Kiedy(ś) byłem małym chłopcem, hej

Ciesz się dniem dzisiejszym, wczoraj minęło, jutro może nie nadejść

Nie jeden raz wzmiankowałem w swojej tfórczaści o miłości i samotności, o miłości i nienawiści. Dzisiejszym wpisem niejako postaram się na pewne podsumowanie tematu. Będzie to dzieło moich własnych przemyśleń i spostrzeżeń, które poczyniłem będą tu i tam, tam i gdzie indziej też. Ale zanim dojdziemy do tego momentu, postaram się w miarę moich skromnych możliwości przeprowadzić Czytelnika po moim ogrodzie, począwszy od chwil, które pamiętam…
___________________________________________________________________

Ponad pół wieku temu pojawiłem się na tym świecie. Nie wiem, czy swoje przyjście obwieściłem światu swym krzykiem – dawno było ja nie pamiętam, a nikt mi tego nie opowiedział. Potem, jak już przyszedłem na ten świat, wzrastałem sobie w domku mojej Babci, w którym mieszkałem obok ukochanej wraz ze swoją Mamą i Tatusiem.
Prawie trzy lata później krzykiem objawił swoje pojawienie mój jedyny Braciszek, który był prezentem na samą gwiazdkę.

O ile dobrze pamiętam, i pamiętam to co mówili mi moi niektórzy krewni (ciocie – siostry mojej mamy), dobrze się chowałem…najczęściej przed tatusiem (link).

Wtedy dla mnie, małego chłopca o dziewczęcej niemalże urodzie i włosach jasnych jak len, ten wielki ciekawy świat wydawał się, na ten czas beztroskich odkryć, bezpieczny.
Ciekawił mnie i wciąż zadziwiał. W pogodne dni był jak Babcia i Mama – bezpieczny. W pochmurne letnie dni, z burzą z piorunami – groźny…

Od dziecka stałem się przyjacielem otaczającej mnie przyrody. Kochałem wszystkie zwierzęta – one odwdzięczały się mnie, małemu chłopcu, tym samym.
Przed kotami i innymi stworzeniami, ratowałem od niechybnej śmierci ptaki, które; albo miały złamane skrzydło, albo jeszcze nie potrafiły wzbić się, by uciec w bezpieczne – jak mi się wydawało – niebo.

Z kolei koty, które polowały na gołębie ratowałem przed właścicielami gołębników i przed psami. Psy przed złymi ludźmi, którzy je przepędzali – ja zawsze je przygarniałem.

Fascynował mnie ten wielopiętrowy świat przyrody począwszy od robaczka, który wychodził z ledwie widocznego otworku w pisaku, przez kumkającą żabkę, mysz polną, jeża, dostojnego bociana brodzącego po rozlewiskach, gdakające przydomowe ptactwo, po dużego psa, i szybujące hen wysoko w górze, ptaki. Już wtedy chciałem być jak one – czułem, tak mi się zdawało, ich wolność...

Jako ten mały chłopiec zauważałem inność tego przedziwnego świata. Odnajdowałem jego odciski w kamieniach rzeźbionych czasem, w muszlach ślimaków: jakże się dziwiłem napotkanemu pustemu domkowi pana ślimaka, jakże czekałem, cierpliwie czekałem aż Pan Ślimak wróci – nie wracał, wtedy było mi smutno. Myślałem, że się zgubił, że pomylił drogę – szukałem. Na próżno.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że przyjdzie taki czas, że i ja się zagubię pośród miliona spraw, które mnie przerosną... Przychodził ten czas i przerastał, aż w końcu przerósł

Zaczynałem pomału rozumieć ten świat. Dostrzegać reguły prawa naturalnego – choć nie znałem się jeszcze na regułach wcale. Zauważyłem, że pan bocian, a może była to pani bocianowa, porywa kumkające żabki. Mój Mruczuś, ulubiony kocurek, łapie pomykające po ogrodzie myszki, wdrapuje się na drzewa za ćwierkającymi ptaszkami łapie, bawi się i… zjada.
A kiedy uzmysłowiłem sobie, że oczekiwany i błogosławiony deszcz, o który modlili się nieznani mi ludzie przy stojące na rozstaju dróg figurze Matki Boskiej Zielnej, który w końcu spadł i wielką powodzią zalał mieszkanka koników polnych, myszek, robaczków i innych żyjątek, których nazw właściwych nie znałem, patrzyłem ze zdumieniem, to na ludzi, to na pomrukujące niebo.

Nie rozumiałem radości dorosłych i ich narzekań, że już mogłoby przestać. Widocznie za dużo się modlili za deszczem. Potem widziałem jak się modlili, aby wreszcie przestało. Przestało i ze zdumieniem zauważyłem, że to co zniknęło odżyło na nowo.

Po drugiej stronie polnej drogi, przy której mieszkałem, zachorowała jakaś osoba. Zabrali mnie na jakieś modły przy łóżku śpiącej osoby. Niechybnie musiał być znowu źle się modlili – chora umarła. Wtedy zaaferowany mocą przyrody nie martwiłem się tym faktem wcale i nie rozumiałem dlaczego płaczą, gdyż kiedy ja płakałem nad zalanym domkiem żuka mówili mi abym się martwił, że nic się stało. Że nie mam się martwić, że żuczek odżyje kiedy przestanie padać deszcz i wyjdzie słońce.
No i tak było, i bardzo się cieszyłem z takiego obrotu sprawy. Kiedy ta strasznie pomarszczona babinka umarła akurat nie padało, więc czekałem aż deszcz spadnie. Spadł i jakże się zdziwiłem, że ten starszy pan z drugiej strony drogi jest ciągle sam. Pamiętam, że go lubiłem on mnie chyba też. Mówiłem jemu aby się nie martwił, bo ta starsza pani na pewno wróci jak tylko przestanie padać.

Wiele razy przestawało i zdarzyło się, że znowu byłem w tamtym pokoju. Teraz to on ten starszy pan leżał, wydawało się że śpi. Też nie wrócił mimo tego, że deszcz wiele razy padał i przestawał.
Już coś mi nie pasowało, coś zaczęło mnie irytować. Zacząłem zauważać, że ludzie wpierw się śmieją potem płaczą i znowu się śmieją. Podobnie jak z tym deszczem i słońcem, które wychodzi, kiedy chmury się w końcu wypadają... Z tą jednak różnicą, że chmury z deszczem i słońce na przemian się pojawiały i odchodziły (wtedy nie wiedziałem dokąd), a ludzie, którzy odeszli nie przyszli już więcej nigdy – pewnie zabłądzili, jak te ślimaki, których domki znajdowałem w trawie.

(…)

Ciąg dalszy będę systematycznie pisał, troszkę może mi to zająć czasu – myślę, że około 20 miesięcy…

Wrocław, 29 kwietnia 2009

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm, czyżby 20 miesięcy czekania mnie czytało?

Po pierwszym odcinku się zapisuję:)

Pozdrówka serdeczne nocne.


Zajefajne, że młodzieżówką pojadę

Pisz Pan proszę – czytał będę napewno.

“Rozmowa Piszpana z Murzynem” – tak mi się skojarzyło brzmieniowo – kojarzy ktoś skąd to?

Grześ – “czekania mnie czytało”. Też fajne.

Dobranoc


Dzięki serdeczne

:)


Pozdrawiam

...jeśli adresu nie zgubię, wrócę i poczytam


He, he,

zostawię tę pomyłkę:)

Bo zajobista jest i skzoda edytować:)

Pozdrówka.


Grzesiu

masz rację – nie edytuj, albowiem Intuicja dobrze Cię pokierowała: czeka Ciebie i ewentualnych zainteresowanych 20 miesięcy oczekiwania na pojawienie się całości. Te 20 miesięcy, to konieczność wzięcia sobie “urlopu” ;)
Pozdrawiam
M.
Aha, to będzie (o ile Dobry Los pozwoli) wydanie papierowe – książka.


Ale jakieś fragmenty będziesz podrzucał tu?

pzdr


To zależy czy dostanę urlop

chyba, że komuś zaufanemu podrzucę, aby wkleił jakiś smaczek/kęsek, powiedzmy raz na kwartał ;)

PS
Dla zachęty, w sobotę, wrzucę kolejny fragment :)
heh


Subskrybuj zawartość