PO – niczym Lannisterowie z „Gry o tron” – zawsze płaci swoje długi. Szkoda tylko, że spłaca je naszymi pieniędzmi i wspólnym narodowym majątkiem.
Im bliżej wyborów, tym usilniej rządzący popychają nas w kierunku greckiego scenariusza. Ledwo co zdjęto z Polski procedurę nadmiernego deficytu, a już ruszyła z kopyta orgia zadłużania. Jeszcze na koniec 2014 dług publiczny wynosił 50,1% PKB, zaś na koniec I kwartału 2015 było to już 50,8%. Dla porównania, na koniec I kwartału 2014 dług publiczny wynosił wg Eurostatu 48,6% PKB. Czyli mamy skok o 2,2% w ciągu zaledwie roku. W tym tempie konstytucyjny próg wynoszący 60% PKB osiągniemy pod koniec 2019 roku – tyle nam zostało do ogłoszenia bankructwa. Chociaż tak naprawdę bankrutami jesteśmy już – na papierze uratował nas jedynie rządowy skok na OFE, bowiem wyłącznie dzięki przejęciu 150 mld zł z funduszy udało się zbić jawny dług publiczny. Stało się to jednakże kosztem przyrostu tzw. „długu ukrytego” – czyli przyszłych zobowiązań Skarbu Państwa np. wobec emerytów. Gdyby nie przejęcie i unieważnienie („podarcie weksli”) obligacji Skarbu Państwa, które do końca stanowiły dość istotną część portfela funduszy emerytalnych, najprawdopodobniej zbliżalibyśmy się dziś do progu 60%, zaś próg 55% PKB zapisany w ustawie o finansach publicznych mielibyśmy już dawno za sobą.
Ale „nacjonalizacja” środków OFE to był numer na jeden raz, więc owo doraźne (i tak naprawdę pozorne) zbicie zadłużenia bez żadnych realnych reform skutkować musi finansowym efektem jojo. To tak, jakby patologiczny tłuścioch zamiast racjonalnej diety i operacji zmniejszenia żołądka zafundował sobie liposukcję i zaraz potem znów zaczął się obżerać. Zjawisko to napędza znana prawidłowość mówiąca, że w roku wyborczym władza potrzebuje wyjątkowo dużo gotówki na przekupywanie kolejnych grup elektoratu. I w tym właśnie kontekście odbieram informację o pożyczce w wysokości 912,7 mln euro, której udzieli nam Bank Światowy. Formalnie pieniądze te mają pójść na „politykę rozwojową, w tym wspieranie wzrostu gospodarczego i tworzenie miejsc pracy, a także wzmacnianie odporności sektora finansowego”. Już to widzę... Patrząc na ośmioletni dorobek ekipy PO, będziemy mieli tak naprawdę sztucznie generowany wzrost PKB wynikający z przejadania na różne sposoby kolejnych pożyczek – i tak aż do ostatniego wyżebranego eurocenta. Potem przyjdzie czas zapłaty. Grecja coraz bliżej…
Mamy więc, generalnie rzecz ujmując, „kiełbasę wyborczą” na kredyt – i kto wie, czy Bank Światowy z pełną premedytacją nie poratował w ten sposób ekipy tak wyczulonej na interesy „rynków”, która jak żadna inna uzależniła Polskę od światowej finansjery? Gadanie o „polityce rozwojowej” to zwykłe zawracanie głowy, bo idę o zakład, że rząd Ewy Kopacz nie byłby w stanie nawet na torturach przedstawić żadnego „prorozwojowego” programu – a już na pewno nie takiego, który wyglądałby wiarygodnie w oczach finansistów z BŚ. Ta pożyczka zatem to nic innego jak zapomoga dla przyjaznej władzy – a kto ją będzie spłacał i jakimi aktywami, to się dopiero zobaczy. Wierzyciele będą mogli wszak wymusić na polskim bankrucie np. utworzenie „funduszu prywatyzacyjnego” na wzór grecki, który zaspokoi ich roszczenia chociażby poprzez sprzedaż Lasów Państwowych, do czego obecna władza już się przecież przymierzała.
Takie futrowanie sojuszniczych sił politycznych w postkomunistycznych bantustanach nie jest niczym nowym. Przed ostatnimi wyborami na Węgrzech była w podobny sposób dotowana antyorbanowska opozycja – ta sama, która długami doprowadziła Węgry na skraj upadłości i pozostająca z tego tytułu we wdzięcznej pamięci międzynarodowych grandziarzy. Różnica jest jedynie taka, że nie mógł jej oficjalnie wesprzeć żaden Bank Światowy, więc rolę dobrego wujka wziął na siebie George Soros, który jak podał kiedyś tygodnik „Heti Valasz”, tylko w samym 2012 roku wysupłał ze swej kabzy pół miliarda forintów na sponsorowanie węgierskiej lewicy.
Podsumowując, Bank Światowy pożycza Platformie pieniądze na kiełbasę wyborczą, ta zaś ze swej strony odpowiednio się odwdzięcza. Zostawiam już na boku heroiczną obronę banków rabujących klientów przy pomocy instrumentu spekulacyjnego wysokiego ryzyka, zwanego dla niepoznaki „kredytem frankowym”. Ostatnie dni przyniosły kolejne rewelacje – chociażby sprzedaż PKP Energetyka funduszowi z Luksemburga, zarejestrowanemu u nas pod postacią spółeczki z kapitałem zakładowym 5000 tys. zł. Inny przykład, to skok „kolesi” z Ministerstwa Finansów na Bank Ochrony Środowiska i – jak się wydaje – celowa gra na zaniżenie jego wartości pod kątem przyszłej prywatyzacji. No i wreszcie nowelizacja ustawy o działalności ubezpieczeniowej znosząca obowiązek przynależności do Polskiej Izby Ubezpieczeń, o co od dawna zabiegała austriacka Vienna Insurance Group.
Wygląda na to, że przed końcem kadencji Platforma najwyraźniej wypełnia jakieś zadzierzgnięte wcześniej zobowiązania wobec różnych grup interesu. Można zatem rzec, iż PO – niczym Lannisterowie z „Gry o tron” – zawsze płaci swoje długi. Szkoda tylko, że spłaca je naszymi pieniędzmi i wspólnym narodowym majątkiem.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 31-32 (31.07-13.08.2015)