--> To Teachers

Casey Liss pisze

Erin, and all the other public school teachers in America, goes through hell and back every single day in order to enrich the lives of America’s future. She puts up with more bullshit than any one human should have to. Erin does so for a pittance of a salary, no thanks from parents, and often times without the support of her administration.

Czy praca nauczycielki (nauczyciela) jest gdziekolwiek na świecie doceniana i wynagradzana na miarę tej pracy faktycznego ciężaru gatunkowego, że tak się wyrażę? Nie słyszałem o takim kraju.

Tam gdzie obowiązuje, formalnie i/lub praktycznie, obowiązek szkolny, ludność zwykle traktuje szkołę jak zło konieczne, a nauczycieli jak bandę sadystów lub niekompetentnych leni, którzy odbierają dzieciom i młodzieży najlepsze lata beztroski.

Oczywiście całą rzecz komplikuje dodatkowo sprzężenie zwrotne pomiędzy (beznadziejnym) wynagrodzeniem i stanem (brakiem) kwalifikacji u kadry nauczycielskiej, a całość dodatkowo wpędza w absurdy rząd, o ile aktualny minister od edukacji itp. bardziej nadaje się do dowolnej innej roboty niż bycia akurat ministrem od edukacji, co zresztą zdaje się być regułą w historii, z małymi wyjątkami.

Okoliczności przyrody dla tego zawodu chyba zawsze będą trudne, co tym bardziej podnosi jego rangę.

Poza pewnymi statystycznie dopuszczalnymi wyjątkami, praca nauczyciela to moim zdaniem wskazanie na bycie świętą/świętym, jeszcze w tym, a najdalej w przyszłym życiu.

Szanujmy więc i dobrze wspominajmy naszych nauczycieli, bo nikt z nas nie chciałby się z nimi zamienić na etat, a też nikt z nas niemal nigdy nie docenił ich tak, jak by należało.

Jeśli naprawdę dobrze się zastanowić, to właśnie kąśliwe, a przecież życzliwe uwagi mojej ulubionej Pani Profesor od polskiego, a nawet przerażający, choć w sumie komediowy sposób prowadzenia lekcji przez mojego ulubionego Pana Profesora od fizyki, dopiero dziś umiem odczytać jako znaczące punkty w układance, która złożyła się na nieźle zakręconą, ale jakże fascynującą drogę mojego życia. A jak tam u Ciebie?

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Sergiuszu!

Jak Pan zauważył, niska ocena pracy nauczyciela wiąże się z obowiązkiem szkolnym. To niewątpliwie prawda, więc rozumiem, że popiera Pan mój postulat zniesienia tego obowiązku.
Dodatkowym czynnikiem wpływającym na obniżenie prestiżu nauczyciela jest feminizacja tegoż zawodu. Przekonanie, że kobiety są w jakiś sposób predestynowane do nauczania jest zupełnie fałszywe, zaś zawody „opanowane” przez kobiety lecą na twarz…
Wykształcenie powinno być dobrem rzadkim, o jakie trzeba zabiegać. Wtedy nauczyciele będą doceniani, zaś ich wynagrodzenie będzie co najmniej zadowalające.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Wie Pan

Akurat nie miałem tu na myśli ani na uwadze ani w ogóle, żadnych recept. Raczej taka sobie obserwacja i konstatacja faktów, plus szczypta refleksji, która może mieć wartość, tak sama w sobie, niezależnie od tego czy w temacie coś się zmieni, itd.

A z Pana poglądem nie bardzo się zgadzam. Dostęp do wykształcenia powinien mieć każdy. Poddanie szkolnictwa regułom rynku to jest recepta na cofnięcie się społeczeństw w rozwoju o pokolenia. Nie tędy droga, jeśli już coś zmieniać.


Panie Sergiuszu!

Ja nie mam niczego, przeciwko fundowaniu stypendiów dla biednych ale zdolnych dzieci. Natomiast system, w jakim 17 letni matoł przychodzi pijany z papierosem w zębach do szkoły i lży nauczycieli jest do d…y. Młodzieniec realizował w ten sposób „obowiązek szkolny”.

Poza tym, danie niektórym dzieciom dostępu do nauki, zamiast wrzucenia wszystkich do maszynki do niszczenia twórczego potencjału mogło by okazać się postępem, a nie cofnięciem.

Co więcej wszystkie „rozwinięte” państwa prowadzą szkoły dla upośledzonych intelektualnie, a jakoś nie słychać o szkołach dla dzieci wybitnie uzdolnionych, a takich jest kilkoro na każdy 1000 uczniów.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Ależ

Powszechny dostęp do wykształcenia i trzymanie dyscypliny w szkole się nie wyklucza, absolutnie!

Uczenie się czytania, liczenia, pisania i tzw. kanonu musi być przymusowe, bo inaczej ludność nawet nie będzie miała jak nabrać ochoty do dalszego kształcenia.

Wszystko co wyżej już dobrowolnie, ale niekoniecznie płatnie, bo to wpędza ludzi w długi na lata i robi z nich niewolników kapitalistycznych korporacji i banków, oczywiście.

Jak ktoś jest wybitnie zdolny, sam zrezygnuje z marnowania czasu na zajęciach, o to akurat, jak uczy historia licznych drop-out-ów, nie trzeba się martwić.


Panie Sergiuszu!

Żeby uciec od nauki nie trzeba być wybitnie inteligentnym tylko niepokornym. To są cechy zupełnie niezwiązane, więc Pańskie rozumowanie jest niepoprawne. Co więcej, na podstawie swojego przypadku mogę stwierdzić, że napęd do nauki sformalizowanej przeszedł mi na poziomie studiów doktoranckich. A jestem mocno odmienny.

Żeby coś było pociągające, musi być trudno dostępne. Dziecko przed pójściem do szkoły chce się uczyć, bo taka jest dziecięca natura. Natomiast szkoła w dziecku tę chęć tępi. Po co to fundować wszystkim?

Odpłatność nie musi rujnować chętnych. Natomiast ma służyć zapobiegawczo wobec traktowania szkoły jako przechowalni dzieci. :)

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Jerzy,

Dziękuję za Pańską opinię o moim rozumowaniu. Pozwolę sobie jednak uznać, że opinia ta jest pusta w środku jak dynia na Halloween ;) bo widzi Pan, mnie nie interesuje tutaj wybitna inteligencja, tylko szerzej pojęta wybitność (nic nie pisałem o inteligencji), której koniecznym składnikiem jest także niepokorność i niezależność na tyle silne, że gwarantujące rezygnację z marnowania czasu w odpowiednim momencie. Powiedziałbym wręcz, że jeśli danemu ludziowi teoretycznie wybitnie inteligentnemu brakuje dążenia do niezależności i odwagi (tej niepokorności, jak zwał tak zwał), to jego inteligencja jest psu na budę i wydmuszka. To już mój zegarek jest bardziej “inteligentny” a mój jamnik bardziej “niepokorny”.

Naukę elementarną trzeba fundować pod przymusem wszystkim, bo inaczej supermarkety i galerie handlowe będą pełne niepiśmiennych idiotów. Z dwojga złego wolę natykać się na idiotów piśmiennych niż niepiśmiennych.

Odpłatność służy tylko ograniczaniu wolności, o czym już zdaje się pisałem. Zdaje Pan sobie sprawę jak bardzo zadłużają się studenci w takiej Ameryce? Stają się dzięki temu niewolnikami banków i korporacji. Do dupy z taką odpłatnością, rzekłbym.


Panie Sergiuszu!

1. Ameryka już dawno przestała dla mnie być wzorcem czegokolwiek.
2. Pan ma swój punkt widzenia ja swój.
3. Nie ma czegoś takiego jak bezpłatna nauka. Ktoś za nią płaci. Chyba, że Pan sam uczy swoje dzieci, ale to jest zupełnie inny temat.
4. Wykształcony idiota nadal pozostaje idiotą. Czy przez to jest lepszy? Nie jestem przekonany.
5. Nie znam zakresu zjawiska wtórnego analfabetyzmu. Nie wiem nawet, czy jest to zjawisko badane. Niemniej pamiętam doniesienia z czasów szkolnych o takim zjawisku „na Zachodzie”, bo w socjalizmie coś takiego nie mogło mieć miejsca.
6. Bardzo wysoka inteligencja jest raczej obciążeniem niż przewagą. Oczywiście możliwe jest wykorzystanie tego zjawiska, niemniej wymaga to zupełnej przebudowy „systemu oświaty”. Trudno uczyć ucznia, który wie więcej niż nauczyciel.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Jerzy,

Gdzie ja napisałem coś o bezpłatnej nauce? Przeciwnie, napisałem, cytuję, “Naukę elementarną trzeba fundować pod przymusem”. Z czego fundować? Z podatków, co oczywiste i nieuchronne, chyba że wymyślimy coś lepiej funkcjonującego.

Jak się Panu nie podoba taki “socjalizm” w kwestii nauczania elementarnego czy, powiedzmy, podstawowej opieki zdrowotnej, i kocha Pan rynkowe podejście także w tych sprawach, to niech się Pan przeprowadzi do USA – tam to mają doprowadzone do perfekcji. Ze skutkami widocznymi gołym okiem.

Jeśli z podstawowego nauczania zrobi Pan ponownie przywilej, to ci, którzy go dostąpią, będą mieli szczery kłopot, by zrobić z tym przywilejem coś użytecznego i/lub opłacalnego, poza subiektywną satysfakcją. Nie polecam.

Umiejący czytać i pisać idiota jest w tym lepszy od niepiśmiennego idioty, że przynajmniej można się z nim porozumieć na poziomie “która godzina?”. Ale to w sumie nie ma znaczenia. Ja nie twierdzę, że piśmienny jest lepszy. Jak tylko twierdzę, że wolę mieć do czynienia z piśmiennym. To wbrew pozorom nie jest jedno i to samo.


Panie Sergiuszu!

sergiusz

Panie Jerzy,
Gdzie ja napisałem coś o bezpłatnej nauce? Przeciwnie, napisałem, cytuję, “Naukę elementarną trzeba fundować pod przymusem”. Z czego fundować? Z podatków, co oczywiste i nieuchronne, chyba że wymyślimy coś lepiej funkcjonującego.

Mea culpa.

Rzeczywiście, założyłem, że traktuje Pan płacone z podatków świadczenia jako bezpłatne. A Pan jest świadom tego, że to z pieniędzy Pańskich by szło. Podatki topione w szczytnych celach, nadal są nieefektywne. To można obejrzeć w naszych i obcych krajach, gdzie pompuje się ogromne środki na oświatę i służbę zdrowia, a potem jest do … (już sam Pan wie do czego).

Jak się Panu nie podoba taki “socjalizm” w kwestii nauczania elementarnego czy, powiedzmy, podstawowej opieki zdrowotnej, i kocha Pan rynkowe podejście także w tych sprawach, to niech się Pan przeprowadzi do USA – tam to mają doprowadzone do perfekcji. Ze skutkami widocznymi gołym okiem.

Nie wiem czy jest Pan świadomy tego, ale socjalizm już dotarł do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Nauczanie jest finansowane z budżetu, zaś Barak Obama wprowadził przymus „ubezpieczeń” zdrowotnych.

Jeśli z podstawowego nauczania zrobi Pan ponownie przywilej, to ci, którzy go dostąpią, będą mieli szczery kłopot, by zrobić z tym przywilejem coś użytecznego i/lub opłacalnego, poza subiektywną satysfakcją. Nie polecam.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie mają mieć kłopot z wykorzystaniem wiedzy. Oczywiście nie piszę o osobach z syndromem Kasandry, bo one mają ten kłopot teraz, tak jak miały w przeszłości. Wprowadzenie dobrowolności nauczania niczego tutaj nie zmieni. Natomiast Pańskie myślenie o skutkach kształcenia przypomina благонадёжные podejście z okresu komuny. Otóż komuniści chcieli awansu społecznego chłopów i robotników, więc w egzaminach na studia dzieci z tych środowisk dostawały dodatkowe punkty. Przed II wojną światową takich punktów nie było. Proszę zgadywać, kiedy kształciło się więcej (procent ogółu studentów) chłopskich dzieci. Przed czy po II wś? Polecam przeanalizowanie przyczyn i ich zgodność z poczynionymi przez Pana założeniami.

Umiejący czytać i pisać idiota jest w tym lepszy od niepiśmiennego idioty, że przynajmniej można się z nim porozumieć na poziomie “która godzina?”. Ale to w sumie nie ma znaczenia. Ja nie twierdzę, że piśmienny jest lepszy. Jak tylko twierdzę, że wolę mieć do czynienia z piśmiennym. To wbrew pozorom nie jest jedno i to samo.

Ma Pan rację. Pan może wybierać marnowanie swoich pieniędzy i wierzyć, że to coś dobrego przyniesie. Ja wolę marnować pieniądze w przyjemniejszy sposób niż na edukację tych, którzy nie chcą być wykształceni. Tu się zdecydowanie różnimy.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Subskrybuj zawartość