max

max

W zasadzie nie na notkę. Ot tak. W drugiej połowie czerwca zwiedzaliśmy Tatry Polskie (słowackie zaliczyłem kilka lat wcześniej). Bazę mieliśmy w namiocie w Kuźnicach. (To był 74 rok i sukcesy w mistrzostwach świata). Z Kuźnic pojechaliśmy do Chochołowskiej. Rundka. Nocleg w schronisku i powrót przez Czerwone Wierchy. Mieliśmy przez Kasprowy,Świnicę i Zawrat wrócić do Kuźnic. A tu załamanie pogody. Między pierwszym, a drugim (od zachodu) wierchem zaczęły bić pioruny w szczyty. Problem, że silnie wiało i walił deszcz ze śniegiem. Zejść na słowacką stronę, czy trwać, bo po polskiej są urwiska. Widać może na 10 m. W błyskawicznym tempie zaczynamy marznąć i przemakać mimo, że byliśmy dobrze przygotowani. Sytuacja trudna.
Przy zdrętwieniu, na szczęście mózg mi jeszcze pracował, zacząłem zauważać regularność uderzeń piorunów. No i wyliczyłem, że jak trochę podejdziemy, a później biegiem, to przeskoczymy na drugą stronę. I tak zrobiliśmy. Trochę złe przeliczenie, bo piorun mnie przewrócił (właściwie to chyba pęd powietrza), ale niegroźnie, podniosłem się i zdążyłem odbiec dalej.
Oczywiście po 15 minutach nastąpiło przesilenie itd. Tylko, żebyśmy to wiedzieli…!!!


Sosence - z pamieci przewodnickiej+ By: brakszysz (14 komentarzy) 12 kwiecień, 2008 - 19:22