O Pilchu, umieraniu, śmierci i życiu (a może w innej kolejności)

1.

Jakiś czas temu na łamach redakcji.pl popełniłem krótki teks pod znamiennym tytułem: Pilchowi już tylko wisi, w którym półżartem pół serio próbowałem dowieść, iż w swoich ostatnich tekstach autor „Spisu cudzołożnic” staje się mniej bezwzględny wobec tych, których „bierze na warsztat”; że wyraźnie łagodnieje. Sam Pilch stwierdził, że o to dawniej czyniłby inaczej, inaczej może pisał, że jeszcze rok, dwa lata temu byłoby tak i tak, a teraz już “wisi mu to zupełnie”.
I dzisiaj przeczytałem kolejne teksty Pilcha („Dzienniki Jerzego Pilcha” zamieszczone w „Przekroju”) i teza moja nabrała, przynajmniej dla mnie samego, niesamowitego wręcz potwierdzenia; stało się dla mnie jasnym jak słońce, że Pilchowi coś dolega, że to „coś” całkiem poważne jest…
Nie, nie chodzi o to tylko, że pisarz o śmierci i przemijaniu pisze, że śmierć ojca swego wspomina i śmierć Iwaszkiewicza też. Nie, nie tylko to. Nie o to też, że ogłasza wszem i wobec, że się z P.B. rozstał, nie bardzo wiedząc samemu kiedy. Ani nie to, że z przerażeniem niemałym konstatuje, iż: „Wszystko trzeba zostawić. Prędzej czy później, ale nawet jak później, to i tak lada chwila.” Nie, nie to. Przecież jasnym jest, że całe nasze ludzkie życie to nic innego, jak właśnie sztuka zostawiania, co się w porzucanie często przemienia, a może jest to jedno i to samo… Bo czymże więcej? Żeby żyć naprawdę trzeba umieć zostawiać, a nawet jak się nie będzie umiało to i tak się będzie zostawiało. Miejsca, ludzi, czasy… Jeżeli umrzeć znaczy: „zostawić wszystko”, to żyć znaczy: „zostawiać po trochu wszystko”. Czy więc śmierć różni się od życia? Może jest tak, jak pisał Stachura: „Chcieć żyć i chcieć umrzeć to znaczy to samo”?

2.

Tak więc nie o śmierć tu chodzi, bo żeby się Pilch do trumny szykował; żeby się on w przedśmiertnie stroił łaszki-fatałaszki, nie, tego ja nie twierdzę. Tego nie ogłaszam, chociaż czytając „Dzienniki”, takie wrażenie można odnieść, ale nie o wrażenie niczyje, tu idzie, a o rzeczy jak najbardziej realne i fundamentalne: o człowieka tu chodzi.
Podsumowując miniony rok autor „Miasta utrapienia” pisze: Parę kryzysów miałem solidnych, euforii mniej, ale były; w sumie pół biedy, i tak w zasadzie jest już po zawodach.” No nie! Człowiek wszystko może napisać, jak jest znanym i uznanym pisarzem, może on napisać jeszcze więcej. Może on napisać, że „mu wisi”, że ma w dupie, albo jeszcze gdzie indziej. Może napisać, ze na przykład gówno go to wszystko obchodzi. Może szkalować i wyśmiewać; może o śmierci cudzej i swojej własnej rozległe epopeje popełniać. Może. Ale jak człowiek z rozbrajającą szczerością pisze, jak ogłasza na łamach poczytnego tygodnika, że „i tak w zasadzie jest już po zawodach”, to przestaje być wesoło.

3.

Coś, jakiś atawizm potworny, jakieś przeczucie bliżej niesprecyzowane, każe się zbuntować, każe wykrzyczeć, że przecież nie tak, na pewno nie tak! Bo „dopóki się nie umarło to trzeba żyć, a w życiu tylko śmierć jest nie do przeżycia” (W. Kuczok). Że dopóki piłka w grze, jeszcze nic nie jest stracone. Że najpiękniejsze jest ciągle przed nami; że przecież jeszcze wszystko jest możliwe, że jeszcze wcale „nie jest po zawodach”… Przecież jeszcze żyjemy, a życie jest zawsze prawdziwsze od śmierci. Można bezczelnie i naiwnie zarazem, „w śmierć nie wierzyć”.
Zapewne tak można. Można żyć tak, „jakby śmierci nie było”. Można naiwnie wierzyć, że jesteśmy nieśmiertelni, i że wszystko jest w naszych rekach. Można śmierć, jak pisze na swoim blogu Piotr Bratkowski: „chować i wypierać ze świadomości, jako coś wstydliwego i psującego nam humor”. Ale, co to da? Czy zaklinanie rzeczywistości, na coś się przydaje? Czy żyjąc tak, i tak myśląc nie stajemy się po prostu śmieszni? Bo przecież czy chcemy tego, czy nie; czy sobie to uświadamiamy, czy chcemy w ten sposób myśleć, czy wolimy udawać, że jest inaczej, to w zasadzie i tak jest już po zawodach, bo „życie każdego z nas jest porażką. Nieuchronną porażką. Oczywiście są tacy, którzy sobie wyobrażają, że tak nie jest, że są ludźmi sukcesu, że mogą się cieszyć ze swoich osiągnięć i nie potrzebują żadnego wsparcia. Ale ci, którzy ich pychy nie podzielają, a więc my wszyscy, wiedzą, że życie kończy się porażką, a mimo to mają powody, żeby je akceptować.”(L. Kołakowski)
Zawsze jest już po zawodach. Obojętnie czy mamy lat kilkanaście czy kilkadziesiąt. Po zawodach nie jest tylko wtedy, kiedy nas nie ma, a jeżeli już jesteśmy, to tak, czy inaczej, jest już po wszystkim, bo przecież umrzemy. Bo przecież umieramy codzienne po trochu i codziennie więcej nas nie ma. Nie ma coraz więcej świata, który był nasz.

4.

Nie chodzi zapewne o to, żeby nieustannie rozpamiętywać miniony czas, stracone szanse, płonne nadzieje. Czasu się już nie cofnie. Nie wszystko da się naprawić. Ludzi, którzy odeszli już się do życia nie przywróci. Chodzi o tą prosta, może banalną prawdę, którą w mailowej rozmowie z umierającym Tony’m Judtem wypowiedział Piotr Bratkowski, „że śmierć jest stale obecna w naszym życiu, że ono nigdy nie kończy się happy endem…”
Tej jasnej świadomości, jak naprawdę jest z nami i naszym życiem, brakuje współczesnemu człowiekowi. Zagonionemu, zapracowanemu, zajętemu planowaniem i działaniem człowiekowi brakuje takiego spojrzenia na własne życie, o jakim pisze T. Polak : „To takie spojrzenie na nasze życie, które nie zamyka oczu na nic z tego, co się z nami dzieje, i nie próbuje wmawiać nikomu, ani że jest lepiej, ani że jest gorzej, niż naprawdę jest. Jest to spojrzenie, które wie o prawdziwości cierpienia i śmierci i nie usiłuje tej wiedzy przeskoczyć czy zbyć łatwą pociechą”.

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Autorze,

zaraziłeś się od obiektu badawczego tzw. manierą pisarską. Którą on z kolei bezczelnie skopiował od Tomasza Manna, więc zalecam na przyszłość dezynfekować się dokładnie przed wyjściem z laboratorium.

A w temacie, to wszystko już dawno napisała Bishop:

The art of losing isn’t hard to master;
so many things seem filled with the intent
to be lost that their loss is no disaster,

Lose something every day. Accept the fluster
of lost door keys, the hour badly spent.
The art of losing isn’t hard to master.

Then practice losing farther, losing faster:
places, and names, and where it was you meant
to travel. None of these will bring disaster. (...)

Pozdrawiam


Cytata z Kołakowskiego mnie rozłożyła. :)

Taki nowomodny, filozoficznie “głęboki” (i koniecznie szeroko upubliczniony) nihilizm w wykonaniu podstarzałych emo nieustannie mnie rozczula.

No, zawsze można się pociąć. Żelem do włosów, na przykład. I po zawodach. ;p

Przepraszam za sarkazm, cynizm, czy co tam się komu podoba, ale:

Z “bezczelnym i naiwnym” pozdrowieniem —


No cóż Pino...

Wszystko, absolutnie wszystko zostało juz napisane i powiedziane, kiedys przez kogoś. Nie zmienia to faktu, że prawdy najbardziej podstawowe i banalne nawet bywaja zapominane i trzeba je przypominać. Tak se myśle…


Magia,

Taki nowomodny, filozoficznie “głęboki” (i koniecznie szeroko upubliczniony) nihilizm w wykonaniu podstarzałych emo nieustannie mnie rozczula.

Nawet fajnie napisane. Fajnie, że jest jeszcze coś co Cie potrafi rozczulić:)
pozdrawiam serdecznie
zg


O kurczę!

Panie Zbyszku, to Pan też mnie zna? :D

Ciepłe pozdrowienia, bo ziąb okrutny.


Jasne,

że zostało, po prostu Elisabeth wyraziła to idealnie… Przynajmniej nie znam lepszego tekstu na ten temat.

Magia, jesteś u pani wychowawczyni! (sorry, zaraziłam się atmosferą Przedszkola Zielone Jabłuszko) Ładny pistolet, nawet sobie wrzuciłam na piecyk, ale co Ty masz do biednych ludzi, tnących się szarym mydłem w ramach rozwiązywania problemów, jak to ktoś kształcony ujął, egzystencjalnych? A?

Jak wiesz coś o Kołakowskim, to rozwiń temat, będę o tym musiała mówić na dyżurze… Pani doktorantka rozczula ogromnie dla odmiany mua, tak jak Ciebie wszelkie mądrości ludowe i specjalistyczne… Już mi tu Czajnik podrzuca background, mieczy ci u nas dostatek, ale chętnie przyjmiemy dodatkowe.

No.


Wiem, wiem...

Miodku też na podwieczorek nie dostanę.

Albo nie! Nic nie wiem. Ani w ogóle, ani w szczególe. No, nic. Czy ja coś kiedyś...? A w życiu, pszę Pani. (Stoję. Nóżki w iksa. Stópki do środka skierowane. Kciuk w buzi.)

I nic do nikogo nie mam, do szarego mydła też nie. A nawet wprost przeciwnie.

Znaczy – po zawodach.

;p


Magia, no cóż....

Nie mam zbyt lotnego umysłu (na pewno widac po pisanych tekstach) ale nie bardzo rozumiem stwierdzenie, że też Ciebie znam… Raczej nie zna (ale któż to może wiedzieć), ale jesli chodzi o mój zwrot per Ty, to bardzo przepraszam Panią i postaram się więcej , aż tak nie spoufalać. Serdecznie Pania pozdrawiam i życzę dużo ciepła na ajbliższe dni.
zg


Ależ "wróć"! (w sensie przewijania do tyłu)

To nieporozumienie! proszę się nie urażać. :)
To wszystko przez Pocztowe Merlotowe Przedszkole.

Nie mam nic na przeciwko zwrotu Ty.

Bosz! Gdzie szare mydło? Będę się ciąć! :p


Jako że szczeniak jesteś

w tym temacie i możesz się uszkodzić za bardzo, polecam na początek skórkę od banana.

Jak nagle Ci się kopsnie koncepcja z autodestrukcji na destrukcję po bożemu, to zawsze można taką skórkę komuś podrzucić w kopercie…


Ta je! - psze Pani

Zakonotowałam. :)


Subskrybuj zawartość