyczka myśle że kobitki się zlecą
Prezes , Traktor, Redaktor


Szanowny Panie Yayco

Jakieś znajome okolice – czy zdjęcie nr 6 to Plaza Mayor? Przepraszam, że wybiegam w przyszłość – czy kolejką linową Pan jechał do rozarium?

Pozdrawiam cały w nerwach


Panie Maxie,

nie każdego dnia jest niedziela. Jak Pan poszuka, to znajdzie taki mój wpis, że się już więcej tagów nie zmieściło.

Pozdrawiam


Panie Igło,

Pana sugestie ciekawe są ale nie trafione. Ja programowo od polityki stronię, choć zapewne pojutrze coś o słusznych protestach, w Madrycie się dziejących nadmienię. Ale dużo tego nie będzie.

Co do kamienic, to tamtejsze kudy większe są i wypindrzone, że aż.

Podobieństwo do Pałacu Stalina faktycznie jest, ale to dlatego, że oba były zżynane z amerykańskich modeli. Tyle, że ten u nas się znajdujący więcej ma balasków i kandelabrów.

A ten tu N nie z głodu śpi, ani nie po spożyciu, tylko od przemęczenia, co jemu z wieku wynika (cieszę się, że choć Pan Max jego fryzurę docenił, chętnie przekażę komplementy)

Co do bystrego biegu Pana myśli w innych kwestiach, to się pogubiłem. I nie wiem, czy się chcę odnaleźć.


Panie Lorenzo,

poruszył Pan, swoimi pytaniami, dwa poważne problemy.

Na pierwsze z pytań Pańskich odpowiedź brzmi: nie, ale niedaleko.

Przyznam, że z założenia nie chcę wywieszać zdjęć, które obrazują zabytki i inne takie. No chyba, że coś mi będzie kontekstowo pasować. Co więcej, z okazji obchodów i Plaza Mayor i większość innych ważniejszych miejsc była pozastawiana scenami, krzesełkami i innym barbarzyństwem, które nie pozwalało nawet porządnego obrazka zrobić.

Co zaś do drugiej kwestii, to odpowiedź brzmi inaczej: nie, bo nie miałem czasu.

Właściwie zabrakło mi kilku dni. Ja już nie jestem wyczynowiec, który musi wszystko obejrzeć. Zakładam, że mogę tam kiedyś znów pojechać. Parę drobiazgów mi zostało: wspomniana kolejka, pałac królewski (bo z powodu obchodów był nieczynny dla zwiedzających akurat wtedy, kiedy ja przechodziłem mimo), muzeum królowej Zofii, gdzie pouczający, choć kłamliwie historię przedstawiający, obraz Guernica jest powieszony.

Jeszcze parę.

Ale to się nie da na raz.

I tak jestem po tym Madrycie tak zgoniony, że dopiero z wolna do siebie dochodzę i za robotę prawdziwą się zabieram. Jak pies do jeża. Wiek ma swoje wymagania, niestety.

Więc proszę nie oczekiwać za wiele. Nie widziałem wszystkiego, a i tego nawet, co widziałem, ze szczegółami opisywać nie będę. Każdy jeden sam powinien zwizytować i obejrzeć.

Ot impresje takie i marudzenia, przystojne dla wieku starszego.


Pańska wizyta w Madrycie, Szanowny Panie Yayco,

jest dla mnie okazją do przypomnienia sobie tego, co sam widziałem oraz przypomnienia tego, co se ne vrati, np. złamanie (właściwie utraciła) pierwszego mlecznego zęba przez córkę. Którego zresztą złamała sobie na gazpacho.

Pozdrawiam sentymentalnie


Panie Lorenzo,

o widzisz Pan: na gazpacho też jakoś nie starczyło czasu. I nawet o tym zapomniałem.

Ale będę jeszcze w Hiszpanii (a ściślej – w północnej Katalonii) w wakacje, to nadrobię.

Pozdrawiam, zastanawiając się, o czym jeszcze zapomniałem


Muzeum Reina Sofia

Guernica robi ogromne wrażenie. Niby znam to z reprodukcji, ale wersja 1:1 mnie przytłoczyła. Gapiłem się i gapiłem. Jeszcze pamiętam mikry obrazek Dalego, który, nie wiedzieć czemu, wyobrażałem sobie znacznie większy.

Obrazki (przepraszam za profanację) składające się z czerwonego (lub innego) paska na białym tle mnie nie przekonują, więc nie zgłębiałem całej kolekcji i niedługo potem polazłem do Prado. Oczekuję niecierpliwie wrażeń Pana N. w celach porównawczych.

Nieśmiało zapytuję o muzeum (zlokalizowane pomiędzy Reina Sofia i Prado) Thyssen Bornemisza. Przebiegłem mimo, zostawiając je na później. Owo później do dziś nie nastąpiło. Czy Czcigodny N. wizytował był rzeczone muzeum?

Moje madryckie wspomnienia obejmują jeszcze obiekt kultu milionów, czyli skomercjalizowany do cna prostokąt trawy obudowany tysiącami krzesełek w kolorze niebieskim. Robi wrażenie swoim ogromem i skromnością szatni drużyny gości. Szatnie gospodarzy są przezornie zamknięte dla tłuszczy.

Rozumiem, że N. w swoich muzealnych wędrówkach nie omieszkał wstąpić do jednego z licznych muzeów szynki? Wrażenia niepowtarzalne. Szczególnie resztki szeleszczące pod stopami…


Co do bystrego

biegu moich myśli, to one są jak staw zastany.
Czyli w jednym miejscu stoją.
Gdyby nie Ciapek, to wogóle by sie nie ruszały. Razem z ciałem.

A tak, to chociaż spacerniak muszą zaliczyć.
Na szczęście ciągle ten sam, żeby nie frustrować się zanadto.

Mnie na szczęście Madryt tylko z Realem się kojarzy. A to nędzna drużyna jest, jakichś pedałów i mulatów piłkarskich, to i frustracji mniej i latać nie muszę, nawet przez telewizor. Co najwyżej się zdrzemnę.

P.S. Ciapek też pozdrawia. Po calvadosie mu się odbija.


Panie Oszuście Najpierwszy,

ja zrobiłem inaczej niż Pan, bo akurat Thyssen-Bornemisza zwiedziłem starannie i zadowoleniem.

Ja się nie znam na sztuce, więc mogę jedynie pisać o tym, co na mnie robi wrażenie.

Pewnie o tym muzeum też napiszę, choć wątpię, żeby udało mi się utrzymać takie tempo, żebym dziennie jeden duży tekst publikował. Ale nie ucieknie.

Co do stadionu, to niestety nie, bo jak już wspominałem, nie jestem zainteresowany. Jakieś kalectwo, albo coś.

Zaś jeśli idzie o Muzea Szynki, to faktycznie widziałem, ale sam poszedłem do Imperium. Stwierdziłem, że się nie będę rozdrabniał. Ale piwo było smaczne…

Pozdrawiam, obiecując dalsze sprawozdania


Panie Igło,

nie dawaj Pan psu jabłecznego wyrobu. Zresztą jak pana znam, to wcale nie był calvados, tylko Złota jesień. Za przeproszeniem.

Ja sobie piję, jak raz, Tempranillo, (_Torremayor Crianza 2005_) , które sobie przywiozlem. Ono jest od tych kobit, co to już ich wina opisywałem wcześniej.

Tanie jak barszcz, na nasze ze 23 złote, a tak wiśniowego posmaku to jeszcze nie miałem okazji.

Powiedz Pan Ciapkowi, żeby pijał wina z Bodega Santa Marina

Pozdrawiam i Pana i Ciapka


Panie Yayco

Ja, jako wielka miłośniczka historii lotniskowych wyrażam swoje uznanie.

Gdybym ja Panu opowiedziała co ostatnio wyczyniłam przy wylataniu do bratniego miasta Wrocław…

Bo ja to jestem miszcz idiotycznych zachowań w takich sytuacjach, zapewne się to z lęku bierze, że mnie zaaresztują znienacka. Tak się spinam, że wychodzą z tego historie niekiedy zabawne a niekiedy to szkoda gadać.

To zresztą dotyczy nie tylko lotnisk.

Madryt na Pańskich zdjęciach wygląda zachęcająco jednakowoż ja mam do Hiszpanii stosunek gorszy niż Pan do Paryża.

Może żeby nie psuć nikomu tutaj komfortu nie będę pisać z czego on się bierze.

Pozdrawiam niedopowiedzianie (choć nadal niepewna)


Pani Gretchen,

nic nie zrozumiałem. Zapewne forma mnie przerosła.

Do Wrocławia leciałem raz. Miałem pięć lat. Proszę sobie wyobrazić, jak to mogło wyglądać w tych pradawnych czasach.

Pamiętam, że były fajne miętowe cukierki

Czy Pani ma braci we Wrocławiu? Bo ja mam, ale ciotecznych.

Pozdrawiam, popijając wino i pracując (albo odwrotnie)


Panie Yayco

Ja piszę do Pana udając, że pracuję (jakoś pisanie tekstów za pieniądze jest mniej absorbujące niż pisanie ich za darmo dla własnej uciechy) i też popijam wino.

Ma się rozumieć portugalskie.

Się ono zwie Porta Dos Templarios z regionu Douro, piszą też Reserva 1999. Niezłe.

I czego Pan nie zrozumiał. Albo nie będę pytać.

Braci nie mam, ale Wrocław to Wrocław. Bywam tam tak często, że można mieć złudzenie, że wspomnianych braci posiadam.


Szanowna Gretchen

Toć ten cały Yayco, rwie cię na żywca.
Korzystając z tego, że jesteś pod wpływem a ten cały “N” drzemie oglądając w Tv Big Bradera.

Bądź czujna.


Pani Gretchen,

za dużo Pani pije, moim zdaniem.
Ale nie wiem czego, bo takiego wina nie ma. Pewnie jakieś litery Pani pozjadała.

Pozdrawiam sceptycznie

PS Panie Igło, jak Pan rozumie, o czym pani Gretchen pisze, to ja panu gratuluję.
Ale biorąc pod uwagę Pańskie uwagi, to nie będę się z tymi gratulacjami narzucał


Panie Yayco

No jak nie ma jak przede mną stoi?

Nie pozjadałam żadnych liter.

http://www.caves-arcosrei.pt


Panie Igło

Starszą kobietę bez emocjonalnych uniesień?

No niech Pan nie żartuje.

Ja już nawet czujna być nie muszę bo nie ma takiej potrzeby.

Panie Igło… No niech Pan sam pomyśli…


Pani Gretchen,

ja wiem, że Pani pracuje (ja też zresztą), ale niech Pani sobie na ten swój link kliknie i popatrzy, czy tam gdzieś jest o tym winie napisane.

Bardzo Panią proszę.

Ja rozumiem, że Pani jest starsza i bez uniesień (jakie to się zrobiło ostatnio popularne, swoją drogą).

Ale, żeby bez okularów?

Pozostaję w stałym współczuciu


Panie Yayco

Kliknęłam sobie na ten link i choć kocham Portugalię to ich język zniechęca do poszukiwań...

Ale tu:
http://www.caves-arcosrei.pt/index.php?option=com_search&Itemid=99999999...

Nie ten rocznik, ale dowód że vinho istnieje jest. O!
I nawet nagrodę dostało.
O!

Choć nie ten rocznik…

W moim wieku Panie Yayco to bez okularów, ciepłego sweterka i innych akcesoriów to kobieta jest bezbronna.

A i pled się przydaje.

Pozdrawiam starczo


Gretchen

to i dobrze że tylko tyle, w wieku późniejszym dochodzą, termofor na nogi i szyję, kapcie z wełny i dmuchany welurowy podnóżek

młodość jest wspaniała bez tych grzejniczków

Prezes , Traktor, Redaktor


Pani Gretchen,

Pani, to nie dość że plotkara, to i uparta jest nadzwyczaj.

Faktycznie u starych bab to się często spotyka, fakt to jest sprawdzony.

Pani zdaniem jak wino dostaje nagrodę, to jest o tym tylko na jednej stronie wspomniane?

To ciekawa to musi być nagroda, proszę Pani.

Tam jest taki odnośnik marcas. Proszę sobie poszukać.

Sukcesów życzę


Pozwolę sobie wtrącić się w te winne dyskusje

Mam wrażenie, że skręcają Państwo zbytnio na zachód.
Było o Madrycie, to będzie o Madrycie.
Bedziem gadać o Portugalii, to skosztujemy Porto (wirtualnie).

Na Puerta del Sol jest wielki neon z reklamą Tio Pepe. Taki hiszpański wynalazek.
Skusiłem się reklamą i spróbowałem.
Muszę stwierdzić, że to jest niezłe! Oczywiście nie porównuję sherry z normalnym, niewzmocnionym winem, ale…

A jeszcze z szyneczką ciachniętą przed chwilą z wielkiej, wiszącej pod sufitem “szyny”. Że już o innych tapas nie wspomnę.

Taaak… Warto wstąpić do Madrytu.


Panie Maxie

a dlaczego Pan się do mnie zwraca nagle per Pani?

Z szacunku dla starości?

Termofor, kapcie i podnóżek welurowy to ja już mam od dawna, nie wspominałam wstydliwie.

Młodość. No piękna lecz tak odległa…

Zazdroszczę Panu


Pani? a gdzież to?

chyba pomyłka, Droga Gretchen:)

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Yayco

Stare baby może i są uparte.

Skoro Pan tak mówi to zapewne wie.

Chciałam dobrze, wyszło jak zwykle.

Taka karma widać.

Ustalmy, że nic nie mówiłam.

Pozdrawiam zagrzebując się we wszelkie dostępne pledy…


Maxie Drogi

Złośliwość Pana Yayco mnie zamroczyła.

Wybacz.

Niezbyt odporna jestem, choć niejednego pozory zmyliły.

Ech…


Panie Oszuście,

dziękuję za zdyscyplinowanie Towarzystwa, ale na skutki nie liczę.

Do Madrytu postaram się wrócić jutro.

Pozdrawiam


Hm, mogę odnotować, że

cudne te wasze rozmowy?
Byłem właśnie w S24 na blogu Nicponia, poczytałem se, że TXT to nudne jest i poza tym trochę rytulnych wyzwisk między nim a Majorem, przeszedłem na TXT , zajrzałem tu, bo widzę, że komentów przybyło i takie to oczyszczające po tamtym przeżyciu i po wcześniejszych kontaktach w realu przy piwie, nie winie.

Pozdrówka serdeczne.


Panie Grzesiu,

Pan jesteś człowiek w świecie bywały. Czy może mi Pan wyjaśnić, czym się różni jeden od drugiego (spośród przez Pana wspomnianych).

Bo mnie staremu się mylą

Pozdrawiam się z Panem


Hm,

dla mnie się różnią...
Znaczy jeden bardzo na korzyść, a czasem to co na niekorzyś, to jednak kreacja i prowokacja.
Drugi się też kreuje, ale myślę jednak od pewnego czasu, że jednak to bardziej rzeczywista postawa niż kreacja.

Proszę sobie dopasować opisy do osób i przepraszam, że nie na temat.


oszuscie pierwszy;)

prosze na zla droge nie sprowadzac p. yayco!

“tio pepe” to oczywiscie i dlatego, ze to taka marka w pewnym sensie “narodowa”( jak “zubrowka” w Polsce?), ale nie w Madrycie ! te trunki to sie smakuje na poludniowum wybrzezu, w odpowiedniej “oprawie” oczywiscie;).

i takie pytanie do p. yayco: a “cocido madrileño” zes pan sprobowal???
pozdrawiam iberyjsko;)


Panie Grzesiu,

faktycznie, to nie czas i miejsce, więc tylko powiem, że sam nie wiem co gorsze.

Pozdrawiam


Panie Rollingpolu,

ja do ciecierzycy mam stosunek niechętny, więc nawet nie brałem pod uwagę.

Mam wrażenie, że moja żona rozważała zjedzenie tego dania, ale w ostatecznym rozrachunku idea jedzenia mięsa nierozgotowanego zwyciężyła.

A tio pepe to mi się kojarzy jakoś z młodością odległą, kiedy to na jakiejś imprezie się toto pojawiło. Możliwe, że zbyt późno, bo potem wszyscy zwalali odpowiedzialność na tio pepe właśnie.

Pozdrawiam


...

...


Magio

W kolejnej części marudzenia jest mniej.

Bardzo zaskakujące, ale jest go mniej.

Pan N zdaje się został poruszony. Ogarnęły go refleksje.

Ciekawe gdzie był wtedy Pan Y?

Pozdrawiam Cię serdecznie lekko wychyliwszy głowę spod pledów…


Pani Magio,

przykro mi, ale ten na dachu to jest osobnik mi nieznajomy. Proszę się zwrócić do junty Madrytu, może potrafią wytłumaczyć.

Pragnę zaznaczyć, że pierwsza część Pani wypowiedzi jest jakimś, bezzasadnym całkiem, marudzeniem.

Proszę Pani, marudzi Grześ. W moim blogu jest jedynie surowy opis przeżyć mężczyzny w starszym wieku. Przykro mi, że nie jest on aż tak wesolutki, jakby Pani sobie życzyła.

Nie mniej cieszę się, że Pani wpadła. Na moment

Pozdrawiam


Pani Gretchen,

Pani teraz ma etat tłumaczenia tego, co ja piszę?

Ciekawe, czy idzie wyżyć?

Pozostaję w zaciekawieniu


Panie Yayco

A gdzież tam!

Nie ośmieliłabym się! Nigdy!

Przychyliłam się do zdania Magii, że trochę Pan marudził. Starsi ludzie tak mają przecież.

Wiem po sobie.

Pozostaję w kąciku i poowijana


Tak przy okazji, Pani Gretchen,

to niech Pani nie chichocze tak spod tych pledów (co prawda na innym blogu, ale chichot jest chichotem), bo to woda na mlyn, Pani wie kogo. Powinna się Pani do atmosfery dostosować i za poważną matronę robić (co niewątpliwie z trudem Pani przyjdzie, jako dwudziestoparolatce). Ewentualnie umyślnego do sklepu po odpowiednie wino posylać.

Czego Pani serdecznie życzę pozdrawiając


Panie Lorenzo

To nie chichot, w moim wieku nie uchodzi.

To złośliwy, starczy rechot.

Jakoś z wizerunkiem poważnej matrony mi nie wychodzi. Kiedy sobie z boku spojrzę to widzę obrazek smętniejszy znacznie.

I niech Pan nie mówi o winach, bo znowu będzie na mnie.

Pozdrawiam Panie Lorenzo bardzo serdecznie wyrażając radość, że Pan nie pozostaje


Pani Gretchen zaktualizowana,

a może raczej poddana procesom starzenia, sam nie wiem co zabawniejsze jest.

Ale zaraz, co to ja chciałem?

Już wiem: niech Pani uważa, żeby się u Pani w kąciku jakiś pasożyt nie zaląglł. One lubią takie pledy, czy cóś. A deratyzacja kosztowna jest. A i dla Pani, ze względu na poglądy, nieporęczna.

Pozdrawiam


Panie Yayco (samo się wyświetli)

Ja jestem głęboko wzruszona Pańską troską o mój kącik pledowy.

Nic się nie zalęgnie, przy najmniej taką mam nadzieję.

Od starszej kobiety wrednie rechoczącej to uciekają nawet pasożyty.

Zatem moje poglądy nie zostaną wystawione na ciężką próbę. I dobrze.


Pani Gretchen,

Pani niewątpliwie jednak symuluje wiek starczy i to, na dodatek, nieumiejętnie.

Zostałą pani rozpoznana po tych pasożytach, które (wie to każda starsza osoba) do starego ciągną jak do miodu. Z powodu, że taki ma zmysły przytępione.

Pięknie ujął to, w czasach dla Pani historycznych, Jan Kobuszewski w pewnej piosence, w której wcielił się w pasożyta. Ja z niej tylko jeden wiersz Pni zacytuję, dla nauki: rencistka jedna rwała dla mnie złoty ząb.

Więc proszę nie marudzić i wypalić ten piecyk, do cholery. Ja swój co rok muszę wypalać. Max ( no offence ) temperatury i 2 godziny grzania.

Jak nie przyjedzie straż ogniowa, to wszystko będzie OK.

Chociaż jak on jest włoski, to może jednak lepiej jego od razu wyrzucić? I piec chlebowy pobudować? Mam zduna jednego znajomego, co ostatnio bardzo prosperuje, więc mogę Panią zapoznać.

Ale to też pasożyt jest i pies na płeć damską.

Pozdrawiam nie mniej


Na ciężką może nie, Zaktualizowana Pani Gretchen,

ale na lekką to mogą być, jako że się kulam ze śmiechu w stylu Pani Magii na myśl, żeś Pani starsza kobietą jest. Chyba, że się Pani na Becketta niejakiego zapatrzyla, co to obce sobie (?) opowieści uskutecznial o tym, jak to stare kobiety wysiadują.

Tak że tylko ewetualnie to rechotanie Pani pozostać może, w czym się Pani do Hiszpanek upodobnić może.

Czego Pani w pewnych elementach życzę


Panie Lorenzo,

wieź się Pan przelęknij, albo co.

Pan żeś Różewicza poetę, z jakimś, nieznajomym mi osobiście, zagranicznym obywatelem pomylił.

Pamiętam jak dziś, jak niejaki Siemion, aktor scen warszawskich i prowincjonalnych, się wcielał.

Czy Pan sugeruje, że onże Siemion pisuje na TXT? Jako Pani Gretchen?

Pozostaję w przerażeniu

PS Lepiej do Hiszpanek, nota bene, niż do Dunek, które, moim zdaniem, natura sama przez się, do jazdy na rowerze przysposobiła.


Rany boskie, Panie Yayco

masz Pan rację, skleroza to jednak podstępna bestia. Mimo wszystko nie przyrównywalbym Pani Gretchen do Siemiona Wojciecha, mimo iż byl sie on w wysiadujące kobiety wcielal, stare na dodatek, co tym bardziej przyrównanie nieprzystojnym czyni.

Za zamieszanie przepraszam i za karę chwil parę na Godota poczekam zastanawiając się, o które z dziel pana B. mi lazilo.

PS. Już mi się przypomnialo – skojarzylem wyobrażenie Pani Gretchen zakutanej w pledy ze scenografią z Końcówki, którą oglądalem niegdyś w Teatrze`Starym. Za skomplikowane, by te skojarzenia ad hoc wyjasnić:)))


Panie Yayco -->

Ja nie napisałam, że jestem nieżywa tylko, że stara.

Widzę jednak różnicę.

Znaczącą nawet dla kobiety w moim wieku.

Piecyk wypalony, ale się postanowił wyłączyć z tajemniczych powodów i nie chce się włączyć.

Bliska jestem Pańskiej rady, żeby go wyrzucić.

Pomyślę jeszcze.


Zgłaszam sprzeciw,

ja nie marudzę, ja smęcę.
To nie to samo, nawet nie prawie to samo, a jak wiadomo już samo “prawie” robi dużą różnicę, a bez “prawie” (nie mylić z bezprawiem) ta różnica jeszcze wzrasta.

Prawie pozdrawiam.


Panie Lorenzo,

i tak dobrze, że się Panu z dramatycznym utworem Do piachu nic jeszcze nie skojarzyło.

Pozdrawiam recesywnie


Pani Gretchen, ledwo żywa (bo to, zdaje się, bardziej adekwatne)

jak ja bym miał sobie włoski piecyk kupić, to bym sobie kuchnię przebudował.

Ale jak ktoś chce mieć łatwo, to jemu dymi.

Jak ktośchce za wyzwoloną robić kobietę i wyręcza domowego (czy co tam Pani ma), to jemu dymi.

A mnie nie dymi

Pozdrawiam

PS Z badan CBOS z lutego 2007 roku wynika, że Polacy coraz bardziej interesują się swoją starością. Myśli o niej 77% badanych, w tym 19 bardzo często.

Pragnę dodać, że trzech na stu utrzymuje, że nie musi o niej myśleć, bo już ją ma. To o mnie jest, to ostatnie…


Panie Lorenzo

Mimo wszystko by mnie Pan nie porównywał do Wojciecha Siemiona…

Za to niektóre elementy powinnam posiadać, zapożyczone od Hiszpanek…

I jeszcze do spółki z Panem Yayco sobie dworujecie z kobiety siedzącej po cichu, w kąciku, pod wielką warstwą pledów.

Dobrze, że Igle się zepsuł komputer bo jak by tu się do Panów dołączył...

Jedno jest pewne nie jestem Siemionem Wojciechem, aż tak nie marudzę.

Z Hiszpanki to nie mam nic, żadnego elementu.

Się Panowie bawią kosztem kobiety.
Starej i schowanej.


Panie Grzesiu,

proszę uprzejmie nie marudzić.

Czy wie Pan, że tylko 25% badanych przypisuje ludziom młodym życzliwość dla osób w starszym wieku?

Proszę czym prędzej do nich dołączyć. Nalegam.

I nalegając, pozdrawiam


Piach, to Panie Yayco,

podobno najlepszy jest na te stworzenia, co to je Pan Pani Gretchen podsylal. Z glodu wtedy giną, ale za to higienicznie. A piec to Pani Gretchen powinna przebudować i mile chwile potem nad komputerem na zapiecku spędzać. I cieplo i ciekawie byloby zarazem.

Z hutniczym pozdrowieniem


Pani Gretchen,

aż tak źle?

Żadnych kastanietów? Żadnego flamenco, bez ubrania, na stole?

Nawet papierosów Pani nie pali?

Pozostaję wstrzaśnięty (co podobno zdrowo, ze względu na to wolne rodniki)


Hm, znaczy mam dołączyć

do tych, co przypisują życzliwość czy do tych co tę życzliwość oidczuwają, bo że się powtórzę, to nie to samo.
Takie mam wrażenie.


Panie Lorenzo,

ja w nowej zabudowie mieszkam i o tym, co Pan napisał niewiele wiem, dla czystości i higieny, ktorą nam Pan Wacław gwarantuje, pod zagrożeniem karą główną i kilkoma pobocznymi.

A Pańskie pozdrowienie mi przypomniało starożytne lektury, zwłaszcza zaś popularny w latach moje młodości otwór Antek.

Choć z drugiej strony, problematyka zdrowotna często była wtenczas poruszana. Dajmy na to w utworze Anielka znajdujemy taką pouczającą poradę: - Każcie se, kumie, krew puścić, to wam od oczów odciągnie!

Pozdrawiam Pana adekwatnie


panie Grzesiu,

okazuj Pan życzliwość czynnie, to i odczuwany poziom się podniesie.

Zapewne.

Proszę pamiętać, że z badań wynika, że młody Pan będziesz jeszcze długo. Aktualnie naród uznaje, że młodość trwa do wieku 35 lat i trzech miesięcy i z roku na rok się w jego opinii ta młodość wydłuża.

Pozdrawiam pana, gratulując


No faktycznie, Panie Yayco (a co się stalo, żeś Pan aktualność

stracil?), masz Pan rację z tą zdrowotnością. Bo na ten przyklad w Antku bodaj, to do pieca wsadzali celem uzdrowienia. I tak nam się ladnie wątki splątaly, oczywiście za przyczyną Pani Gretchen, Hiszpanii, Hiszpanek (ale nie grypy – to później), paelli i czego Pan tam sobie jeszcze życzy.

(Inna sprawa, że to co oni w owym czasie pijali, czyli _oko_witę, to rzeczywiście na oczy się rzucalo, tak że puszczanie krwi bylo w tej sytuacji zabiegiem koniecznym dla poprawnego wypelniania powinności względem dziedzica)

Pozdrawiam w dioptrii kilka uzbrojony


Pan tu o grypie wzmiankujesz, Panie Lorenzo,

a mnie faktycznie coś dzisiaj lekko telepie.

Ciekawe czy sobie to na wieczna rzeczy pamiątkę przywiozłem, czy to tutejsze?

Pozdrawiam refleksyjnie


To tylko, Szanowny Panie Yayco

zmiana klimatu, ciśnienia i tych, no… miazmatów. Czyli w sumie nic groźnego. Mnie to po tamtym pobycie skóra na glowie piekla. Myślalem, że to kwestia zmiany wody, ale tylko do chwili, kiedy uświadomilem sobie moje lekkie braki w owlosieniu, ktore spowodowaly, że się po prostu odrobinę za mocno przypieklem, jako że sloneczko dość ostro przypiekalo.

Pozdrawiam z tęsknotą za miniona czupryną


Panie Yayco

Jeszcze mi się skojarzyło.

Ja bym sobie kuchnię przebudowała gdybym wiedziała o tych 56 centymetrach, ale nie wiedziałam.

Zresztą w takim mieszkaniu jak ja mieszkam to słowo przebudowa jest najwłaściwsze, żeby w duchu epoki się utrzymać.

Ja mam spiżarnię jako odrębne pomieszczenie, z osobną wentylacją przy kuchni więc sam Pan rozumie.

W sprawie indywidualnego wyzwolenia to chyba jak raz Pan trafił. Chociaż ja to nazywam niezależnością. Tak wolę.

A co do tych Hiszpanek i atrybutów. Tylko papierosy Panie Yayco.

I kto Panu naopowiadał o flamenco bez ubrania na stole?

Naprawdę starszej kobiecie nie wypada. I jak by to nędznie wyglądało?

W jednym ma Pan bezdyskusyjną rację. Jestem ledwo żywa.

Pewnie trochę z wieku a trochę z czego innego.

Pozdrawiam poruszona Pańską przenikliwością...


aaaa jeszcze co do grypy

To myślę, że tutejsze.

Podstępne to jakieś okropnie i mnie wykańcza obniżając niebezpiecznie ciepłotę ciała, za przeproszeniem.


Pani Gretchen,

niech Pani weźmie aspirynę (jak bylem młody to mówiło się weź kogutka) i się wyśpi.

Zaraz się Pani poprawi. I to marudzenie Pani odbędzie.

A jak Pani o niezależności pisze, to znaczy jasno, że Pani szkli z wilkiem swoim, aby się osobom zasłużonym (jak nie przymierzając Pan Lorenzo i niżej podpisany) przypodobać.

Osoby starsze nie są niezależne, proszę pani. Już nie.

Pozdrawiam, dopijając


Panie Yayco

z aspriną to jestem zaprzyjaźniona od kilku dni.

A strasi ludzie nie mogą sobie pomarudzić?

I co się Pan tak upierasz, wespół zespół z Panem Lorenzo żeby mnie odmładzać?

Pozdrawiam narzucając kolejny pled…


Pani Gretchen,

upieram się, bo jeszcze trochę pamiętam. Mianowicie pamiętam, co pisałem, zanim Pani tu nastała.

O Pani mianowicie. Bym się wygłupiał, jakbym twierdził, że nie wiem, że Pani w młodym się znajduje wieku. Nie zamierzam, Proszę Pani.

To, że jeden z drugim, małorolny hreczkosiej, czytać nie umie, to nie znaczy, że ja zapomniałem, a Pan Lorenzo nie przeczytał. I jeszcze pare kumatych osób.

To, że kilku gości nie potrafi zapamiętać (zapewne dla umu słabowatego) jak się Pani nazywasz, a inni lepiej wiedza od Pani w kwestii cywilnego statusu, to nie znaczy, że reszta kompletnie głupia w sobie pozostaje.

Więc proszę wyzdrowieć szybciutko i już nie marudzić o tym piecyku. Młode osoby, wiosną zwłaszcza, powinny starszych bawić swoją radością. Tak uważam.

A Pani, jak ten tam Grześ. Boję się, że on też kupi sobie włoski piecyk. Nie daj Boże, gazowy.

Zdrowia życzę stanowczo


Panie Yayco

Teraz niestety muszę wybrnąć z tego czego nie wiemm, a co Pan o mnie napisał zanim tu nastałam.

Skaranie Boskie.

Powiem jak Jonasz Kofta, kiedy po rozum poszedłwszy wycofał się z idiotycznego widzenia świata zawartego w piosence “Jak dobrze wstać skoro świt” (chór: a a), skłamałam.

Niezaprzeczalnie jednak miło było wejść w cudzą skórę.

Pan mi zarzuca plotkarstwo, a proszę czego się dowiaduję.

Co do słabujących na umyśle to się powstrzymam lecz jedno zaznaczę, że Pan Merlot ma moją (potwierdzoną pisemnie) zgodę na kombinowanie z moim stanem cywilnym. W ramach umowy i obowiązującego prawa, ma się rozumieć.

I, zwracam się do Grzesia, nie należy kupować włoskich piecyków. Lepiej wyrąbać szerszy otwór, piecykowy.


No i mamy jasność w kilku tematach

I bardzo dobrze.

Pozdrawiam


Panie Yayco

cbdu?

Pozdrawiam humanistycznie


Subskrybuj zawartość