Ludzie, wstawać,

Ludzie, wstawać,

świat jest piękny, za chwilę otworzą Żabkę i będzie można wypić tauryny na śniadanie, dobra muzyka leci w Trójce… hm, ja już chyba cierpię na deprywację snu, zaraz zacznę mieć zaburzenia nastroju, stany zbliżone do psychozy i paranoidalne… Ha, i tu jestem wygrana! Przecież nikt się nie zorientuje, zważywszy, że moja normą jest całkowity brak normy.

No to na obudzenie chwila poezji amerykańskiej, kiedyś umiałam to całe na pamięć, w zasadzie to chyba ciągle umiem, ale nie chciałoby mi się tyle przepisywać... Yassa, gdzie jesteś? Będziesz miał czapkę z bobrów, a dla mnie utkamy suknię złotobrązową, jak odcień mych włosów…

Elinor Wylie, Dzikie brzoskwinie (całe szczęście, że nie ananasy…)

Kiedy świat się przewróci do góry nogami,
Mówisz – na Wschodnim Brzegu spróbujemy losu.
Łódź z Baltimoru znajdzie miejsce dla dwóch osób;
Pośród drzew dzikich brzoskwiń, na wsi zamieszkamy,
Będziesz miał czapkę z szopów, a dla mnie utkamy
Suknię złotobrązową, jak odcień mych włosów.
Zgubieni, jak przodkowie, zjadacze lotosów,
Tonąc w mleku i miodzie, i w radościach samych.
Zima tam będzie krótka, ale długie lato,
Jesień ciepła, o barwie bursztynu dojrzałej,
O smaku jabłecznika, pełna aromatu.
Wszelkie pory są miłe, lecz jesień najlepsza.
Wiewiórki w srebrnych futrach będą nam z powietrza
Spadać jak liść, jak owoc, przed twoim wystrzałem.

II

Przymrozki będą leżeć jesienne na trawie
Jak meszek na czerwono-złotym winogronie.
Poranki będą chłodne i nieco zamglone,
Kałuże szkłem pokryte, choć woda na stawie.
Słońce, z miedzi na mosiądz wypalone prawie,
Roztapia je w południe, aż chłopcy na stronie
Odkładają wełniane szaliki. Ich dłonie
I kieszenie wciąż gubią kasztany w zabawie.
Brzoskwinie rosną dziko. Raj tu mają świnie.
Beczka solonych śledzi stoi przez rok cały.
Wiosna tu się zaczyna, nim zima przeminie.
Już w lutym można znaleźć porzuconą skórę
Zaskrońca lub wodnego mokasyna, które – Skurczone i chropawe – są przejrzyście białe.

III

A kiedy kwiecień wzgórza rozjaśni w kolorze
Muszli, kiedy i drobne strumyki poniosą
Srebro z Chesapeake – zawsze tak się dzieje wiosną – W ławicach, które groźne wyrzuciło morze,
Gdy truskawek nie zechce nikt, a krytych rosą
Niebieskich śliw nie wzbroni nikt żarłocznym kosom,
Będziemy dobrze żyli, żyli nie najgorzej.
Między wiśni a brzoskwiń okresem dalekim
Miesiące są tak pełne jak róg obfitości,
Z których czerpiesz owoców czerwień, czerń, purpurę.
Potem wśród pól bogatych i plaż chłodnej rzeki
Pójdziemy, a ty będziesz strzelał w tej świetności
Do brązowych kuropatw, kaczek, pstrych przepiórek.

IV

Aż do purytańskiego szpiku moich kości
Jest coś w owym bogactwie czego nienawidzę.
Kocham te krajobrazy, których zarys widzę
W perłowej monotonii, surowy w czystości.
Coś we krwi mojej prawo sobie rości
do nagich wzgórz, do srebrnych dachówek tablicy,
Do wody w mleczną falę zmarzniętej, co w nitce
Wije się przez grodzonych pastwisk pochyłości.
Kocham niebo przejrzyste, szarzejące biało,
Pole skąpo obsiane, co nie da korzyści,
Wiosnę krótszą niż tchnienie kwitnącej jabłoni,
Lato zbyt piękne, aby pozostało,
Jesień szybką, płonącą jak ognisko z liści,
I zimę – jak sen śmierci, niepodobną do nich.

tłum. Ludmiła Marjańska


Lutowy kącik absurdu (powieść sexualistyczna odc. 1) By: Pino (22 komentarzy) 1 luty, 2010 - 04:01