Nie zbawimy świata (choćbyśmy nie wiem, jak bardzo chcieli)

Pięknie o współczuciu, w kontekście wydarzeń na Haiti, pisze w “TP” ks. Boniecki:
“Współ-czucie znaczy współ-cierpienie. Nie mówi się o współczuciu w sytuacjach pomyślnych. Współczucie jest uczuciem szlachetnym, jest bezinteresowne, jest chrześcijańskie („ciężary jedni drugich noście”) i jest imperatywem: trzeba być z tym, który cierpi, trzeba nieść z nim jego ciężar, uczynić go znośniejszym.”
I oczywiście, wiemy wszyscy, że samo współczucie nie wystarczy; że musi ono prowadzić do czynu, bo tylko wtedy współczucie ma naprawdę sens. Współczucie nawet najbardziej prawdziwe i płynące z głębi czyjegoś jestestwa, jak długo pozostaje jedynie szlachetnym porywem ludzkiego serca, nic nie znaczy.
“Czy współczucie wystarczy, by coś się zmieniło na Haiti? -pyta ks. Boniecki i szybko odpowiada: Nie sądzę. Potrzebna jest świadomość odpowiedzialności za świat. A to – obym się mylił – większości z nas wciąż wydaje się abstrakcją.”
I to kolejna banalna prawda. Jak łatwo zaspokoić współczucie, wysyłając esemesa za 2,77 lub przelać niewielka kwotę na któreś z podawanych kont bankowych. Nawet ci, którzy przekazują miliony dolarów. Dla nich taka kwota znaczy pewnie tyle, co dla mnie 100 zł...
Trzeba współczuć, trzeba nieść pomoc tam, gdzie jest to w naszej mocy. Niewątpliwie są to zasady, których nikt nie podważy. Ale dochodzą jeszcze kwestie, nad którymi nie mamy władzy żadnej. Czy nasza pomoc naprawdę trafi do tych najbardziej potrzebujących? Czy zostanie sprawiedliwie rozdzielna? Że to wszystko skutki nie tylko działania natury ale i nierówności społecznych czy niesprawiedliwego podziału dóbr, czy wreszcie dostępu do tychże. I to poczucie, że jest to tylko kropla w morzu…
Może kiedyś nawet poczujemy odpowiedzialność za świat? Może takie mgliste uczucie zawita do naszego serca. Ale zawsze pozostanie to abstrakcją, która, co prawda może i przybrać na chwilę jakieś konkretne formy, ale przecież tak naprawdę nie mogę czuć się odpowiedzialny za cały świat, bo nie jest w mojej mocy świat zbawić! Jestem odpowiedzialny za tę malutką część świata, która “do mnie należy” albo do której należę ja. Jestem odpowiedzialny, jedynie i aż, za te kilka kilkanaście, kilkadziesiąt, czasem w wyjątkowych przypadkach może za kilkaset, kilka tysięcy czy kilka milionów osób, które „jakoś do mnie należą”, ale nigdy przecież za cały świat. A nawet jeśli jakoś leży w moich rękach los milionów, to nigdy przecież nie jest tak, że w jednakowym stopniu i w jednakowej mierze jestem odpowiedzialny za wszystkich…
Jeśli potrafię, będę współczuł, jeśli mam na tyle otwarte serce i rozum, pomogę na tyle na ile jestem wstanie. Ale nie zbawię świata. Nie uratuję wszystkich sierot, nie uchronię przed trzęsieniem ziemi następnego kraju, nie uleczę wszystkich chorych… Im prędzej to zrozumiem, tym łatwiej dostrzegę tych, którym pomóc jestem wstanie; dla których rzeczywiście mogę coś zrobić…

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Anthony DeMello

napisał w jednej ze swoich książek w jednej z tych jego cudownych anegdot/opowieści:

“Kiedyś myślałem, że moge zmienić świat, póxniej, że ludzi, teraz wiem, że tylko siebie”.

A i to nie jest łatwe:), no.

Albo jakoś tak.

Pozdrówka.


Jeszcze parę razy

przeczytam o tym panu, a pojadę na Wrzeciono, zgarnę odnośne książeczki i napiszę wielką szyderę und analizę twórczości…

Pozdrawiam ostrzegawczo


He, he,

ostatnio ukradłem z piwnicy pełnej książek do której mam dostęp_Przebudzenie deMello więc jest szansa, że przeczytasz jak ja jej na nowo przeczytam, bo mam na
własność:)

A w ogóle perspektywicznie planuję zakupić se jego wszystkie ksiażki, więc pewnie nie omieszkam się podzielić treściami z nich:)

Kiedyś.

No.


Boże.

Ja też to czytałam, ja wszystko czytałam, w końcu jestem piękna i dobra… Ale jak się wnerwię...


E tam, ja czytałem więcej niż wszystko:0

tyle że ja same pierdoły więc dlatego jestem ignorantem:)


Zmienić siebie samego

pewnie jest najtrudniej… tak se myśle…

A, co do czytania to też przeczytałem bardzo dużo ksionżek:) ale, parafrazując słowa ks. Tischnera, można powiedzieć, że nigdy nie przeczyta się tego co powinno się przeczytać, a nawet tego co mozna było przeczytać...
pozdrawiam serdecznie


Zbigniew. Głos,

mądra myśl, pamiętam też ciekawy felieton Pilcha o książkach, których na pewno nie przeczyta i jakoś z tej ignorancji dumny jest:)

Ja też mam takich kilka, choćby “Don Kichote” , HOmer, “Pan Tadeusz” i pewnie nigdy nie przeczytam, za to znam setki innych:) różnych dziwnych i ciekawych.


Powiem Ci,

że dobry tekst…

Ja często miewam podobne dylematy, może dlatego jakoś tak identyfikuę się z nim…

Grześ, ten cytat z DeMello niezwykle trafny


Subskrybuj zawartość