"Końce wkładam do wody. - Nie wyjmować oburącz."

No i co dalej?

Ziewam, odgarniam włosy na kark i siadam nad tą pustką kartką czy tam rameczką internetową, jak nad pustą szklanką. Bida z nędzą przez kraj pędzą, proszę się niczego po tej notce nie spodziewać.

Może powklejam jakieś jutubki dla zapchania i uzupełnienia obrazu ogólnego, który jest absurdalny zupełnie i w związku ze związkiem bawi mnie ogromnie.

Niech żyje nasz związek
zbieraczy gałązek
bo nie ma litości
dla zbieraczy kości

O, takie głupoty na przykład mi się przypominają bez sensu. Tak sobie nuciła niegdyś moja zacna koleżanka M., która była osobą całkowicie zdemoralizowaną i dzięki temu miałam okazję w wieku lat piętnastu zapalić mary jane. O! Chyba właśnie mam pomysł na jutubek…

Napisali, że dobra jakość. Muszę uwierzyć na słowo, bo muzyki w tym domu już się słuchać nie da, ze względów technicznych i taktycznych. Palić też się nie da, ale to mniejszy problem, bo jakoś chwilowo nałóg mi się zredukował...

...Suma nałogów jest podobno constans, więc pewnie zaraz mi wyskoczy jakiś inny. No i bardzo dobrze!

Życie jest generalnie niezdrowe. I takie ma być.

Byleby innych nie krzywdzić specjalnie i for greater Good (czy ktoś w ogóle ogarnia debilizm tej idei? bo ja nie i mówiąc szczerze, specjalnie mnie to nie martwi).

Byleby każdy robił to co lubi, pilnował swojej flaszki i był zadowolony w miarę z tego, co się dzieje z nim i w otoczeniu…

Ze swojej strony mogę dodać: pururu i pomachać. Bo jestem tanią optymistką i nie przejmuję się faktem, że szklanka jest zawsze do połowy pusta.

Zawsze można skoczyć do monopolowego. Albo coś. I tyle…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Nie mam czasu nic napisać,

bo właśnie wychodzę, więc tylko napiszę, że mi się podoba.
No.

pzdr


Grzesiu,

nic więcej nie trzeba :)

dobrych Bieszczadów życzę


Pino

pozdrawiam sylwestrowo- noworocznie!
Zaraz przyjdzie do mnie pan konował, który mi wbije w plery parę zastrzyków, co bym na jutro był nówka sztuka zdolny do wygibasów.
A sam tym czasem próbuję nalewiankę wiśniowo- porzeczkową. Cudności.
Chyba sie lekko upiłem. I to przed obiadem.
Idę, bo mnie Referent okrzyczy, że żłopię od rana i zły przykład daję.

Pozdro!


Nicpoń,

wszystko gra, już trzynasta prawie!

Byleby przepijać. My ostatnio na Mieście piliśmy z kulturą, po warszawsku, cztery lufy i szklana porzeczki :)

pozdrawiam, trzym się chłopie :D


Pino

już cie nie lubię. O!
Jak nalewiankę przepijać?

Oczadziała, czy jak?

Słowem- niewolno!

A imprezka sylwestrowa nam sie tu kroi taka, że klękajcie narody.
Będę sie musiał fest zrobić, zeby mnie nie bolało. Co ma swoje dobre strony, to zrobienie się. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że zrobimy sporo rzeczy głupich, których na drugi dzień będziemy żałować siedząc na komisariacie.

Za to opowiesci będzie na długo. A wiadomo, że wraz z upływem czasu złowiona ryba rośnie wprost proporcjonalnie.

Trzymaj sie ciepło i poręczy!


Pino,

powiem ci, że bardziej zadumą niż optymizmem natchnął mnie twój tekst. Klimatycznie tu :)

Pozdrawiam śniadnaiowo,


Nicponiu jeden,

jaką kurna nalewiankę? Gwary nam się chyba rozjechały :D

Lufa to jest setka, no! Wódeczki przeczystej. Potem łyk soku porzeczkowego i jazda dalej, do pożądanego efektu osiągnięcia :)

Odbijaj flaszkie, żądz nie kiełznaj,
I na orbitę wszyscy wraz
Bo gdy tak człek od rana pełzał,
To wieczór spędzić chce wśród gwiazd

I ty tu jesteś – ty o rękach
Co tak gotycki mają rys
Ty piękna jesteś jak jutrzenka
W swoich sukienkach z marche aux puces

Chciałbym się zbliżyć, ukochana
Do uszka nucić ci mój śpiew
Cóż, kiedy leżysz na dwóch panach
A między nami kran i zlew…

;)))


Pino

wiadomo, co to lufa. Tu kłótni nie ma. A nalewianka to jest takie coś:
1. Robisz sobie winko własnej roboty np. wiśniowe (bo pyszne).
2. Jak juz winko zabuzuje to się je odlewa, to czyste do osobnego baniaka, tę gnojówke z dna do kibla, ale już to winko niezbyt czyste puszcza sie przez destylarnię i uzyskuje szpiryt. I czynnośc te powtarza się mniej wiecej przez rok uzyskując wino coraz bardziej klarowne i coraz większe ilości szpiryty wiśniowej (osobno trzymanej).
3. Po mniej wiecej roku tą szpirytą zalewa się drylowane wiśnie z cukrem i robi klasyczną nalewkę.
4. Po kolejnym roku (juz drugim) tą nalewką nasyca sie wino i uzyskuje nalewianke o mocy ca 30 wolt. Taka nalewianka musi sobie jeszcze z roczek polezeć, żeby sie przegryźć.

Uzyskuje sie w ten sposób napój o idealnej mocy, niepopijalny, winno- nalewkowy- pyszny. I nie psujący sie nigdy ze względu na dużą zawartośc alkoholu. Po 3 latach napój sie butelkuje, korkuje, lakuje i kładzie na półki.
Do uzytku wewnętrznego.

Na kobiety działa wyjątkowo. Ściaganie majtek przez głowę w standardzie ;))

No i zdrowe w ryj- błonniki, witaminki i te sprawy. Brak efektu dnia następnego. Ale to byc może tylko u mnie, bo ja w ogóle nie miewam kaca, więc tu nie moge być miarodajny.

Słowem- cudo. polecam i zachecam. Majtki mozna zawsze przyspawać, czy coś, żeby nie doszło do zgorszenia.

No to co, siup!


Artur,

dzięki! Od dawna już planowałam zająć się produkcją wytworów tego typu :)

Zwłaszcza, że moja babcia, zusammen z sąsiadką swoją, mają liczne i mocne powiązania z podkrakowskimi wsiami. Pewnie się orientujesz, jaka tam jest zajebista gleba pod uprawy wszelkie.

Ile cudownych rzeczy poniszczyły komunistyczne skurwysyny, żeby wznieść tę poronioną Nową Hutę...

Myślę, że i niejednego faceta da się takowym wytworem zbałamucić ;) Toteż tym bardziej dzięki za ten sprytny przepis.

Bym łyknęła z Tobą, ale mój ojciec gdzieś zakitrał flachę naszej rodzinnej receptury. Przepis mojego prapradziadka, który na Białorusi był sędzią pokoju – i dożył lat sześćdziesiątych w Polsce, bo wdzięczni tubylcy schowali pod sukno rozkaz razstrieliat w 1939 i on go potem znalazł, jak już weszli Niemcy :)

A kaca to ja miałam ze trzy razy w życiu, jak jeszcze nie umiałam pić. Wiadomo, młodość itepe.

pozdrawiam serdecznie


Pani Pino,

po warszawsku to jest lorneta pod inwalide. Wentualnie dwie angielki przy meduzie. No i naturalnie seta z japończykiem. Proszę zauważyć, że nawet pojedynczy człowiek nie ma tutaj prawa czuć się samotnym.

Jaki, kurde, soczek?

Nieporządek. No.

Pozdrawiam


Yayco

u nas dwie sety i galareta to była lorneta z meduzą. Ale to za czasów, gdy konsumpcja była obowiązkowa.
Soczek faktycznie- jakiś bałagan tu wprowadza.
Tyle dobre, że nie pomarańczowy.

Zdrówko


Panie yayco,

biforek był w lokalu tak warszawskim, że proszę siadać.

Główny kelner pod muchą, ten sam, od lat trzydziestu. Szefie, zimne nóżki dwa razy… I coś tam jeszcze raz dla Brata Be, zapomniałam co. Nie tatar w każdym razie, bo ten wyszedł był.

B. zapewniła nas autorytatywnie, niczym ten Sanepid, że tu się absolutnie niczym nie strujemy. A ona zna barmańsko-knajpianą Warsiawę od podszewki.

pozdrawiam higienicznie i porządnie


Panie Arturze,

za czasów obowiązkowej konsumpcji, to serek żółty obsypany papryką był podawany. Przynajmniej tam, gdzie ja piłem.

A co do lornety, to zależy. U mnie na Pradze – faktycznie dwie sety. Ale w eleganckich dzielnicach – na takiej dajmy na to Ochocie, dzielnicy sławionej przez poetów oraz przez panią Gretchen i pana Merlota – to były dwie pięćdziesiątki. Delikatne gardła, czy cóś.

Ale tam to wszystko było możliwe.

Sam widziałem jak jeden elegancki gość z ochoty zamówił rumsztyk huzarski (co oznaczało, że on wcześniej rżał, ten rumsztyk), a do tego pomarańczówkę i piwo żywieckie.

Dziwni ludzie się zdarzają gdzieniegdzie.

Szanowanie


Pino

moi dziadkowie (z obu stron) sa z okolic Tarnopola i ta nalewianka stamtąd przyjechała własnie. I myśmy to najpierw z kuzynem podprowadzali babci z piwniczki i spozywali nielegalnie w lasku za stodołą, a jak nam sie podrosło, to zaczęliśmy sami robić. Z tym, że mój kuzyn trochę sie stoczył- nie wiem, czy to od tej produkcji domowej, czy w ogóle miał w tym kierunku jakiś szczególny talent. O to mniejsza w sumie. Strasznie mi go żal, bo z nim mam najlepsze wspomnienia z dzieciństwa jak polowaliśmy w lasach przy pomocy karabina zrobionego z ramy rowera simson, gumek od weków, sprężyny od łóżka, gwoździa i własnoręcznie robionej amunicji. Ech, łza sie w oku kręci.

Wracając do nalewianek- polecam. Przepis podałem dosyć skrótowo, ale jak twoja babcia robi wina i nalewki, to poradzi sobie koncertowo.
Generalnie pasują do tego wszelkie owoce. Osobiście uwielbiam gruszki, morele, wiśnie i porzeczki.
Zresztą wisnie i porzeczki to u mnie standard, bo ja co roku robie osobno wino porzeczkowe i osobno wiśnowe i zawsze wiśnia wychodzi mi ciut słodka a porzaczka wytrawna do wykręcenia mordy. Stąd kupazuję obydwa trunki i uzyskuję winko idealne pod kazdym względem. No ale to już dopiero wtedy, gdy dojrzeje.

Idzie wiosna, więc polecam tez gruszkówkę, która do zrobienia jest banalnie prosta. Wystarczy butelke po wódce zawiesić na gruszy nakładając szyjke na zawiązek gruszkowego owocu i przyklejając gafą. Gruszka rośnie wtedy w butelce jak w szklarni- śliczna, slodka i soczysta. W odpowiednim momencie wystarczy odłamac ogonek i zalać butelkę spirytusem . Ale tu juz nie polecam wlasnoróbki tylko kupny rektyfikowany. Następnie butelke zakrecasz i stawiasz na półke na dłuższy czas, żeby sie przegryzło. Gruszka puści soczek, słodycz. Słowem cudo. I wyglada wyjatkowo.
Mozna spiryt rozrobic delikatnie z woda, jak ktos woli lżejsze woltaże. Ale ja nie polecam.

No i miody pitne! Mój pierwszy półtorak będzie w przyszłym (2010) roku do spozycia.

Zdrówko!


Pani Pino,

ale żeby soczek?

Jak już koniecznie, to kompot się bierze do popicia. Albo sodówkie.

Może być gruszkowy.

Pozdrowienia


Yayco

ja, ze względu na wiek, zalapałem sie na obowiązkową konsumpcje w tzw. okresie schyłkowym. We Wrocku podawali głównie meduzę właśnie, śledzia lub ciastko. Co zrozumiałe- żadna z tych “przekąsek” nie nadawała sie do spozycia i dzisiejszy wysoki komisarz unijny gdyby na takie cos natrafił oskarżyłby restauratora o terroryzm. O usiłowanie morderstwa co najmniej.

Pijało sie, co oczywiste, w róznych wózkach. Blizej rynku, np. w zwiazkach twórczych trafiały sie i 25. Blizej peryferii i dzielnic robotniczych pojemnośc rosła mniej więcej do musztardówki.

Choc kiedyś, w parku Szczytnickim, gdzie bawiliśmy z kolegą Bartusiem na wagarach popijając kamę z komina, trafilismy na dwóch mocno zuzytych panów, którzy rozsiedli sie na ławce obok z butelka wódki i dwoma jajkami surowymi. Jajka zostały fachowo “rozpołowione” zawartość, w roli podkładu wypita, zaś ze skorupek uzyskali panowie coś w rodzaju kieliszków. I do tych półskorupek sobie te wódke polewali i pili ciesząc sie wiosną, słońcem i spacerującymi w krótkich spodniczkach dziewczetami. Głównie ich widokiem sie cieszyli.

Zdrówko!


Ważne Panie Arturze, że na powietrzu.

To podstawa jest zdrowia, podobno.

Albo reumatyzmu.

Pozdrowienia


I tu jest ten pies pogrzebany, Panie Yayco

Dla uchronienia się przed popitką korzystne jest korzystanie z poire.
I moc ma, i kolor (a właściwie doskonały jego brak) i gruszkami zajeżdża.

Ale zdaje się już mieliśmy na ten temat tradycyjną różnicę zdań.

Pozdrawiam na sucho, niestety.


Yayco

reumatyzm we Wrocku to rzecz normalna. Ponoć Szwaby przed wojna, ktore we Wro mieszkały starały sie długo tu nie mieszkac, bo wilgoć i reumatycznie bardzo.
A i ze świezym powietrzem wrocławskim tez bym nie przesadzał.

to juz chyba zdrowiej palic szlugi i wciagac to wszystko via filtr. Z dymem.

No to na druga nóżkę!


Nicponiu,

ech, łza się w oku kręci…

Moje dzieciństwo wczesne to z kolei głównie żagle i Mazury. Najfajniej się pływało z moim dziadkiem i kuzynem – przyszywanym, bo układy rodzinne mam dosyć porąbane. Sporo rozwodów, dzieci pozamałżeńskich i skandali, i to już od XIX wieku ;)

Miał z nami dziadek dużo uciechy, chociaż darł się strasznie i nieraz miał ochotę nam przyłożyć wiosłem.

Straszne patafiany byliśmy, ale sympatyczne :)

I to dziadek jest specjalista od nalewek, babcia to raczej może robić za dostawcę surowców na potrzeby mojej krakowskiej produkcji. Fabryczkie spirytusu też kojarzę, gdzieś chyba na Grzegórzkach (panie Lorenzo, hop hop?).

I nie epatuj mnie już tak urokami swojego rancza kurna, bo się jeszcze wproszę na przyszłoroczną imprezę w Lesieńcu :D

Panie yayco – nie znoszę kompotów, a sodówkę znaleźć w dzisiejszych czasach trudno.

PROSTE ŻYCIE
PROSTY CZŁOWIEK
WYUCZONYMSATURATOR

napis na śmietniku, naprzeciwko mojego liceum :)

pozdrawiam


Panie Merlocie,

ja prosty człowiek jestem.

W młodości czasem, na proszonych imprezach próbowałem Złotą jesień.

Ja wiem, że to nie jej wina, ale jednak to nie wódka jest.

A na tradycję to radziłbym trochę poczekać.

Pozdrowienia


Pino

a po co się masz wpraszać? Czuj się zaproszona i po kłopocie.


Panie Nicponiu,

ja co prawda z urodzenia jestem tamtejszy, ale wcześnie mnie wywieziono ku Mazowszu.

Może jednak za późno, bo coraz większą mam skłonność ku reumatyzmowi?

Zastanawiające. Muszę mrówczany spirytus zakupić.

Swoją drogą, ze dwa lata temu, w klimatycznej miejscowości Błonie, widziałem jak taki domowy, na prawdziwych mrówkach, spirytus ludzie piją. Ciekawe, czy to zdrowe na reumatyzm?

Siup!


Pani Pino,

trudno?

A gdzie Pani szuka? Bo u mnie na Grochowie to co prawda w fałszywych, plastikowych syfonach, ale sodowa mineralizowana (co oznacza, że mniej chlorem podjeżdża), jest do nabycia całorocznie.

Pozdrowienia


Yayco

nie znam tematu mrówczanego spirytusu- co za cudo?


Nicponiu,

no to git, dziękuję :) Napiję się z Zetorem oraz innymi postaciami zabawnymi. Tylko muszę sobie skombinować jakąś męską asystę (najlepiej dla równowagi centrową lub lewacką ), bo nie wiem, czy wam po wódce dekielek nie odwala… z prawakami to lepiej ostrożnie ;)

Panie yayco – boję się bardzo prawej strony Wisły, z wyjątkiem, naturalnie, Saskiej Kępy. Nie moje rewiry, Panu też bym radziła ostrożnie na mojej north side… Moje liczne grochowskie znajomości pochodzą z dawnych lat i nie wiem, czy w razie czego powołanie na to, kogo znam, by mnie obroniło od przygody złej.

nieufne pozdrowienia


Szczegółów nie znam,

w aptekach jest taki specyfik niewątpliwie, choć pewnie robiony z godnie z zasadą przy produkcji nie ucierpiała żadna mrówka.

Natomiast w mojej mazowieckiej rodzinie zdarzały się mądre kobiety, które istotnie nastawiały spirytus na mrówkach z mrowiska. Nie wiem, czy to trzeba specjalnych mrówek, czy też ważne są proporcje. Pewnie tak, bo kwas mrówkowy to zasadniczo trujący jest.

Ale dla żołądków przyjmujących politurę to chyba mniej szkodliwe. Sam bym nie zaryzykował.

Na reumatyzm polecam.


Pani Pino,

faktycznie się nie zaleca,choć generalnie odpowiedź na pytanie: za kim ty jesteś?, to Pani zna, prawda?

Choć nie wiem, czy się takie pytanie zadaje młodym kobietom.

Rok temu jedna młoda pani, w zadymce śnieżnej, przeszła od Szembeka placu do akademika na Kicu w samej tylko bieliźnie i nikt jej nie zaczepił.

Ale to mógł być odosobniony, ze względów atmosferycznych, przypadek.

Pozdrawiam zdroworozsądkowo


Hi hi,

fakt. Zapomniałam, proszę Pana, że ta okoliczność mnie żywi y broni.

Chociaż legijne szaliki to zostawiłam w Krakowie, bo przecież trwa przerwa zimowa.

Lansuję się aktualnie w moim nowym nabytku z emblematem klubu osiedlowego, ale to akurat zwodnicze może być.

Wiem, że niezdrowo by dla mnie było jechać z tym fragmentem odzieży wierzchniej do Piaseczna, ale na Prażce? A diabli wiedzą, kto tam u Was siedzi?

Jest gdzieś Drukarz, Polfa Tarchomin to zdecydowanie bardziej jest na północ…

Nie, ja lepiej poczekam na wiosenną rundę... A na Kicu to o rany, znam z licznych przekazów opowieści o cudach na kiju :) W życiu bym nie mogła mieszkać w akademiku, brr. Polacy – miejcie własne mieszkanka!

pozdrawiam z optymizmem


Drukarz to faktycznie nawet niedaleko,

bo na Kamionku.

Ale ja jako niezainteresowany nic nie wiem o jego popularności.

Kic to przereklamowany zawsze był, moim zdaniem.

Ale ja jestem stronniczy.

Pozdrawiam


Panie yayco,

mnie też prawobrzeżna piłka interesuje mało. Nawet Pan, asportowy przecież, okazał się tu lepszy, bo ja nie miałam pojęcia, że na Kamionku właśnie.

Wiem natomiast, że jest to klub budzący ogólną sympatię, bo gra wyjątkowo nieporadnie. Coś jakby ktoś się jąkać zaczął w towarzystwie… ;)

A co do kwestii drugiej.

Kiedyś wracałyśmy pociągiem z ferii zimowych, Zuzanna, ja, oraz jedna studentka (na Kicu mieszkająca) czegoś przedziwnego – filologia mediów się to bodajże nazywało. Proszę nie pytać, bo i tak nie mam pojęcia, o co chodzi.

Nabijałyśmy się z niej niemiłosiernie w tej podróży, zresztą już wcześniej, w Górze Jastrzębiej, ochrzciłyśmy ją, do spółki z Kacprem, Ciocią Głową. Łzami płakała niemalże, żeby już tylko tak do niej nie mówić.

A w pociągu coś pieprzyłyśmy radośnie o szwedzkiej toalecie sortującej oraz innych dziwactwach, a ona tylko kiwała oszołomiona głową. Może w myśl zasady “lekarz kazał przytakiwać”, hi hi.

pozdrawiam sympatycznie i bezstronnie Pana


Yayco

Pozostaje mi teraz jakiś risercz po wsiach zrobic w poszukiwaniu tego cuda. I zobaczyc jak działa, co oczywiste.
Może mój pan Józio potrafi takie coś robic, bo coraz częściej dochodze do wniosku, że mój pan Józio jest mistrzem świata we wszystkim. I trochę sie martwię, ż on coraz bardziej słabowity, bo bez niego może być kicha a drugiego takiego ze świecą szukac.

Zdrowko!


Pino

oj, z Zetorem to uważaj, bo on pija śliwowicę z gwinta i narwany strasznie. Jarecki ci moze opowiedzieć wiecej w tym temacie, jako że to wlasnie on z Zetorem mieli sparing w brudnym dżudżitsu z Raciborza.
Na zetora więc miej baczenie. I lepiej go nie mieć za plecami.

Co zaś do osoby towarzyszącej, to prosze bardzo, ale lewaka lepiej nie zabieraj ze sobą na te imprezę. No chyba, że go nie lubisz. Ciała sie jakoś pozbędziemy. W ostateczności skarmi sie nim psy.

Natomiast reszty towarzystwa nie masz się co obawiać. Wystaw sobie, że nie gwałcimy. Co, w zalezności od punktu widzenia, wcale nie musi być nam poczytywane in plus. A wręcz przeciwnie. No ale na to juz sie nic nie poradzi chyba.

No to po maluchu!


Hm,

befsztyk już mi pachnie w mieszkaniu, zaraz będę jeść, więc teraz pić bez sensu jakby. Na trawienie, potem – inna rzecz.

Zetor lepiej niech zbastuje trochę, bo jeden z trzech przypadków, kiedy zaliczyłam kaca, to właśnie był po śliwce. A jak na niego spojrzę zimno i wyniośle, to niech lepiej sam uważa ;) Zawsze mogę też zrobić coś gorszego, chociażby lekkim gestem przedramienia – i jakie dżudżitsu mu pomoże na to?

A poza tym, Traktor nasz bardzo jest za Stopczykiem Docentem, obadaj jego przedświąteczny wpis. To raczej tamten nie będzie zainteresowany, choćby dlatego, że wegetarianin, by już pominąć animozje inne.

pozdrawiam przedobiednio


-->Pino, Nicpoń

Janusz Głowacki (w “Z głowy”) opisuje jak Himilsbach zamawiał w nieistniejącej już knajpie na – jeśli dobrze pamiętam – Bednarskiej “lornetę z meduzą”. Przy okazji przeważnie robił kupę wiochy, jak to on.

Jesteście degeneraci. I chyba nie da się już tego zmienić :-)

Pozdrowienia,


Panie Bulzacki,

a ja lubiłam Jasia degenerata w filmach różnych, w parze z Maklakiewiczem.

“Jeden się przewraca, a drugi jedzie” – z Wniebowziętych :)

I ja, i pan
widzimy siebie w Cannes

pozdrawiam nucąc i wspominając czasy


Pino

W sumie u mnie też nie da się słuchać.
Dopiero teraz mogę jutubki odpalić.

Drugi ciekawszy :-)

A co do nałogów, to chyba racja z tym constansem.
Jakieś przyjemności w zyciu w końcu mieć trzeba ;-)

pozdrowienia


Jacku Ka,

zgadzam się. Kaj baj nardziej.

Ale wiesz, w niektórych przypadkach, żeby dojść do tego drugiego jutubka, potrzebny jest ten pierwszy… może dlatego, że za mej młodości durnej i chmurnej o nanorurkach w Polsce jeszcze nikt nie słyszał?

pozdrawiam zamyślona


Pino

W mojej młodości też nie. :-)

Tylko jedna uwaga
Młodo to mi Ty teraz wyglądasz.
Czyzbyś jakąś wieczną młodość w prezencie dostała?...

A o nanorurkach to moze nie bylo wiadomo, ale o innych nano, np robotach to juz z kikadziesiat lat ludzie gadają ;-)

pozdrawiam bez rozwinięcia

PS – ja w sumie 1 jutubka prawie w gole nie zaliczylem. Inne nałogi mnie za to dopadają ;-)


Jacku Ka,

ja gówniara jestem, tak się nabijam tylko.

Powiedzmy, że miałam urozmaicone dzieciństwo oraz dorastanie, do przesady wręcz.

I co pan możesz? Życie :)

pozdrawiam i pururu


Subskrybuj zawartość