Profesor Wildstein i adjunkt Migalski

Wildstein sam studiów nie ukończył, choć prężył się bardzo, to wolał jednak łatwiejszą rolę opozycjonisty niż zwykłego studenta w tamtych czasach. O wiele łatwiej jest przecież knuć coś przy tanim winku niż czytać Szymonowica czy „Wojnę Chocimską” dla przykładu.

W swoim ostatnim białokuszulowym programie zajął się tematem kupowania przez kończących studia prac magisterskich i dalej doktorskich. Był to jednak, jak zwykle pretekst do potyczek z byłymi. Uwziął się na kilku profesorów (m.in. Wolszczana) i tropił dzisiejsze o nich opinie wśród studentów. Zdziwieni współcześni żacy odpowiadali różnie, jak choćby ten który powiedział, że każdy może mówić co chce a on będzie tego słuchał co sam zechce. Itd. itp. spontaniczne wypowiedzi się pojawiały. Choć kiedy Wildstein groźnie spojrzał na rozmówcę, to tak jak jedna panienka, rozmówca tracił rezon i majaczył coś o tym, że prawda powinna być ujawniana. I tyle.

Do pomocy w ofensywie zaprosił Marka Migalskiego, posłusznego komentatora i kontestatora wildstenowskiej myśli. Migalski powiedział wprost, że wstydzi się, iż dyrektorem instytutu w którym pracuje w Uniwersytecie Śląskim jest były TW. Tak się tego wstydzi, że aktualnie właśnie habilitację w tym instytucie kontynuuje. Zastanawiać może fakt, iż powiedział to właśnie teraz i w programie Wildsteina. Przecież instytut ten Migalski personifikuje sobą od dawna. Publicznie zaś od czasu jak się ten niezależny komentator polityczny zaczął pojawiać w telewizorze. Zawsze na pasku pod jego obliczem pojawia się przecież podpis jednoznacznie określający jego życiową kotwicę – Uniwersytet Śląski.

Do tej pory ani jednym słowem, ani jednym zdaniem pisanym nie zająknął się, że cierpi, iż nauki musi zdobywać pod kierownictwem tajnego. Wszystko było ok i cacy. Dlaczego właśnie teraz nie pasuje mu przywództwo prof. Jan Iwanka, bo o nim tu mowa? I dopiero w programie WIldsteina mówi ze strachem w oczach, że czuję się poszkodowany wręcz.
Ano dlatego, że spryciarz Wildstein nie przebiera w środkach w udowadnianiu tezy, której się uczepił. W ostatnim programie tak ją można było odczytać: to, że współcześni studenci kupują gotowe prace dyplomowe jest winą… byłych tajnych współpracowników. Ci nie liczni już aktywni w działaniu profesorowie, byli TW, mają taki wpływ na studencką młodzież, że ogłupiała dzisiejsza populacja większych dzieci tę komuszą ideologię pielęgnuje w codzienności działania i … kupuje prace. Migalski podparł to także argumentem, że nie wypada mu zwracać uwagę studentom w czasie gdy oni ściągają na kolokwiach, jak instytutem rządzi TW.

Jest jedno wyjście z tej sytuacji dobre dla wszystkich. Należy przyszłych, tych właściwych profesorów, przeszkolić w trybie pilnym na wzór Macierewicza, który w ciągu kilku tygodni chciał z harcerzy zrobić agentów. Bo nowi profesorowie jeszcze się nie narodzili, jak wynika z obsady profesorskich stanowisk. No może poza jednym. Myślę o tym, który w dążeniu do doskonałości swej wiedzy i obrazu sprawiedliwego świata ślini się na samą myśl o profesurze. I obojętne mu jest gdzie ją zdobędzie. Może być nawet uczelnia w której dyrektor instytutu w którym ją zdobędzie był tajnym współpracownikiem.

Oj Panie Migalski. Dałeś się Pan nabrać Wildsteinowi. Masz Pan teraz przechlapane. Musisz Pan już teraz do końca walczyć, żeby Iwanka wywalili. Inaczej nici z profesury.

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość