Historie prawdziwe. Opowiadanie pierwsze: Zgaga

(Najbardziej, od czapy, pojechany tekst na temat życia; przez pryzmat krzywego zwierciadła, w którym rzeczywistość zastąpiona została omamem człowieka na odlocie, a nierzeczywistość – najskrytsze fantazje wizji horroru – staje się normą?
Czy jednak w tym szyderstwie, ironii z samej przelewającej się dziwacznej rzeczy, znajdzie się cień nadziei?
Czy raczej jest to bezlitosne podsunięcie końcowego rozwiązania, zapodanie myśli, niczym samobójcy stołka do wykopnięcia: niech sznur stanie się łącznikiem między światami )

Być może panaceum na moją dolegliwość, która zawsze się objawia, gdy widzę lub tylko słyszę tych starych zgredów pod krawatami udających najmądrzejszych z mądrych pod słońcem, byłoby wysłanie tych zgnuśniałych pierników z immunitetami w każdym rękawie w okolice Kuby?
Tam nawet najsilniejszy typ dostanie rozstroju żołądka, a nawet może się zdarzyć, że się załamie i targnie na swój żywot lichy… gdyż i albowiem (tak musi stać – inaczej się nie da – zmieniłoby logiczny ciąg wpisu), oddziaływanie Kuby powoduje często nieodwracalne zmiany w psychice osobnika pozostającego w zasięgu tego, że tak powiem, pola rażenia…(sic!).

Choćbyś nie wiem jak bardzo lubił podróże i egzotyczne kobiety, w zderzeniu z Kubą już po chwili zaczynasz przemawiać dziwnym, niezrozumiałym językiem, który przypomina bełkot bezrozumnego analfabety. Nagle odczuwasz przemożną ochotę, nawet dwie ochoty: przeprowadzić nagłą rewoltę aby zmienić porządek, zburzyć ten dziwaczny ład – z góry skazaną na niepowodzenie… lub pilnie wracać (!).

Zastanawiam się, w tak zwanym międzyczasie (czasem mi się przytrafia takie cóś jak zastanawianie), kto jest bardziej pieprznięty: ja czy Kuba. Po przeliczeniu wszystkich drobnych … niechybnie wychodzi, że ja.
Po kij tam się udałem, albo po jakiego grzyba; mimo że wiedziałem, iż rewolta z góry skazana jest na niepowodzenie, wprowadziłem ją metodą dyplomacji i próbowałem podtrzymywać na duchu. Toż to nic innego jak reanimacja trupa, podobnego do tej naszej, pożal się Boże, polityki – zagranicznej też, jak najbardziej.
Tak, tylko do czego wracać po takich doświadczeniach i zwyczajnym marnotrawstwie, bezsensownej stracie czasu.

Zostaje jeszcze Haiti jako wyspa przeklęta, o której korzystając ze sposobności należałoby wspomnieć... ale co tam, zadziałam korporacyjnie (jak nasi, że się powtórzę raz jeszcze, ale nie bodaj ostatni – pożal się Boże – politycy) i temat przemilczę. Mogę co najwyżej troszkę popalikotować – opluję jak trzeba, a ujdzie mi to na sucho? Choćby to się uda, i nada jakiś efekt śmieszności temu całkiem niby niczemu…

Ta krótka notka, ten wpis ma stanowić zaczątek opowieści o Kubie; ukazać jak różne ma oblicza – prawie wszystkie noszące niepokój, wręcz strach – jak bywa niebezpiecznie w zderzeniu z tą smutną, rozpaczliwą rzeczywistością...
Ba, przekornie powiem, że ze strachu powstały największe osiągnięcia: dowodem na to może być dążenie do wolności, ucieczka od dyktatu naznaczonego cechami bezwzględności totalitaryzmu.
Wiem, wiem – brzmi to absurdalnie jak co niektóre reklamy, które wywołują li tylko odruch wymiotny..

A na sam koniec (nie)skromnie muszę dodać – jestem to winny Czytelnikowi, aby go nie porzuciła do końca nadzieja i umiłowanie do podróży, że Kuba to byt prawdziwy – osobowy, taka pomyłka(?) matki natury, której na ten czas zacięła się brzytwa genetyczna; zamierzała stworzyć psa pitbula, a stało się inaczej – powstało życie, idealny materiał na współczesnego (być może) Kubę rozpruwacza…

Już niebawem opowiadanie drugie: Haiti jak matka przeklęta i Kuba

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

:)


Subskrybuj zawartość