Zamiast Epitafium

23 grudzień 1981 roku. Późny wieczór. W krakowskim osiedlowym bloku, w mieszkaniu na parterze starszy mężczyzna ma atak dusznicy. To stary komunista, który znad Kołymy, z kopalni złota przywlókł pylicę. Pracował niewolniczo 12 lat w straszliwych warunkach. Zwolniony w 1953 już nie wrócił do rodzinnego Drohobycza , ale do nowego robotniczego raju w ojczyźnie, aby realizować ideały marksizmu i leninizmu, przy rozbudowie najpotężniejszego kombinatu metalurgicznego PRL. Trudno mi było zrozumieć tego człowieka. Nawet mój dziadek, który znał go, bo służyli razem w pińskiej flotylli, pojąć tego nie mógł. Kapral podchorąży, student wydziału mechanicznego Politechniki Lwowskiej, był jeszcze we Wrześniu zwyczajnym chłopakiem, bez śladu ideologicznego zacietrzewienia. I podobnie jak mój dziadek, sympatyzował z PPS.

Starszy pan wierzył teraz w Generała, jak inni wierzą w obraz święty. Wiarę skutecznie przekazał dzieciom. Jego syn, a mój kolega tłumaczył mi stan wojenny po swojemu. Że Wojciech Jaruzelski ma szansę przeprowadzić teraz gospodarcze reformy, że może powtórzyć sukces Korei Południowej, gdzie liberalizm wprowadzono przecież siłą. Że to będzie jego victoria.
Gdy w powieści Jamesa Clavella, członek rady regencyjnej mówi surowo do Pilota -“Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla rebelii przeciwko prawowitemu władcy!”, ten odpowiada „Jest takie. Kiedy się zwycięży!”

Ale Generał, który wystąpił zbrojnie przeciwko suwerenowi, jakim jest Naród, walkę sromotnie przegrał. Nie miał szans na zwycięstwo. Reformy majaczyły jakimś mglistym mirażem, i sprowadzały się do uporczywego recytowania wyświechtanych sloganów. Co więcej, rzucane hasła o kolektywizacji zaczęły budzić ponure upiory przeszłości. Wprowadzenie obowiązku pracy, i pomysły na skierowanie elementu wichrzycielskiego i niepewnego do przymusowej pracy przy osuszaniu Żuławów Wiślanych, mimowolnie przywodziły na myśl podejrzenie, ze Jaruzelski tak się zapatrzył gdzieś w tył, że chce mieć swój „Biełamor Kanał”. I, że jego rozum ponad twórczą kontynuację systemu nakazowo rozdzielczego wznieść się nie potrafi. Zresztą bez zniesienia zależności od ZSRR nie było żadnej możliwości sanacji gospodarczej państwa. Można było jedynie agonię odwlekać, maskować objawy.
Jest jeszcze aspekt kulturowy.
Wałęsa nie wziął pod uwagę tego, że Polacy Japończykami jednak nie są. Jaruzelski przekonał się z kolei, że nie są Koreańczykami.

Starszy pan dalszego biegu zdarzeń nie doczekał. Bedąc wybitnym specjalistą, jako jeden z nielicznych miał w domu telefon już w latach sześćdziesiątych. To mu nie pomogło. Słuchawka buczała głucho. Córka pobiegła do najbliższego punktu z radiotelefonem, wymienianego w komunikatach. Zatrzymana przez patrol, traciła cenny czas na tłumaczenie się. Trafiła na wyrozumiałych zomowców, co nie zdarzało się znowu za często. Zamiast ją zamknąć na 24 godziny, puścili ją już po dwóch. Ostatecznie pan Wiktor umarł w szpitalu nazajutrz. Może umarłby i tak.
Kolega lekarz, który miał wtedy dyżur, mówił mi, że ilość podobnych przypadków w stanie wojennym, w skali całego kraju, może dać liczbę zatrważającą.

Pan Mikołaj Lizut wczoraj w TVN24 Generała rozgrzeszał, przypisując mu autorstwo Okrągłego Stołu, automatycznie ponoć niwelujące wcześniejsze przewiny.
To tak, jakby zagonić bandytę do narożnika i podziękować mu za to, że się poddał.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Tarnatulo

A to on , znaczy się ten generał, to sie poddał?

Nie wygląda ani on, ani jego koledzy, na szczególnie poddanego.

Co wiecej – ma nadal całkiem sporą grupę poddanych. Sporo z nich jest całkiem młodych.

Pozdrawiam…


No, ostro!

Ale prawdziwie…

15 grudnia 1981 roku w naszym mieszkaniu telefon też buczał, więc pobiegłem ten nędzny kilometr, dwa, do komendy wojewódzkiej milicji, gdzie przy wejściu spasieni biurkowcy, przebrani w mundury moro, ściskali kałasznikowy oburącz. Warknęli “gdzie?”, ale na moje “żona rodzi” dopuścili do przedsionka, bym to samo powtórzył do dziury w ścianie, za którą urzędował dyżurny. Po dłuższej chwili powiedział, żebym szedł do domu, bo po żonę przyjadą! Wracałem, zastanawiając się, czym przyjadą – karetką czy suką albo radiowozem. Na szczęście przyjechała karetka…

Gdyby nie przyjechali, to pewnie pierworodna urodziła by się w domu. Ludzie umierali ale i rodzili się.


+

napisałeś o aspekcie, o którym się w sumie nie za dużo chyba mówi.

Pozdrówka.


Griszeq

W sumie nie wygrał. Prawdopodobnie. Dewizą dyktatorów były słowa, które u Clavella brzmiały może inaczej, ale znaczyły to samo- “Zwycięzców się nie sądzi”.
To na pewno mocno spóźniony proces, ale jest. I można mieć nadzieję, że nie tylko zbrodnicza idea zbankrutowała. Wyrok skazujący, chociażby symboliczny, pokaże, że jednak przegrał.

Pozdrowienia!

tarantula


grześ -

Nie tylko to! Straszliwe udręczenie ludzi, których ta poniżająca sytuacja po prostu demoralizowała. To, do czego ludzie posuwali się dla kawałeczka świńskiej tkanki, bywa czasem trudne do opisania.Może najlepiej ująłby to Darwin.

Z rzeszy handlarzy walutą i pokątną gorzała, z przemytników i kombinatorów rekrutowali sie późniejsi gangsterzy początków lat 90-tych. I pierwotna akumulacja kapitału. Sieci kantorów, tereny na których stoją centra handlowe, stacje benzynowe itp., należą często do tych, którzy w normalnym społeczeństwie o długich tradycjach demokratycznych byliby od tego społeczeństwa izolowani. A ci, w latach 80-tych, dobrze żyjąc z władzą, dorabiali się niezłych pieniędzy kosztem udręczonych ludzi.

Pozdrowienia

tarantula


Subskrybuj zawartość