Niektórzy ludzie są tacy, że za wszelką cenę muszą udawać autorytet w każdej dziedzinie.
Facet na przykład dostaje duży całkiem diament. Widać, że diament, ale jemu coś się przypomniało nagle i próbuje diament na ząb wziąć, bo gdzieś w dzieciństwie wyczytał, że tak się diamenty sprawdza czy prawdziwe, a uważa że w ten sposób wyjdzie na fachowca.
Wiadoma rzecz, że diament ze złotem pomylił, to i wszyscy zgromadzeni dokoła syczą jak węże, żeby tego nie robił. A on robi i ząb złamany a prawdę powiedziawszy to dwa.
Bo proszę państwa nie był autorytetem w dziedzinie diamentów, tylko na przykład mechaniki nieba, a diament był prezentem od pewnego szefa mafii, który z nieznanych bliżej powodów był jego zagorzałym fanem. Ale pomijając to wszystko, ktoś mógłby się odezwać, że niby, po co diament do gęby pchać? A tu tylko syczenie, by nie podważyć znakomitego autorytetu.
Inny znowu gość, na przykład krytyk filmowy, który w swej dziedzinie stał się takim autorytetem, że nawet sam zaczął wierzyć we własne opinie, nagle doznał takiego objawienia, że zaczął wypowiadać się autorytarnie w każdej możliwej sprawie. Polityka? Proszę bardzo, chrząknie tylko i już daje na stół błyskotliwą analizę.
Teoria wielkiego wybuchu? Po prostu małe piwo!
Gorzej, że te jego wywody spore mają luki i lud początkowo gęby rozdziawiający zaczyna syczeć znacząco, ale ten, nie zrażony zupełnie i swój zdobyty ciężką pracą w innej dziedzinie autorytet na szwank wystawia. Aż z tego wszystkiego zaczyna się powątpiewanie, że skoro ktoś kwarki ze skwarkami myli, to może i na filmach się nie znać.
Zaraz jakiś życzliwy rozgłasza, że widział pana krytyka śpiącego na filmie „Osiem i pół” I mało raz, ale trzy razy!
I po co było autorytet znawcy filmów na szwank wystawiać tymi skwarkami?
Ale znowuż my, internetowi pisarczykowie wcale nie lepsi od tych cwaniaków z papierowego realu. ( to też osobny temat dlaczego papier jest realny a sieć nie. Guttenberg nadal lobbuje? )
Taki bloger, jeden z drugim na przykład.
Zaczyna skromnie i nieśmiało, awanturując się dlaczego jego tekst nie trafił na SG, a po pół roku już z siebie taką postać robi, że normalnie strach się odezwać!
Najpierw komentował, potem zadawał pytania retoryczne różnym osobom a następnie oczekiwał z całą powagą swego niezależnego urzędu odpowiedzi na piśmie! Za nic ma już zwykłego profesora czy szarego ministra.
Premiera mu tu dawaj, a biegusiem!
Już sądzi, że służby specjalne na niego dybią i do pani kasjerki w sklepie osiedlowym uśmiecha się znacząco. I cierpi na to samo, bo też zna się na wszystkim, a jak się nie zna to przeczyta w wikipedii, którą też w wolnych chwilach pomaga redagować.
Po roku „zaczyna się z Bogiem” i to mu nie daje spokoju, że Bóg nie chce mu odpowiedzieć na jego słynnym przecież blogu.
Przed dziewczynami popisuje się szyderstwem, że pewnie Bóg nie potrafi wymyślić sobie fajnego nicka.