Szanowny Panie Stary

Szanowny Panie Stary

Z całym szacunkiem, ale jednak nie do końca się z Panem zgodzę.

Farmy wiatrowe w systemie “przemysłowym”, ze względu na warunki panujące w Polsce, to my możemy jedynie na północy oraz w okolicach Sanoka wybudować – takie są po prostu warunki klimatyczne w Polsce. Gdzie indziej po prostu nie ma odpowiednich warunków. Poza tym proszę porozmawiać z sieciami, czy przyjmą energię z farm, bo jakoś na razie nie są w stanie.

Słońca mamy dostatek (ale to rzemiosło, a nie wykorzystanie przemysłowe), ale z geotermią to już gorzej. Wydobywanie na Podhalu nie jest opłacalne ekonomicznie, z drugiej strony – ze względu na warunki geologiczne (co Pan wie zapewne doskonale -> Szczawnica, Krościenko) istnieje niebezpieczeństwo, że próby eksploatacyjne moga się zakończyć zaniknięciem pokładów. Taka przynajmniej jest aktualna od kilku co najmniej lat ekspertyza specjalistów z AGH. Poza tym kwestia własności ziemi – żródła w Zakopanem udało się na potrzeby niejako rozrywkowe włączyc do użytku po ponad 60 latach z tytułu oporu właścicieli gruntów. Może to wyglądać dziwnie, bo na Słowacji jest opłacalne, a u nas nie (ale na Słowacji właścicielem ziemi jest państwo, obywatele moga ją dzierżawić wieczyście, stąd inwestorem tam jest głównie państwo, prywatni moga się jedynie dołożyć).

Co do odpadów, to ich spalanie może spowodować wyrzucanie do atmosfery sporej ilości gazów niepożądanych, czy wręcz szkodliwych -> tak jest np. w przypadku spalania słomy rzepakowej (zbyt duża zawartość siarki i potasu). Taka słoma musi poleżeć kilka miesięcy na polu, być poddana działaniu warunków atmosferycznych, by nadawać się do dalszego przerobu. Stąd i reakcja ministra ochrony środowiska w kwestii biopaliw ogólnie.

Gazy fermentacyjne, biogaz – rzeczywiście, ale tylko w warunkach lokalnych. Choć i to dobre.

“Unia nie jest naszym wrogiem”, tylko proszę pamiętać , że to co oni w krajach “starych” są w stanie sfinansować, my z kolei nie. Przynajmniej jeszcze nie. Prosty przykład – ich stać na zakup peletów i brykietów z odpadów drewnianych po 250, a nawet 300 euro/MT, nas nie. A gdyby ktoś próbował płacić takie kwoty, to musi tę podwyżkę przerzucić na odbiorce końcowego, a wtedy mamy wrzask, i to taki, że dotychczasowe protesty to byl pikuś.

Holendrzy sobie to policzyli i wyszło im, że nie są w stanie sensownie zainwestować w zielona energię. Potem sobie porównali wysokość kar, jakie musieliby zapłacić, koszty ewentualnego wybudowania farm wiatrowych czy elektrowni morskich i zdecydowali się kupować “zieloną energię” z Danii i bodaj Belgii. Ale ich na to stać – nas nie. Przynajmniej nie w tej chwili. Poza tym nasze zdolności odbioru (sprzęgła energetyczne na południu i zachodzie są w stanie aktualnie przejąć 10-15% zapotrzebowania energii i ani kilowata więcej).

I ostatnie źródło – woda. Sytuacja podobna – wybudowanie czegokolwiek poważnego to co najmniej 10-12 lat (elektrownię na Żywiecczyżnie budujemy już prawie 30 lat i końca nie widać, mimo dziesiątków, o ile nie setek miliardów wpompowanych w tę inwestycję). A poza tym to gdzie Pan chce budować? A szkody dla środowiska? Czy pamięta Pan, co się działo w Czorsztynie? Choć w tym przypadku to szlag nam trafił kawałek przyrody (zmiany w ekosystemie są wyrażne, widać je niejako gołym okiem), to z drugiej strony mamy wyrażną poprawę stanu bezpieczeństwa przeciwpowodziowego (tę akurat przyczyną rozważano już od lat 30-tych XX wieku) oraz trochę zielonej energii.

Małe zaś elektrownie wodne, niejako na potrzeby domowe jednej gminy, będą miały ten sam problem co farmy wiatrowe -> niechęć sieci i zakładów energetycznych przyjęcia wyprodukowanej energii elektrycznej.

I na koniec – ja wiem, że Unia nie jest naszym wrogiem. Unia nie ma innego wyjścia, ale jednak są granice, za którym zaczyna się szaleństwo dla niektórych. Nie ma ani jednej analizy ekonomicznej (rachunek ciągniony m.in.) mówiącej przynajmniej o kosztach takich działań na terenach państw “nowych”. Jeśli zaś został taki rachunek zrobiony, to bez naszego udziału, co oznacza, że mamy do czynienia z dyktatem ekonomicznym. Bo jeśli my tego nie wyprodukujemy, to będziemy musieli kupić (-> Holandia) od poducentów z krajów “starych”.

Jeśli od razu jednak przystąpimy do realizacji, to nie bardzo wiem, skąd weźmiemy na to pieniądze (z giełdy na pewno nie, bo nie ma takich frajerów, co by inwestowali na giełdzie w nadziei, że dywidenda zacznie się pojawiać za lat 20), zaś okres zwrotu nakładów w przypadku takich inwestycji to co najmnie 15-20 lat (wg ocen analityków zachodnich – nawet 30 lat). Jeśli więc nie giełda, to co – rozmowy z grupami wybranych inwestorów zagranicznych? Przy takiej atmosferze politycznej? Tak dla jasności – oczywiście jestem za drugim rozwiązaniem, ale ja nie jestem politykiem, który aktualnie sprawuje władzę przy takiej opozycji i zdolnościach do podejmowania ryzykownych decyzji.

Sorry Maestro.


Groza dyrektyw i skowronki nadziei By: germania (20 komentarzy) 26 luty, 2008 - 13:27