Czy nasi „konserwatyści” zdają sobie sprawę, że przeszczepiają obcą nam polityczno-religijną doktrynę, powstałą w odmiennych warunkach historycznych?
I. Żydzi dostali co chcieli
Przez moment małą burzę w internecie wywołała informacja podana na portalu Kresy.pl za dziennikiem „Jerusalem Post”, jakoby w polskim Sejmie powstała proizraelska grupa lobbystyczna z posłem PiS Janem Dziedziczakiem na czele. Na szczęście, poseł szybko zdementował tę wiadomość. Według komunikatu Sejmu, doszło jedynie do kurtuazyjnego spotkania Polsko-Izraelskiej Grupy Parlamentarnej z delegacją Światowego Kongresu Żydów, w którym poseł Jan Dziedziczak brał udział jako przedstawiciel delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego NATO. Mówiono m.in. o polityce historycznej, co więcej „Izraelscy goście dostrzegli, że w mediach światowych pojawiają się nieprawdziwe określenia »polskie obozy śmierci« i »polskie obozy koncentracyjne«. (…) Ambasador Izraela w Warszawie, obecna na spotkaniu, zaapelowała do przedstawicieli Światowego Kongresu Żydów o dalsze wsparcie polskich wysiłków na rzecz propagowania prawdy o wydarzeniach wojennych i o tym, kto był sprawcą, a kto ofiarą ludobójstwa i Holocaustu”.
Brzmi całkiem miło, warto jednak zauważyć, że sformułowania o „polskich obozach” zagnieździły się również w mediach izraelskich i jakoś nie było słychać sprzeciwu Światowego Kongresu Żydów. Kolejną wątpliwość budzi ton izraelskich mediów, które ani słowem nie wspominają o obronie dobrego imienia Polski, za to z zachwytem piszą o wspomnianym już „lobby” oraz „publicznym wsparciu dla państwa żydowskiego”. Ktoś tu ewidentnie mija się z prawdą i mam tylko nadzieję, że nie jest to Jan Dziedziczak.
Sam poseł w internetowym wpisie, prócz dementi przyznał, iż rozmawiano o wsparciu dyplomatycznym dla Izraela w konflikcie bliskowschodnim – i, jak rozumiem, ten właśnie aspekt został uwypuklony przez media izraelskie przy całkowitym przemilczeniu drugiego elementu spotkania, czyli polityki historycznej. W świat poszedł jedynie „mesydż” o naszym bezwarunkowym poparciu dla państwa żydowskiego, rozbudowany o element „lobbyingu”, zaś to na czym zależało stronie polskiej zostało kompletnie pominięte. Innymi słowy, zostaliśmy ograni jak dzieci, nie pierwszy raz zresztą.
II. Polska – Izrael – USA
Warto na moment zatrzymać się nad owym „wsparciem w konflikcie bliskowschodnim”. Jan Dziedziczak stwierdził m.in., iż „Izrael jest bramą dla radykalnego islamu dla naszej cywilizacji” (rozumiem, że bramą zamkniętą – PL), i dzięki istnieniu żydowskiego państwa, Żydzi „nie muszą uciekać np. do Polski”. Wyraził również swój jednoznaczny sprzeciw wobec żydowskich roszczeń „odszkodowawczych”. Ja ująłbym to tak – z naszego punktu widzenia korzystna jest sytuacja permanentnego klinczu Izraela ze światem muzułmańskim, dzięki temu bowiem znaczna część sił islamistów związana jest na Bliskim Wschodzie i nie może zostać wykorzystana przeciw Zachodowi. Ponadto, z oczywistych względów lepiej, że Żydzi pozostają w Palestynie, niż gdyby mieli zacząć nagle masowo „przypominać sobie” o polskich korzeniach i chcieli tu wrócić. O kwestiach „rewindykacji majątkowych” nie może być, rzecz jasna, mowy.
Tyle, że właśnie w tej ostatniej sprawie Izrael stanął na wrogich nam pozycjach, oficjalnie współuczestnicząc w Projekcie HEART, mającym na celu wydębienie „odszkodowań” – i tu powstaje pytanie, czy polscy parlamentarzyści powinni tak ochoczo deklarować swe wsparcie dla Izraela bez żadnych warunków wstępnych? Zdaję sobie sprawę, że jest to pochodna naszego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, ale nadgorliwość, szczególnie darmowa, jest gorsza od faszyzmu… Swoją drogą, ciekawe, czy wątek ten pojawi się w rozmowie Andrzeja Dudy z Jeb'em Bushem – być może przyszłym prezydentem USA. Czy prezydent-elekt zdobędzie się na sugestię, że dla dobra wzajemnych stosunków Stany Zjednoczone powinny wycofać się ze wspierania żydowskich roszczeń majątkowych?
III. Chrześcijański syjonizm
I w tym momencie dochodzimy do arcyciekawego wątku. Otóż do niedawna sądziłem, że amerykańskie zaangażowanie po stronie Izraela oraz środowisk żydowskich wynika wyłącznie z racji geopolitycznych i jest pokłosiem Zimnej Wojny, kiedy to USA musiały mieć jakiegoś sojusznika w strategicznym regionie. Okazuje się, że nie tylko, przyczyny są o wiele głębsze i mają swe korzenie w religijnej tradycji Stanów Zjednoczonych. Źródła amerykańskiego filosemityzmu sięgają samych początków tamtejszej państwowości, a nawet jeszcze głębiej – czasów reformacji i są w prostej linii efektem antykatolickiej herezji. Przyznam się, że nie byłem powyższego świadom do chwili, kiedy kilka tygodni temu przeczytałem na łamach „Plusa-Minusa” esej „Filosemityzm bez Żydów” autorstwa Philipa Earla Steele'a, mieszkającego w Polsce amerykańskiego historyka, tłumacza i członka Kościoła Prezbiteriańskiego.
Otóż, protestantyzm po zniesieniu kultu świętych, musiał czymś wypełnić powstałą lukę – i tę próżnię zaludnili bohaterowie Starego Testamentu. Stąd we wspólnotach protestantów ewangelikalnych popularność starotestamentowych imion, a także biblijne nazwy wielu amerykańskich miejscowości. W warstwie polityczno-religijnej przekłada się to na nurt „chrześcijańskiego syjonizmu”. W skrócie, chodzi o to, że przed końcem świata i ponownym nadejściem Chrystusa, Izraelici mają ponownie zebrać się z rozproszenia i zasiedlić Ziemię Świętą, zaś obowiązkiem chrześcijan jest dołożyć starań, by biblijne proroctwo dopełniło się jak najprędzej. Jak łatwo zauważyć, taka postawa stawia docześnie chrześcijaństwo w pozycji służebnej wobec „ludu Izraela” – ze wszelkimi tego konsekwencjami, stąd też najaktywniejszym lobby żydowskim w USA są nie tyle sami Żydzi, których jest tam stosunkowo niewielu, ale protestanccy Amerykanie, szczególnie z tzw. „pasa biblijnego”. Już w 1649 roku do brytyjskiej Rady Wojennej wpłynęła „Petycja Cartwrightów”, której purytańscy autorzy żądali, by brytyjska flota przetransportowała do Palestyny europejskich Żydów, albowiem Anglia ma „Bożą misję” restytucji żydowskiego państwa. Ze względu na wojnę domową do realizacji planu nie doszło, acz petycja została ZAAPROBOWANA. Inna sprawa, że Żydzi mieli wówczas swój „Paradisus Judaeorum” w Rzeczypospolitej Obojga Narodów i nigdzie się nie wybierali… Idea „chrześcijańskiego syjonizmu”, zwanego wówczas „restauracjonizmem” rozkwitła również w brytyjskich koloniach w Ameryce Północnej i następnie, już po wywalczeniu niepodległości, w Stanach Zjednoczonych. Jako ciekawostkę warto podać fakt, że na amerykańskich uniwersytetach przez długi czas język hebrajski był przedmiotem obowiązkowym.
Chrześcijański syjonizm przewijał się przez politykę zarówno brytyjską jak i amerykańską przez cały XIX wiek i przejawiał się np. współpracą z syjonistami żydowskimi. Anegdotyczna jest postać angielskiego duchownego działającego na rzecz syjonizmu, wielebnego Williama Hechlera, którego „najwyższą życiową ambicją było zostać biskupem Jerozolimy i osobiście przywitać Zbawiciela przy bramie miasta”. W dzisiejszej Ameryce wielebny Hechler miałby wzięcie, bowiem „79 proc. chrześcijan w Ameryce oczekuje powtórnego przyjścia Chrystusa – i 20 proc. z nich sądzi, że nastąpi to za ich życia”, z kolei „zdaniem 42 proc. mieszkańców USA Bóg dał Żydom ziemię Izraela na wieczność; dla 35 proc. dzisiejszy Izrael jest spełnieniem proroctw biblijnych”. Dodajmy, iż jest to największe zaplecze wyborcze Republikanów. Jak widać z powyższego, dosłowne odczytywanie biblijnych proroctw wytwarza potężne społeczne oraz intelektualne ciśnienie, co z kolei przekłada się na sferę polityki i doktrynę trwającą nieprzerwanie od XVII stulecia po dziś dzień.
IV. Polscy „judeochrześcijanie”
Piszę o tym wszystkim, bowiem proamerykańska i sympatyzująca z Republikanami część głównego nurtu polityczno-medialnego polskiej prawicy usiłuje bezkrytycznie zaadaptować ową doktrynę na gruncie polskim, ubierając ją w szaty „judeochrześcijaństwa”. Jest to swoisty paradoks – np. tradycjonalista Terlikowski piętnujący protestanckie nowinkarstwo przenikające do Kościoła Katolickiego, sam jednocześnie jest gorliwym wyznawcą idei wywodzącej się z protestanckiej herezji. Ciekawe, czy nasi „konserwatyści” zdają sobie sprawę, że czynnie przykładają się do przeszczepiania obcej nam polityczno-religijnej doktryny, powstałej w odmiennych warunkach historycznych? Tymczasem wychodzi na to, że „judeochrześcijaństwo” jest dla naszej prawicy intelektualną obsesją taką samą, jak genderowe szaleństwa dla lewaków – i potencjalnie równie niszczycielską.
Portal Jewishpress.com opisując parlamentarne spotkanie polsko-żydowskie podkreślił, iż jego uczestnicy zebrali się, by „budować dalsze wsparcie dla państwa Izrael, na bazie wspólnie wyznawanych judeo-chrześcijańskich wartości”. Bardzo charakterystyczny to cytat, pokazuje bowiem do czego w istocie owo „judeochrześcijaństwo” służy – jest to ideologiczny wytrych mający na celu ułatwienie realizacji rozmaitych żydowskich interesów, przeważnie naszym kosztem, co polecam licznie rozmnożonym u nas „chrześcijańskim syjonistom” pod rozwagę.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———-> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/1815-pod-grzybki-7
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 22 (10-16.06.2015)