Wanda cz.2. Z akt Instytutu Pamięci Smoczej

Pół tuzina okrągłych Miesięcy minęło, gdy smerda wreszcie powrócił. Chyłkiem, po zmierzchaniu, poczet Chebdy nadciągnął od zachodniej strony, od chałup wyrobników, co się sporządzaniem bron drewnianych trudzili. Krak z Rychezą, przez żerców wieść już wcześniej mieli, i niecierpliwie oczekiwali wysłannika w paradnej komorze dworzyszcza. Ta izba, dla wielu dymników ozdobnych, co już swędu nie miały puszczać, ale je szklanymi gomółkami przymkniono, w dzień tyle światła zapraszała, że ją świetlicą nazywać się zwykło.
Sługa pański przycupnął na ławie wilczurą obitej, i do komesa jął snuć opowieść o wyniku poselstwa. U Mściwoja przyjęli go zacnie. Stary wódz swego młodszego syna Rodyka chętnie by widział na wawelskim stolcu, bo mógłby swoją pozycję u Wieletów wzmocnić, przez pozór, że ma kontrolę na górnym biegiem Wisły. Obodrzyce wadzili się też z Polanami, i obecność sojusznika od drugiej, południowej strony też nie w kij dmuchał była. Krak zyskiwał wsparcie Wieletów, na wypadek ruchawki po zachodniej stronie.

U Ślężan gorzej mu poszło. Ci radzi by na wschód się posunąć, i dawali młodego Odrzywoja, znacznego kmiecia, jako męża dla Wandy. Korzyści za funt kłaków w tym było. Za Rytygiera nie stanowili, bo mieli go za obcego.

Dla Wandy za to, smerda wieści miał ciekawe. Rodyk chłopak zwyczajny, nie jakiś buhaj, od dziewek nie stronił, i owszem przykładał się. Pomarłemu Skubie nijak dorównać by nie mógł w wytrwałości, ale przy kąpieli wspólnej w łaźniej, ślepia Chebdy na rzeczy samej chłopaka wzrok zawadziwszy, tak już zostały w niemym podziwianiu! Wyraził sługa ostrożną troskę o dziewczęcej krzywdy możliwość, ale Wandzie oczy zamgliły się w rozmarzeniu, a usteczka rozciągnęły szeroko uśmiechem promiennym.
Z Rytygierem rzecz miała się tajemniczo. Zawsze przy Kupale , czy Godach, to albo przeziębnięty, albo nogę skręcił. Dzieweczki, co za zwyczajem go nachodziły, w domu go znaleźć nie mogły, bo albo na łowach, albo przy karczunku miał robotę. Z dziewek służebnych gorliwie sobie używał z jedną tylko, co sługą była mu jeszcze w Saksonii, a co z nim przed gniewem Merowingów zbiegła aże do Ślężan. W łaźni dziwnie zasromany się zdawał, ale przyrodzenia był zwyczajnego. Wandy tymi wieściami Chebda nie ucieszył wcale.
Ryksie smerda nic nie mówił. Krak, zarówno i Wanda bardzo za Rodykiem byli, i z plecionej klatki gołębia, co go Chebda przywiózł z ujścia Odry, zaraz z wieścią posłali.

Wojna wszystko odwlekła. Frankowie ruszyli na Wieletów, a Obodrzyce poszli im z pomocą. Takoż i Ślężanie. Ponieważ wojów śląskich doma zbrakło, Rytygier szybko sięgnął po godność komesa, a to co czynił, dziwnie przypominało wydarzenia, co się wokół Wawelu blisko pół kopy lat wstecz zdarzyły. Tak, jakby mu kto z Wawelu dyktował, co ma czynić. Opór powracających z wojny kmieci zdusił. A potem wysłał swaty do Wandy, a one przyszły razem z tymi od Mściwoja. Sas miał wsparcie Ryksy, ale Krak odmówił. Rytygier próbował zbrojnie najechać Wiślan, ale Ślężanie radzi by się od Sasa uwolnić, a strach przed uderzeniem Wieletów mocno ich hamował.

A potem się wydarzyły rzeczy okropne. Dziewoje śląskie nie darowały nigdy Rytygierowi owych opuszczonych Kupał i drzwi zawsze zamkniętych. Dotąd badały, aż się okazało, że czynione bogom pokłony to tylko pozór. Ktoś widział, jak na procesji na widok bóstwa okadzanego w pochodzie, ukradkiem splunął. Mniemał , że niewidoczny, ariański krzyżyk ze skrzyni wyjmował, na ścianie wieszał, i mamrotał doń niezrozumiale. A zaufana służka naprawdę żoną mu była, poślubioną w obmierzłej religii! Za mniejsze rzeczy na powróz brali. Zaskoczony nocą bronił się dzielnie i życie sprzedał drogo. Żonę przedtem śmiertelnie ugodziwszy, co by jej późniejszego sromu oszczędzić. Ryksa mocno za nim bolała, bo wiele trudu włożyła, co by Sasa komesem uczynić, a on głupotą i nieostrożnością wszystko popsuł.

Rodyk przybył z poselstwem, i przygotowania do zrękowin się zaczęły. I nie wiada, który z Bogów się rozeźlił, że tak się wszystko splątało.
Jeszcze przed przyjazdem narzeczonego, Wanda pewnego razu wieczorem zeszła nad Wisłę w pobliże Jamy. Służka, co w oddali z uszanowaniem czekała, nie chcąc być widoczna, gdy pani z jakim młodzieńcem zechce pomówić, bulgot usłyszała dziwny przy brzegu, a potem głos podniesiony komesówny. Te bulgoty mieszały się z krzykami Wandy, ale wcale o pomoc nie wołającymi. I potem prawie co noc córa Kraka nad rzekę zbiegała.
Komes kazał rzecz zbadać, ale czasu już nie stało. Rodyk zniknął, i nikt go znaleźć nie mógł. Wydało się, że pruskiej niewolnicy, co rad z nią przebywał, takoż nie naszli nigdzie. Rzeczy chłopaka zniknęły, i sporo darów weselnych. A wieść była potem, że u wideł Sanu parę uciekinierów widziano jak w łodzi Wisłą ku pruskim ziemiom spływała.

Po wieści owej strasznej Wanda zeszła nad Wisłę jak co wieczór, a wierna sługa zwyczajowo odczekiwała owe okrzyki radosne pani, pełne uniesienia, i ten gulgot dziwny. Potem cisza nastała, a komesówna nie wracała. Za dwa dni znaleziono ją szmat drogi w dole rzeki, leżącą w płytkiej wodzie, niewidzącymi oczyma spoglądającą w niebo. Na twarzy po śmierci uśmiech szczęścia nieziemskiego wprost, zagościł. A jedna z kobiet, co do stosu pogrzebowego ciało komesówny gotowała, gadała, że giezło porwane Wandy, dziwną, zieloną łuską było tu i ówdzie pokryte. Ale w bajania nikt nie uwierzył. Za to, że z milości nieodwzajemnionej do Rodyka życie sobie odebrała, to chętnie.
Wincenty Kadłubek rzecz bardziej patriotycznie przedstawił.
Na urną kurhan sypać zaczęto, tak by się z innymi kopcami w liniach słonecznych ustawiał. Ten braci, sypany właśnie, tak miał z tym siostry wierzchołkiem stanąć, że Słońce nad nim wschodziło w dniu, co rok na połowy dzielił. Na chwalę Swarożyca.
Wiem, bom na szczycie kopca w Mogile wszystko to od duchów usłyszał. I przekazałem.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Sąsiedzie

:-))) i gratulacje. Ciągu dalszego historii grodu naszego wyczekuję tęsknie.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo

Dziękuję serdecznie za wyrazy uznania, ale ja to dla pokrzepienia serc piszę. Gdyby politycy historyczni, lub jak kto woli, historycy polityczni potrafili wyciągać wnioski z naszych splatanych dziejów ojczystych, daleko w przodzie bylibysmy od tego miejsca, w którym dzis tkwimy.
Smok o wiele ciekawszą się widzi teraz osobowością, od prymitywnego Gada, jakim go chcieli pokazać Kadłubek i jego następcy.

Pozdrawiam serdecznie!

tarantula


No to masz Pan Mości Tarantulo wierną duszę

co to akta instytutu Pamięci Smoczej czytać bedzie niestrudzenie aż do czasow dzisiejszych.
Bo nie w opracowaniu historyków one, nie dziełem tych co to kwerendę po lebkach czynioną, jako wlasne dzielo przedstawiają i pieniądze zarabiają na krzywdzie ludzkiej miast dzieje bezeceństwa smokow jadowitych, wlasnych dziadkow opowiadać potomnym i to calkiem darmo w akcie pokutnym.

Pięknie Pan opowieść snujesz mości Panie Tarantulo. Pięknie, aż serce sie raduje, a dusza sama sie śmieje serdecznie.
Bog Ci zapłać wszystkim co dobre – za ochotę do takiego dziela.


Subskrybuj zawartość