Veni, vidi,... i nic

Naród może być dumny ze swego prezydenta; Był, zobaczono go, miał swoje 120 sekund, a nawet więcej. Pojechał jako wódz delegacji, został wysłuchany. Wprawdzie obeznani z meandrami polskiej polityki szefowie innych państw wiedzą dokładnie, że możliwości i uprawnienia Lecha Kaczyńskiego do reprezentowania naszego kraju są praktycznie żadne, ale przecież nikt nie będzie tego w tak szacownym gronie pokazywał.

Dodatkowo temat tego szczytu, roboczego, był całkowicie poza nie tylko mandatem Lecha Kaczyńskiego, ale również poza jego wiedzą merytoryczną. Jego i jego otoczenia. Doradcy ” z doskoku”, jak ostatnio profesor Grzegorz Kołodko, mogą przekazać mu wiedzę podstawową, ale i tak spłynie to po nim… jak po kaczce.

Media krążyły i śledziły każdy krok Lecha Kaczyńskiego w Brukseli. Nie po to, aby uwiecznić wiekopomny sukces, lecz w oczekiwaniu na jakieś ciekawe zdarzenia. Jednak nie było partnera, z którym Lech Kaczyński mógłby sobie pograć. Nie było kogo poklepać “po europejsku” po ramieniu, nie można było się poszarpać o krzesełko. Jednym słowem pełna kultura. Gdyby nie ci cholerni dziennikarze…

Słowo mówione, w przeciwieństwie do godnego wyglądu (nie)naszego prezydenta, nigdy nie było jego mocną stroną. Niestety, dziennikarze nie stosują ulgowej taryfy i w związku z tym dowiedzieliśmy się, że prezydencki minister Duda jest prawdziwym mężczyzną, a poseł Zalewski, ekspisowiec, odznaczenia prezydenta Włoch nie dostanie, po go nasza głowa państwa zwyczajnie nie lubi…

I na tym właściwie relację można by skończyć. Tylko w zawieszeniu cały czas pozostaje pytanie;

Po co on tam pojechał? Czy naprawdę polski podatnik musi płacić za PR i kampanię Lecha Kaczyńskiego?

Azrael

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Ależ nie musi

musi płacić za wycieczki naszego słoneczka Peru.


Veni, vidi, nici...

...to nie moje tylko Sztaudyngera. Ale tu pasuje jak igła do nici…


Subskrybuj zawartość