Uśmiechnij się

Dziwne przypadki człeka z(a)myślonego

Spacerowałem wczoraj ulicami miasta, które w dość szybkim tempie zapełnia się studentami. Akurat mam kilka dni wolnych od pracy. Negocjacje trwają.
Kiedy przechodziłem przez most pomorski spojrzałem w dół. Kilkanaście metrów niżej w kanale zapory/śluzy zamiast lustra wody ujrzałem kożuch wstrętnej, brunatno jakiej tam mazi.
Pfe
Ale syf.

Nagle kątem oka zauważyłem, że coś w tym dywanie śmieci się poruszyło. Czyżby ryba się rzuciła? – zastanawiałem się: i raz jeszcze, tym razem uważnej wpatrywałem się w miejsce gdzie kątem oka dostrzegłem ten ruch czegoś tam.
Nie musiałem długo czekać.
Na powierzchni tego świństwa nagle pojawiła się ludzka głowa, ale tylko na chwilkę i zanim cokolwiek ta głowa zdążyła.. zniknęła na powrót.

Co on tam robi?
Dlaczego akurat w tym miejscu nurkuje?
I dlaczego wypluwał te świństwa? Po co je łykał?
Blee

Aż mnie zemdliło i już miałem rzucić skórkę od banana w tę stronę, kiedy tamten znowu się pojawił.
On najwyraźniej coś chciał powiedzieć!?

Ale po jaką cholerę zalał sobie usta tą gnojówką/ tak się nie da przecież.
A niech tam, jego sprawa. W końcu jest demokracja.
Szedłem mostem dalej i próbowałem sklecić w całość dosłyszane fragmenty sylab

‘la la – la tun kuuu”

Nic to nie może znaczyć. Zupełnie nic.

Na myśl przyszedł mi Doncio.
Gdyby wstawić jego charakterystyczne „r”zamiast „l”, to mocniej by wybrzmiewało.
A tak? Ni jak. Do dupy i tyle.

Przez głowę przebiegła mi też myśl, nie koniecznie złota: gdyby to była czysta woda rzeki jeziora, czy innego akwenu, to mógłbym pomyśleć że ktoś się topi.
A tak.
Komu chciałby się w takim syfie?

Poszedłem

Wsiadłem do tramwaju. Nawet nie spojrzałem jaką trasą jedzie: mam fajnie wsiadam do którego chcę i jadę dokąd chcę. (Póki co mam te kilka dni wolnego, to mogę sobie pozwiedzać, ułatwia mi to bilet miesięczny.)
Wsiadam i mijam te wszystkie korki, zatkane przepusty ulic wielkiego miasta. Ta wielka, dobrze ponad stutysięczna, rzesza studenciaków daje się już we znaki. Wszędzie ich pełno.
W tramwaju do którego wszedłem też.
Stałem tuż przy drzwiach.
Tramwajem zaczęło niemiłosiernie rzucać niczym pijanym, który starał się ostro pójść pod wiatr.
W odruchu, aby nie stracić równowagi, złapałem się pionowej poręczy.
Twarzą w twarz stałem z niesamowicie chudym człowieczkiem. Dziwny jakiś był. Chory pewnie. Patrzył na mnie wielkimi brązowymi oczami jakby mnie znał. Ja jego nie znałem. Odwróciłem wzrok, bo jakoś mi tak głupio patrzeć komuś w oczy, kiedy te przypominały wytrzeszcz, co najmniej.
Im mocniej rzucało tym mocniej się trzymałem. Na następnym przystanku puściłem się poręczy i wyszedłem na zewnątrz, aby przepuścić wysiadających. Chudy jegomość o wielkich zaczerwienionych oczach też wyszedł.
Jakimś nienaturalnym głosem wyartykułował do mnie ledwo co zrozumiałe słowo: no wie pan… i dodał po zaczerpnięciu powietrza – chciałeś mnie udusić?!
W jego oczach zakręciły się łzy.
W moich prawie też.
Zrozumiałem, że pomyliłem jego szyję z pionowym wspornikiem poręczy.
Przepraszam bąknąłem zawstydzony i wszedłem do ruszającego tramwaju.

Kiedy wracałem z powrotem, na moście, na chodniku koło erki leżał jakiś mokry człowiek.
Twarz jakby mi skądś znana. Ale skąd? Telewizji przecież nie oglądam.
Dobiegł do mnie głos ratownika. – minutę wcześniej, a udałoby się go uratować. Po czym drugi naciągnął nań prześcieradło.

No tak. Korki – pomyślałem i poszedłem dalej.

Wie Pani zapewne, że wszystko tutaj jest ulotne

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Wyższa szkoła

Trzeba wysłać z(a)myślonego do lasu, by nauki pobrał . Może nie wszystko stracone? Może odzyska i słuch, i wzrok.
Pozdrawiam …la la -la.tun.kuu


Subskrybuj zawartość