"Bracia". Dwa

Miało być w niedzielę. Pokpiłem sprawę, albo też pomyślałem, że i tak święta są na tyle mroczne, że i “Braćmi” nie ma co Was dołować.
Dlatego kolejna część zaraz po labie. I są.

W poprzedniej części opisałem papieski dąb i związany z tym kult neopogaństwa. Zamieściłem też zdjęcie, do którego obejrzenia zapraszam.

No dobra, starczy tytułem wstępu.

Ze spraw porządkowych polecam wpis blogera “Xiazeluka”.

A teraz zapraszam do lektury “Braci”

***

- ...dobry- mruknął.

Wszedł do szatni, przebrał się. Przebrał się w służbowe ciuchy. Nowi listonosze nie mieli tak dobrze. Wbrew temu co się mówi, nowy pracownik musiał sam kombinować szmaty. Było to coś w rodzaju tworzenia potwora doktora Frankensteina, bo tak: koszula od zochy, spodnie od ziuty, bluza…no, najczęściej amba ją żarła. Buty własne.

Bohun wszedł do pokoju listonoszy. Właśnie trwał podział korespondencji. Przesyłki latały, jak kule w trakcie losowania lotto.

- No cześć– przywitał się. – No cześć- odrzekli nie patrząc na niego.

Na środku pokoju leżała sterta korespondencji do rozdzielenia. Rozdzielanie wyglądało w ten sposób, że przynoszono do pokoju worki z korespondencją, przywiezioną z głównej poczty- zwykle trzy, cztery. Potem wysypuje się z worków całą zawartość (jak ziemniaki) na środek pomieszczenia. A potem to już wolna amerykanka.

Bierze się korespondencję i rzuca w kierunku biurka listonosza, który obsługuje rejon przynależny danej przesyłce. Czasem jest tak, że w ogólnym rozgardiaszu przesyłka nie dochodzi do adresata. Zwykle jest tak, gdy jakaś firma przysyła delikwentowi na przykład szklanki, albo papierosy. Czasem promocyjne tabletki. Wszystko to przechodzi na własność listonosza. Dopóki przesyłka jest jak to się mówi zwykła, wszystkie cuda są możliwe. Nie pomoże żadna reklamacja. Ani prośby ani groźby. \

Takie są przepisy, które mówią, że za zgubienie przesyłki zwykłej poczta nie odpowiada. Krótko mówiąc, można skoczyć jej na pukiel.

Zupełnie inna sprawa jest, gdy przesyłka jest polecona. Ta MUSI dojść do adresata. Tu nie ma miejsca na lewiznę. Co prawda idzie dłużej, ale dojdzie na pewno. Dłuższa droga przesyłki poleconej wynika z tego, że jest odnotowana w KAŻDYM miejscu, do którego trafi. No i przypadku reklamacji jest na czym się oprzeć. Gdy korespondencja (zwykła) jest już rozdzielona, czytaj rozrzucona po biurkach, segreguje się ją w specjalnie zrobionych przegródkach, podzielonych na ulice i klatki.

Robota szła szybko. Musiała iść, bo za chwilę przyszły przesyłki polecone i wypłaty pieniężne- zwroty podatku, przekazy, zusy, srusy… Łącznie chyba dwadzieścia tysięcy złotych dziennie, które może listonosz mieć jednorazowo przy dupie. A do obrony tylko gaz pieprzowy, którym równie dobrze można było pryskać sobie usta dla odświeżenia zapachu. Spieszyć się trzeba, zaraz przyniosą miliony ulotek, które też trzeba roznieść (ulotki stają się ważniejsze od właściwej korespondencji). I wszystko za jednym zamachem.

Kiedykolwiek będziecie przyjmować ludzi do pracy, zawsze pytajcie kandydata, czy był listonoszem. Bo listonosz to szkoła przetrwania. Ten zawód to nie tylko sam fakt doręczania korespondencji. To świadectwo o człowieku. Tu nie ma miejsca na obsuwy, na niechlujność, na powolność. Jak zawalisz pierdółkę, która wydaje się dziś nieistotna, kiedyś wróci do ciebie z potworną siłą. A człowiek w nerwach nie wie, kiedy popełnia błędy. Musisz być zorganizowany i dokładny. Nierzadko od skrupulatności podczas np. wypełniania książki doręczeń, czy rozliczania przekazów pieniężnych zależy twój los w tej firmie. Wszystko musi mieć swoje miejsce, mieć swój czas. Pamiętaj! Powierzono ci korespondencję. Pieniądze. Ludzie, ci szaraczkowie, którym wręczasz zasraną pocztówkę, powierzają ci swoje zaufanie, nierzadko większe, niż swoim najbliższym.

Listonosz jest uczciwy z zasady. Jak gliniarz. Oczywiście ma drobne grzeszki na sumieniu (o czym już się wspomniało), ale i tak bilans jest dodatni. I podobnie jak policjant, listonosz pracuje w wielkim stresie, za chujowo śmieszne pieniądze i pod ostrzałem opinii publicznej. Stres jest tym większy zwłaszcza, że szefostwo Poczty Polskiej postanowiło zamienić listonoszy w domokrążców: kupi pan proszek, kupi pan polisę, założy se pan konto, weźmie pan to, sramto… Często jest tak, że poszczególnym rejonom narzuca się wyniki sprzedaży. I zdarza się, że pracownicy danego Urzędu wykupują niepotrzebne im towary. Plan wykonany, szefostwo zadowolone, pracownicy mają samobójcze myśli.

Wprowadza się znaną z hipermarketów metodę „na osiołka”- dorzucać listonoszom kolejne obowiązki. Zaczynamy od doręczania korespondencji. Następnie dodaje mu się wspomnianą funkcję domokrążcy. Potem spełnia rolę agenta ubezpieczeniowego. A do tego roznoszenie ulotek. Wszystko jednocześnie, w czasie jednej zmiany, za to samo wynagrodzenie. Metoda „na osiołka” sprawdza się idealnie. Jak wytrzyma- dobrze. Jak padnie- będzie następny.

Tak, przyjmując człowieka do pracy, pytajcie, czy był listonoszem.

Zwykle Bohun nie słuchał pogaduch listonoszy. Chciał jak najszybciej podzielić korespondencję i ruszyć w rejon. Choć czasami warto było słuchać- w ubiegłym tygodniu listonosze darli łacha na widok ich serialowych kolegów po fachu. Ryli na cały budynek i ulewali się niepomiernie, gdy widzieli galowo ubranego pana Józefa ze Złotopolic, albo jego filmowych ziomków. A już to noszenie „radzieckich” czapek przyprawiało ich o skręt kiszek.

Dziś Bohun chciał szybko wyjść w rejon i szybko mieć spokój. Rzucił okiem na siedzącego obok Bronia – on najmniej przeszkadzał Bohunowi. Nie wtrącał się, mówił, kiedy chciał, a nie chciał prawie nigdy. Doświadczenie nauczyło go, że im mniej mówisz, tym mniej włożą ci w usta. A na poczcie milczenie jest szczególnie ważne.

Nigdy nie wiadomo, czy przypiszą ci czyjeś słowa…

Akurat Bohun przeglądał druki przekazów pieniężnych. Szacował, ile wyciągnie z napiwków.

- O, nieporadny ma dziś dzień dziecka…- mruknął do siebie. – Dużo?- spytał któryś z listonoszy. – Dwa dwieście. Zwrot ze skarbówki.

Na szczęście, albo i nie usłyszeli to dwaj pozostali „koledzy”.

- Patrzcie. Bydlę to ma zawsze fuksa. Słuchaj- zwrócił się do Bohuna jeden z nich- a propo? Dalej napierdala starą? – Chuj cię obchodzi- odparł. – Ojciec, nie machaj się tak, co. Nosisz tam kasę, wiesz że gościu napierdala babkę jak złoto i nic nie robisz?

Do rozmowy włączył się inny.

- Jebnij mu. Zresztą słyszałem, że niezły multiwita z niego- przejechał płaską dłonią po karku- szkoda żony- dodał- zwłaszcza, że fajna z niej babka.

Zamilkł na chwilę.

- Patrzcie, w ostatnich wyborach głosowało na niego całe osiedle. A teraz to pewnie nawet pół klatki nie uzbierał. To się nazywa upadek…Zgłaszała się z tym na policję?

Pierwszy parsknął pogardliwym śmiechem.

- Od kiedy w Polsce maltretowana żona zgłasza się na policję?- mówił- Co by sąsiedzi powiedzieli? A jak ją zabiją, to ludzie zdziwią się. Przecież on „dzień dobry” mówił...

Spojrzał na Bohuna, jakby chciał wymusić na nim jakąkolwiek decyzję. Tymczasem on nawet nie patrzył w ich stronę. Szybko wkładał posegregowaną korespondencję do torby. Pozostali byli dopiero w połowie tego, co on.

Po chwili do pomieszczenia weszła Beatka, okienkowa. Smukła, zgrabna, miała krótkie, kędzierzawe blond włosy. Miała w tym swoim wzroku, w ruchach coś, co sprawiało, że facetom miękły nogi i sztywniały kuśki.

Podeszła do Bohuna. Miała na niego ochotę. Była właśnie na etapie rozstania i potrzebowała przejściowej miłości zwłaszcza, że miała spore potrzeby seksualne. No dobra, waliła się na potęgę, ale była wierna. Była typem kobiety, o której swego czasu Zygmunt Broniarek mówił: „kurwa w łóżku, dama w towarzystwie”. Rozstała się z Radkiem, pracownikiem salonu Forda. Kiedy poznała go, poczuła, że to jest TO. Pierwszy raz pokochała kogoś. Seks seksem, natura naturą, ale Beatka pierwszy raz poczuła, że zależy jej na komuś. Że czuje się źle, gdy nie było przy niej Radka. Miała na kim się oprzeć. Pierwszy raz poczuła szczęście, że ktoś po prostu był. Po miesiącu, dwóch zamieszkali razem. Było pięknie. Może zbyt pięknie. Po pół roku zapukało życie. Zaczęło się jak zwykle od drobiazgów. Akcja, potem reakcja. Dalej poszło z górki. Drobne zdarzenia urastały do rangi wielkich problemów. Przed półtora miesiącem rozstali się. Nie było jasno określonego winnego. Po prostu tak musiało być. Oboje naświnili i tyle. I Radek i Beatka paradoksalnie wciąż kochali się, jednak musieli na własnej skórze przekonać się, że nie mogą być razem. Pozabijaliby się.
Potrzebowała pocieszenia.

Podeszła do Bohuna. Nachyliła się nad nim. Charakterystycznym gestem założyła kosmyk włosów za uchem.

- Czarna Mamba idzie do ciebie- rzekła powoli, z uśmiechem, z utkwionym w Bohuna wzrokiem.

Bohun spojrzał na Beatkę, jakby miał spytać: „a czegóż ona chce?” Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Przecież nie z życzeniami. Pewnie za ten twój wczorajszy numer, Che Guevaro…- uśmiechnęła się.

Przypomniał sobie- faktycznie, to mogło być to. Machnął olewczo ręką. – Dzięki Beatko.

Spojrzał na nią. Widział, że gwałci go oczami, uśmiechnął się nieznacznie. Rzekł zupełnie od czapy:

- W innych okolicznościach, może by i coś z tego wyszło…może kiedyś...

Musnęła zębami jego ucho. Wyszła.
Koledzy spojrzeli po sobie z zazdrością. Każdy z nich dałby sobie rękę uciąć, byleby dotknąć nieprzystępnej Beatki, a tu takie coś... Marzyli o tym, by ją zerżnąć po prostu. Nie mogli pojąć, że ich kolega odrzuca coś, co niemal na siłę go pragnie. Ale może właśnie dlatego Bohun ignorował Beatkę.

Tymczasem nasz bohater kończył pakować korespondencję do torby, gdy na korytarzu rozległo się człapanie. Pozostali listonosze z nieoczekiwanym zapałem wrócili do pracy. Za to Bohun nie przejął się odgłosami z bagien rodem. Usłyszał tylko, jak jeden z jego „kolegów” mruknął drugiemu:

- Zachciało mu się kasy za nadgodziny dla nas, to teraz dostanie. Pojeb. – Dla siebie. Dla was są związki- rzucił Bohun- Cipak.

Koledzy zmieszali się- myśleli, że nie usłyszał.

Po chwili do pokoju weszła Czarna Mamba. Boże, co to było! Gdyby polskie kino chciało stworzyć film o potworze bagien, tu na lubińskiej siódemce czekał już główny bohater. A ile oszczędności na efektach specjalnych, animacjach, charakteryzacji! Wyglądała pokracznie.

Małe toto, miało jakieś 60 lat. Ohyda. Morda celowo wykrzywiana tak, by pokazać jak bardzo nienawidzi rodzaju ludzkiego. Lada chwila, a zaraz strzyknie jadem. Zestresowani listonosze zastanawiali się, któremu z nich pierwsza dokuczy. Lecz ona stała w wejściu i wykrzywiała tę swoją mordę, jebała głazami. Napawała się tym, że boją się jej. Miała poczucie wszechwładzy. Wiedziała, że może wszystko i gówno jej zrobią. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten jeden, który właśnie kończył pakować torbę i miał zamiar ruszyć w rejon. Ale i na niego coś znajdziemy. Zdarzyła się okazja. Podeszła do Bohuna.

- Słyszałam, że nudzi ci się ta praca?

Bohun spojrzał na nią bez słowa. Obdarzył ją wzrokiem rozbawionego łowcy androidów, który zobaczył ciekawostkę zoologiczną.

- Podobno domagasz się wynagrodzenia za pracę w nadgodzinach?- kontynuowała Czarna Mamba.

Bohun zwężył oczy. Co jest, przecież nie pił z nią, nie dupczył jej. Jakie „ty”? Odczekał chwilę z odpowiedzią. Pozostali obserwowali całe zajście i czuli, jak za moment wyleją im kiszki.

- Pani naczelnik- odezwał się wreszcie Bohun- a kto ma tutaj największą doręczalność- bardziej stwierdził, niż spytał- jak wylecę, kto będzie rył na pani premię?- dołożył gratis kpiące spojrzenie.

Listonosze skulili się w sobie. Czarna Mamba wkurwiła się, jad wylewał się każdym porem jej ryja. Bohun wciąż patrzył na nią jak na ciekawostkę zoologiczną. W jednej sekundzie jego wzrok zmienił się- spojrzał z pogardą i nienawiścią. Zabijał ją.

- No- rzekł- a teraz przepraszam. Muszę iść w rejon. W godzinach.
Czarna Mamba odwróciła się i wyszła. Po drodze słychać było, jak ruga bogu ducha winnego pracownika. Kiedy listonosze ochłonęli, jeden z nich rzekł do Bohuna: – Zobaczysz. Kiedyś cię wyrzuci. Tylko czeka na okazję.
Bohun zapiął torbę, założył na ramię. Wstał. – Wy też.

Wyszedł z budynku.

Zamknął za sobą tylne drzwi. Oparł się o ścianę, zapalił papieroska na dobre rozpoczęcie pracy. Zmrużonymi ślepiami rozejrzał się wokół bloki, bloki, bloki. Wszędzie takie same. Widok nudny aż do wyrzygania. To i tak lepsze, niż użerać się z Czarną Mambą.

- Bonzai, skurwysyny…- mruknął wydychając papierosowy dym. Zdusił peta. Ruszył w rejon.

C.D.N.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Szlachetny Dogu

Nie od rzeczy będzie jak te swoje teksty powklejasz w archiwum tak jak Pan Bóg Przykazał, coby se wiaruchna mogła wyczytać od poczatku do końca. Nooo….bo tu juz nie sam salon działa

Ps. Ten Xiazieluka, czy jak mu tam, widzę, że chce TXT rozjebać, co gdzieś już na S24 napisał, ale coś słabo go widzę.
Ukłony
Jacek Jarecki


dobra, Jarecki, czyli...

...w edycji notki dodac “archiwum”, tak?

xiazeluka? no mysle, ze trzeba ludziom walnąć po oczach, z jakim zamiarem przyszedl tutaj:-)

pozrowienia, druhu!

It`s good to be a (un)hater!


He he

ja sobie też chcę walnać wybór tekstów i też nie bardzo wiem jak, żeby nie zamulać wchodzących nowości, podumam.
Pozdro!
Jacek Jarecki


JJ

A może dodać możliwość jednoczesnego wrzucania wpisów do Archiwum oraz innego działu?
Straszną katorgą będzie późniejsze przekopywanie się przez wpisy celem umieszczenia ich w Archiwum.

It`s good to be a (un)hater!


maddogu!

zapodaj gg na priva ;)
Serwus!


Myślę, że i tak można

Pozdro Madzie!
Jacek Jarecki


Subskrybuj zawartość