Życie jest naprawdę bardzo proste

Gdy wiele lat temu po raz pierwszy czytałem książkę Louise L. Hay – Możesz uzdrowić swoje życie, niezupełnie dawałem wiarę wszystkim tym rewelacjom o tym, jak bardzo nasze (powtarzane bezwiednie) myśli mogą ukształtować nasze życie i jak bardzo mogą wpływać na nasze zdrowie – tak bardzo, że potrafimy sami siebie albo zabić albo uleczyć – w tym z chorób uznawanych za nieuleczalne.

Z biegiem lat często wracałem do takiej tabeli w książce, która pokazuje wprost, jakie wzorce myślowe potrafią sprowadzić jakie choroby, i jakie jest myślowe antidotum. Czasem wracałem do tej tabeli, by coś sobie przypomnieć, a czasem by skonfrontować wiadomość o chorobie lub śmierci w bliższym czy dalszym gronie znajomych i rodziny, a czasem i ludzi, których nie znałem zupełnie.

W tej tabelce Louise wymienia na przykład rak krwi – białaczkę, podając jako “winny” wzorzec myślowy sprowadzający się do dojmującego poczucia braku sensu życia, jego bezcelowości itd. Dziwnym trafem spotykałem ludzi, którzy zapadli na białaczkę w rok czy dwa po odejściu na emeryturę, po wcześniej bardzo aktywnym życiu na odpowiedzialnych stanowiskach.

Któregoś dnia dowiedziałem się, że Michał, syn naszego Igiełki (gdzie Ty się podziewasz draniu kochany, swoją drogą?) nagle zachorował na złośliwą odmianę białaczki, która zabrała go w ekspresowym tempie na drugi brzeg.. Najpierw zmroziła mnie sama wiadomość o nagłej chorobie młodego chłopaka, ale jeszcze bardziej mnie zmroziło, gdy dowiedziałem się, jakiego nicka używał wszędzie – “PoCo”. No i teraz, czy znajdzie się taki odważny/odważna, by powiedzieć, że chłopak “sam to sobie zrobił”? A może nasze myśli naprawdę mają taką moc? Co, jeśli tak?

Gretchen napisała dobry, prowokujący do myślenia tekst o tym, jak to jest z tym niby “przegrywaniem” z rakiem.

Myślę, że w wielu punktach ma rację, kwestionując potoczny (i “cmentarny” w brzmieniu i odbiorze) pogląd, że rak to na bank wyrok, w zasadzie śmierć bez dwóch zdań, tyle że w złośliwy (ze strony raka) sposób odwlekana. Jasne, to nie musi być wyrok i to nie musi być już tak od razu śmierć bez szansy na życie i zdrowie.

Ale, czy aby atakując te potoczne skrótowce, nie sięgamy zbyt płytko? Może jednak jest coś głębiej, jakiś realny i uzasadniony powód ich istnienia i używania? Jest czy nie ma, zastanowić się nie zaszkodzi.

Skrót “walka z rakiem” nie oznacza przecież wprost, że chory bije się z rakiem niczym gladiator na arenie. Oznacza tyle, co “walczy o życie” (gdyż rak to jednak na bank śmiertelne jego zagrożenia, a nie jakiś katar). Tak jak człowiek, który wpadnie pod lód, walczy o życie, odruchowo. To jest (a nie zaledwie “być może jest”) walka o życie, a skrót należałoby może czytać jako “walczy z rakiem o życie”.

Skrót o “przegranej z rakiem” nie oznacza też przecież wprost, że chory w coś z rakiem grał, ale, z braku fartu, przegrał. Albo że w jego imieniu “grali” lekarze, ale też, prawda, przegrali. Nie znaczy też, że na pewno była jakaś walka (w domyśle – agresywne terapie). On oznacza zwyczajnie, że ten ktoś “umarł na raka”, choć był leczony. I tyle.

Tak rozumiana “przegrana” wcale nie jest żadną przegraną (w sensie wartościującym) ale tylko stwierdzeniem faktu, że robiło się co się dało, jak to zwykle ludzie w takich sytuacjach robią, ale jednak to rak powiedział ostatnie słowo, tym razem.

Ten skrót może zawierać w sobie bardzo różne “listy wydarzeń”, które zakończyły się w ostatnim punkcie przedwczesną śmiercią.

Mogło być tak, że chory stracił wolę (prze)życia, a walczyli o niego bliscy i lekarze. Mogło być tak, że chory robił wszystko co mógł (na pozytywne afirmacje i zmianę diety (na paleo czy coś) nigdy nie jest za późno), odwlekał dopuszczenie do siebie lekarzy z ich agresywnymi terapiami, ale w końcu i tak rak odebrał mu życie – jak w przypadku Steve’a Jobsa, który już po przypadkowym wykryciu raka trzustki (w fazie podobno dość łatwej do wyleczenia), zwlekał 9 miesięcy, zanim dopuścił do siebie konwencjonalną medycynę – ale to dzięki niej żył parę lat dłużej.

To, że ludzie nie stosują (potocznie) tych samych “ostatecznych” określeń w przypadku innych chorób przewlekłych lub nieuleczalnych lub dziedzicznych itp, to chyba nic dziwnego? No chyba, że ktoś potrzebuje jeszcze bardziej “umilić” sobie życie większymi dawkami strachu i beznadziei, spiesząc się do grobu z sobie znanych powodów.

Przecież skróty “przegrał z rakiem” czy “walczy z rakiem”, gdy im się bliżej przyjrzeć, są jak najbardziej odpowiednie, bo w niezwykle skondensowanej pigułce zawierają faktyczny opis rzeczywistości (wcale nie li tylko wyobrażeń o tej rzeczywistości), a fakty są następujące:

  • Nie mamy jeszcze powszechnej profilaktyki jak z powieści fantastycznych, gdzie interaktywna umywalka i lustro analizuje ślinę i wydychane powietrze, dzięki czemu może zdiagnozować raka (i nie tylko) w takim stadium, że wystarczy jedna wizyta u lekarza, by się go skutecznie pozbyć.
  • Stąd rak prawie nigdy nie jest tak naprawdę wykrywany (chyba, że w przypadku ludzi świadomie dbających o profilaktykę lub hipochondryków).
  • Stąd rak prawie zawsze jest stwierdzany (często “przy okazji”) dopiero w fazie objawów klinicznych, czyli wtedy, gdy zwykle jest już i tak pozamiatane (owszem, zdarzają się wyjątki/cuda, potwierdzające tylko regułę).

Skutek jest taki, że, na chwilę obecną, rak to (prawie zawsze) faktycznie wyrok, i naprawdę wymaga to walki (czy to w formie agresywnych terapii czy paramedycznych cudów) by ten wyrok odsunąć w czasie i zmniejszyć cierpienie. Gdyż ponieważ zwykle jest już za późno na diety-cud i inne półśrodki.

Nazywanie śmierci z powodu raka “przegraną walką” oddaje moim zdaniem istotę sprawy, o ile tylko nie będziemy się w tym skrócie doszukiwać ocen, których tam nie ma. Przegrała medycyna, przegrała (czasem) czyjaś wola życia, życie samo przegrało ten jeden bój. Ale chory człowiek? Jakim cudem miałby z tego powodu uchodzić za przegranego? Może gdyby w życiu narobił świństw i nie zdążył ich naprawić lub chociaż za nie przeprosić, to wtedy można mówić, że coś przegrał. Tylko co to ma wspólnego, z rakiem w szczególności?

Przegrać walkę to nie wstyd ani żadna ujma. Jakiś “wstyd” to uciec z pola walki czy oddać ją walkowerem, albo zostawić tonący statek z ludźmi, gdy się jest akurat jego kapitanem. Ale przegrać z rakiem? Skoro wygrana jest prawie zawsze cudem? Nie można tak tego rozumieć, więc co tu kwestionować? Że ludzie nie zawsze mówią dokładnie co mieli na myśli? Domyślmy się. Starajmy się domyśleć. Zakładajmy dobrą wolę. Może myślą co innego niż my słyszymy.

“Tylko po co”, zapytacie? Oto po co:

“Życie jest naprawdę bardzo proste. Otrzymujemy to, co dajemy.”
Louise L. Hay

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

Sergiuszu

Książkę pani Hay czytałam. Nie ze wszystkim się zgadzam, ale jedno zdanie, szczególnie w kontekście raka, zapadło mi w pamięć.

My sami tworzymy tak zwane choroby naszego ciała.

Kurde, to jest tak rzeczywiste jak nasza planeta, Układ Słoneczny oraz to, że Ziemia podróżuje w przestrzeni kosmicznej wokół Słońca, a nie odwrotnie.

Obowiązujący paradygmat naukowy usiłuje nam wmówić, że zachorowanie na raka jest wypadkową przypadku, palenia szlugów i uwarunkowań genetycznych.
Nic z tego, rak jest chorobą wyprodukowaną przez człowieka. I tylko przez człowieka. Nie ma przyczynowej korelacji z paleniem tytoniu (to nie to samo, co jaranie przemysłowych fajek), nie ma nic wspólnego z przypadkowością i… prawie nic z genetyką.

To, z czym się nie zgadzam to podkreślanie przez Autorkę niejako sprawczej roli “myślenia pozytywnego”. Ono pomaga, ale bez działania, bez żadnej, dobrze ukierunkowanej akcji nic pozytywnego nie uczyni.

Tak, życie jest proste, w kontekście w jakim ujmuje je Autorka. Jest proste, pod warunkiem, że wiemy, jak pomóc w jego trwaniu.


Magio

Jasne, że to jest życzeniowa przeginka uważać, że afirmacje wszystko załatwią. Ale ich brak, lub te negatywne mogą w oczywisty sposób zaszkodzić – nie żeby od razu wszelkie choroby wywołać na pstryk, ale już sprzyjać ich pojawieniu się i nie-zwalczeniu przez nasz własny układ obronny, to już jak najbardziej.

Coś jeszcze dodam.

To, że tak a nie inaczej ludzie mówią o raku, wynika chyba ze statystyk umieralności/wyzdrowień, a nie z tego czy i na ile rak jest faktycznie gorszy/groźniejszy od innych chorób przewlekłych. Te statystyki wynikają natomiast z niedostatecznej dostępności skutecznej/wczesnej profilaktyki i edukacji w tym zakresie. To wszystko wcale nie znaczy, że lepsza profilaktyka i edukacja poprawi statystyki, a te z kolei opinie i potocznie używane skróty, bo pozostaje jeszcze skuteczność samych metod leczenia, co nie jest takie oczywiste, bo zachodnia medycyna lubi stosować metody “na bombę atomową”, co nie każdy ma szansę przeżyć.

I tu jest jeszcze inny problem – zachodnia medycyna prosperuje dzięki naszym chorobom, najlepiej przewlekłym, a nie dzięki naszemu zdrowiu. Podobno w Chinach dawno temu było tak, że zadaniem lekarza było utrzymanie “pacjentów” w zdrowiu, a nie ich leczenie. W zachodniej cywilizacji to stoi na głowie. Nie ma czegoś takiego jak służba zdrowia, co nawyżej zdarzają się porządni lekarze i pielęgniarki. Jest za to biznes medyczny i farmaceutyczny, który poszedłby z torbami, gdyby miał się interesować naszym zdrowiem, a nie naszymi chorobami. Jest w tym logika, ale iście szatańska.

Dlatego, Panie i Panowie, koniec z żarciem byle czego, fastfoodem itp świństwami. Czytać mądre książki, jeść z głową, myśleć o innych i o sobie dobrze, a już mamy 90% profilaktyki zaliczone! Zawsze to mniej ewentualnej roboty później dla dobrych lekarzy – o ile na takich trafimy, w razie czego.


Sergiuszu

Jak to jest w tym życiu, że człowiek sobie pomyśli, że sięga głębiej a inny mówi, że płyciej. :)

Najkrócej mówiąc myśl jaka mi towarzyszyła (ta przewodnia, gdyż są jeszcze inne) to taka, że słowa niosą za sobą nie tylko własne znaczenie. Niosą też taki dziwny rodzaj przekazu i nad nim się już nie musimy często zastanawiać – jest automatyczny.
W sprawie walki, Pino z Magią to ładnie u mnie wyłożyły.
Walka prowadzi do wygranej lub przegranej (niekiedy można zremisować). Jeśli o śmierci w wyniku raka pisze się, że ktoś przegrał to:

a. uznaje się go za pokonanego (jasne, że może za tym nie iść ocena, że cienias i rady sobie nie dał, ale porażka to jednak porażka)

b. jeśli taki komunikat wwierca się w mózg od częstego powtarzania, staje się automatycznym skojarzeniem i trudniej o wiarę i nadzieję tych, którzy słyszą diagnozę

c. w końcu osiąga się efekt w postaci: rak=śmierć

Chodziło mi głównie o b i c .

Po napisaniu tekstu i wymianie myśli pod nim przyszło mi do głowy, że nie każdy brak wygranej to porażka.

A być może najpierwszą moją myślą było to, że jest tyle śmiercionośnych chorób a to właśnie nad nowotworami wisi ta czapa makabry największej. Ja bym chciała trochę tę czapę zdjąć.

Idzie mi o coś w tym rodzaju: http://wyrollujraka.pl/jestesmy.html

Tak czy inaczej fajnie jest przeczytać tekst polemiczny. Poruszyłeś jeszcze kilka aspektów za co dziękuję. :)


Sergiuszu

Toć o tym pisałam. “Afirmacje” bywają pomocne ale niczego “same z siebie” nie załatwiają. I tu, pewnie gdyby Poldek miał pozwolenie na broń jużbym padła rażona śrutem, bo takie podejście jest bliskie zarówno “oficjalnie” uznanym religiom, jaki “New Age”. :)

Negatywne afirmacje też nie mogą zaszkodzić “ot, tak sobie, bo są afirmacjami”. Działania im przeciwne mogą znosić ten negatywizm. Sorry.

Piszesz, że: “To, że tak a nie inaczej ludzie mówią o raku, wynika chyba ze statystyk umieralności/wyzdrowień, a nie z tego czy i na ile rak jest faktycznie gorszy/groźniejszy od innych chorób przewlekłych.”

Sergiuszu, za pomocą statystyki, można udowodnić nawet to, że Ziemia jest płaska. Poza tym korelacja nie oznacza zawsze kauzacji (związku przyczynowego). I to by było na tyle.

Popieram zaś w całej rozciągłości postulat o zaprzestaniu żarcia byle czego i byle jak. Żarcie to nie tylko paliwo dla ciała, to również INFORMACJA, na poziomie molekularnym.
Przy czym, literatura, z którą się zapoznałam oraz moje i nie moje doświadczenia wskazują na pozytywy płynące z “postawienia na głowie”, propagowanej przez nasze rządy umiłowane und jedynie słuszny paradygmat wypracowany przez kartel przemysłowo -medyczny, piramidy żywnościowej.


Hej dziewczyny!

A zobaczcie co się porobiło: Gretchen zdejmuje straszną czapę z raka, która polega na mówieniu o nim słowami które mogą też zaszkodzić przez to swoje wwiercanie się (tak działa negatywny wzorzec myślowy, który ludzie zdają się uprawiać bezwiednie – może po to by oswoić strach?), ja to po kryjomu wspieram, sięgając po znaną książkę o znaczeniu wzorców myślowych (wzorce to nie to samo co afirmacje!), a na to przychodzi Magia, która też popiera Gretchen, ale nagle twierdzi, że wzorce same z siebie tzw. g* mogą, jeśli działanie będzie je neutralizować? No coś tu nie gra, bo w takim razie po co my je zwalczamy w ogóle, skoro one takie kruche i nieodporne na zwykłe działanie? :)


Sergiuszu

Ja tu nie widzę sprzeczności. Słowa sączone, wwiercające się w mózg, o raku równym wyrokowi śmierci, o raku równym walce na śmierć i życie są powtarzane po wielekroć nie bez przyczyny.
Powodują strach; strach daje większy poziom stresu; poziom stresu wpływa na zaostrzenie obrazu choroby; zaostrzenie choroby przy psychicznej klapie bywa obezwładniające z jak najgorszymi rokowaniami. Znaczy rak = śmierć. CBDO. Hurra!
Jeśli dodamy jeszcze do tego nie tylko brednie o przyczynach i możliwościach wyleczenia, sprzedawane jako “naukowy” paradygmat plus ignorancję przeciętnego pacjenta co do rzeczywistych przyczyn i możliwości “uzdrawiania się” jego organizmu, to słowa, o których mówi Gretchen poczynią spustoszenie, bo pacjentowi zostanie już tylko bezrozumna walka dla samej walki. Pacjent będzie “chciał”, a nawet “afirmował”, ale działania będą szły w poprzek do tych “chceń”. I klops!
Co jakiś czas jakiś, tyleż usłużny co durnowaty, dziennikarzyna ogłosi, że oto kolejny (niedoinformowany?) celebryta “przegrał walkę z rakiem”. Powstanie może kolejna fundacja firmowana imieniem tegoż celebryty zbierająca kasę na “walkę” oraz sączenie słów, wwiercających się w mózg pacjenta. Wiedzy od tego nikomu nie przybędzie. No, i to idzie.

Mniót!


Usiadłam, żeby coś napisać

A tu Magia napisała, co ja chciałam mniej więcej. Klops. :)

Działanie nie jest po prostu zwykłe. Tak kombinuję, że zgodne z wzorcami wzmacnia je, niezgodne neutralizuje (o ile nie gorzej…).
Obraz przerażonego i trzęsącego się ze strachu człowieka, który afirmuje…? No… Może… Aczkolwiek wątpię.


Gretchen

Zgodnie z zasadą “tonący brzytwy się chwyta”. Czy coś.

No klops, kurde. Klops!


Hmm..

Jesteście przekonane, że mówimy o tym samym? Bo ja mam wrażenie, że się lekko rozminęliśmy po dojściu do kwestii wpływu wzorców myślowych i “działania”, oraz tego co z tego ewentualnie wynika. Może to ja czegoś nie łapię, niewykluczone, w końcu w tej materii na szczęście tylko teoretyzuję, plus słucham co mają do powiedzenia ludzie znający sprawy z pierwszej ręki.

Dobranoc się z Państwem tymczasem.


Sergiusz

Jestem za, a nawet przeciw.
Ten wyświechtany i nadużywany zwrot chyba najbardziej oddaje to, co ja myślę w poruszonym przez Ciebie temacie.
Od “przeciw” zacznę.
NIe jest łatwo żyć radośnie, z uśmiechem, jak nie ma się co do garnka włożyć. I tu, niestety, nawet w najlepszą afirmację nie uwierzę, że poradzi. Ktoś, kto ni ma chęci do życia nie będzie powtarzał, że jest ok.
Przyjaciółka mojej mamy zapadła przed świętami na ciężką depresję. W szpitalu się znalazła i jest tam do dziś. Sztab ludzi nad nią pracuje, a ona powtarza w kółko: NIenawidzę Was, NIe cieszy mnie to. NIe wiedzieć czemu ta kobieta, która wiodła do tej pory spokojne, uporządkowane życie, straciła do niego chęć. NIe da sobie pomóc. Straszne to jest.

Teraz “za”.
Z kolei moja przyjaciółka, lat temu 12 prawie, bardzo chciała spotkać tego Jedynego. Zmęczona przelotnymi znajomostkami zapragnęła ustatkować się , założyć rodzinę i wieść życie nudne życie z mężem i dziećmi u boku. Nabyła sobie książkę pt: Wizualizacja (autora nie pamiętam) , gdzie są gotowe scenariusze do przeprowadzaqnia rzeczonych. Nagrała sobie swój głos na taśmie magnetofonowej jeszcze wtedy i codziennie przed snem oddawała się myślom zasłuchana w siebie. NIe wiem, czy to zbieg okoliczności, ale jakieś 3-4 miesiące później spotkała Jedynego, są szczęśliwym małżeństwem mającym 2 synów i wiedzie życie takie jak chciała. Ale cisza, bo to wielka tajemnica jest :D

Jakoś wytrąciły mnie te wspomnienia z toku myślenia; może uzupełnię wypowiedź innym razem.
Dobranoc :)


Oj,

bo się zakręcimy w pomieszaniu pojęć. A zatem (proszę się nie czepiać za amatorską łopatologię :)

Wzorce myślowe to nie afirmacje. To są te myśli, które nam się “same” myślą, i działają jak swoisty program komputerowy, który sobie leci w tle, nie bardzo się przejmując tym co tam się dzieje w naszym “świadomym” myśleniu.

Taki program może nas “na zapleczu”, wspierać, albo szkodzić, bez naszej wiedzy, a skutki jego działania skłonni jesteśmy brać za powodowane przez naszą “naturę”, typ psychologiczny, przypisany znak i żywioł w tradycyjnym ujęciu chińskim (bo zachodnie ujęcie to jak wiemy, same nieprecyzyjne głupoty), charakter itp, co jest oczywiście błędne, mimo, że mogą się te sprawy zazębiać.

Afirmacje to nie są cudowne zaklęcia o mocy sprawczej. Jak ktoś wierzy, że one tak działają, to jest albo naiwny, albo niedoinformowany. Afirmacje stosowane jako “mantry”, do swoistej auto-hipnozy, to wielkie nieporozumienie. Jak już się modlić, to do Boga, a nie do siebie samej/samego :)

Afirmacje są sposobem, czy techniką ujawniania wzorców myślowych, które już w głowie działają, jako ten program komputerowy, albo raczej może jako taka szafa grająca, która się uruchamia bez naszej woli i świadomości, i jedzie na okrągło.

Jak ktoś leży cały w gipsie na ortopedii i powtarza sobie “afirmację” w rodzaju “jestem zdrowy! nic mi nie jest!”, to oczywiście może sobie w ten sposób poprawić samopoczucie, ale głównie dlatego, że zacznie się serdecznie śmiać z własnego dowcipu.

Żeby naprawdę zacząć kumać o co w tym biega, polecam wspomnianą już tabelkę w omawianej książce.

W dużym skrócie: nasza rzeczywistość naprawdę powstaje najpierw w naszej głowie. Nie cała, oczywiście, ale w tym zakresie, w którym zależy od nas, powstaje w naszej głowie. Dlatego tak ważne jest odkrycie – ujawnienie wzorców myślowych, które już tam mamy. Afirmacje bardzo się do tego nadają, bo jeśli współbrzmią ze wzorcem, który już mamy, to nie dostrzegamy u siebie żadnego sprzeciwu, niemal żadnej reakcji. A gdy wpadają w dysonans, to od razu taki zgrzyt słyszymy, że aż zęby cierpną ;)

Jak już mamy negatywne wzorce ujawnione, to wtedy możemy zabrać się za ich rozbrajanie i wstawianie w ich miejsce pozytywnych, ale znowu: nie przez afirmacje! Raczej przez odnalezienie źródeł tych wzorców, ich faktycznych przyczyn i zajęcie się nimi – obojętne co to będzie – czy “zapamiętane” zranienie w dzieciństwie, wwiercające się w mózg “mantry” powtarzane bezmyślnie przez rodziców albo ciotki i wujków, brak wybaczenia komuś i schowanie tej ciężkiej urazy tak głęboko, że prędzej wywoła raka, niż sobie o niej przypomnimy, itd.

Mam nadzieję, że jest już jasne przynajmniej tyle, że powtarzanie sobie po przebudzeniu i przed snem “jestem zdrowy i bogaty” jest tylko sposobem, żeby albo sobie zagrać na nerwach albo wybuchnąć śmiechem, co kto lubi :)


A wizualizacje to nie afirmacje :)

NIe ma to nic wspólnego z modlitwą, a już szczególnie do samego siebie.Sergiuszu, niestety Ty również nie zrozumiałeś. Idę do Joli po książkę. Też jej kiedyś używałam w pracy. Przypomnę sobie co nieco i napiszę do poczytania i mini edukacji.


Dorciu!

Jasne, że wizualizacje to nie afirmacje. Ten mój komentarz nie był tylko do Ciebie, był nawiązaniem do wcześniejszej dyskusji, w której już się zaczęły (takie odniosłem wrażenie) mylić wzorce z afirmacjami, a po Twoim komentarzu to by się mogło ludziom mniej zorientowanym jeszcze bardziej wymieszać, tym razem z wizualizacjami, o których napisałaś na jednym oddechu zaraz po afirmacjach (zresztą afirmacjach błędnie rozumianych/stosowanych), więc wydało mi się, że trzeba te rozróżnienia podkreślić. Wybacz, jeśli mój komentarz wydał Ci się przejawem niezrozumienia Twojego. Na tym polega dobra gaduła, że sobie ludzie wzajemnie pomagają w precyzowaniu używanych pojęć i lepszym wzajemnym rozumieniu. Natomiast afirmacje traktowane jako mantry/zaklęcia (czyli błędnie) robią (na mnie) wrażenie “modlitw do siebie” – serio :) Jeszcze raz: jasne, że wizualizacje to nie afirmacje :)


Dopisek:

a jeśli ktoś sądzi/uważa, że wizualizacje rodzajem afirmacji, to ma rację częściowo, bo co do definicji to zgoda – są rodzajem afirmacji, jednak nie w tym znaczeniu w jakim o afirmacjach (krytycznie, powyżej) wypowiadały się Gretchen i Magia (a ja się z tym zgadzam), czyli o afirmacjach traktowanych jak zaklęcia o mocy sprawczej. Wizualizacje to jest innego kalibru, złożona i pożyteczna bardzo sprawa, taka afirmacyjna naprawdę. Natomiast klepane jak mantra afirmacje uważane za magiczne zaklęcia, które coś tam naprawią/spowodują w nas lub w rzeczywistości, to pseudo-afirmacje. Ufff… :)


Sergiuszu

Chyba już wiem, w którym miejscu się rozminęliśmy.
Wzorce myślowe to nie “są te myśli, które nam się “same” myślą”. Wzorce myślowe stanowią swoistą dla każdego człowieka formę organizacji wszelkich informacji i doświadczeń (poznawczych i emocjonalnych), jakie gromadzimy przez całe swoje życie. Inaczej mówiąc, można to porównać do programu komputerowego ale… nie do programu, “który sobie leci w tle, nie bardzo się przejmując tym co tam się dzieje w naszym “świadomym” myśleniu.” Tu zawsze masz oddziaływanie za zasadzie sprzężenia zwrotnego: akcja – wzorzec myślowy – reakcja. Inną sprawą jest to, że dany wzorzec myślowy mógł zostać wyparty do podświadomości, jednak nie oznacza to, że w określonym momencie nie może ujawnić się w naszym świadomym działaniu.

Z tego punktu widzenia, “wwiercanie” w mózg człowieka negatywnych informacji o straszliwej chorobie pt. “rak”, podsuwanie na każdym niemal kroku negatywnych wiadomości na temat niewydolności służby zdrowia, rosnących kosztów leczenia nowotworów, epatowanie człowieka cudzymi, negatywnymi doświadczeniami, tworzy w umysłach nic innego, jak tylko destrukcyjne wzorce myślowe. To z kolei tworzy postawy lękowe, obniża samoocenę i odbiera chęć do działania oraz wiarę w możliwości wyzdrowienia.
Jest to szczególnie niebezpieczne, kiedy jako przykłady negatywne podaje się “przegraną walkę z rakiem” osób publicznie znanych, które dla wielu z nas stanowią jakiś tam punkt odniesienia. Jest to również godne potępienia, jeśli te informacje są okrojone, niepełne lub, po prostu, fałszywe. [Sam podałeś przykład Steve’a Jobbsa. Zainteresuj się tym tym bliżej, bo to jest idealny przykład na manipulacje medialne, które “łyknąłeś” niby jakąś “prawdę objawioną”.]

Według pani Hay, i innych w tym duchu piszących autorów, afirmacja to jest takie “coś”, dzięki czemu możemy nie tylko uporządkować nasze wzorce myślowe ale też je zmienić. I tu, moim zdaniem, tkwi totalne nieporozumienie, bo afirmacja jest nierozerwalnie związana z autosugestią właśnie.
Tymczasem, bez podjęcia świadomego działania, połączonego z aktywnym zdobywaniem wiedzy, nabywaniem nowych, pozytywnych doświadczeń, takie afirmowanie jest samooszukiwaniem siebie. Powtarzanie sobie po ileś tam razy dziennie jestem: ważny, wartościowy, bezpieczny, zdrowy, czy coś w tym guście, jest stwarzaniem iluzji. Iluzji tym bardziej niebezpiecznej, bo może ona prowadzić na stworzenia nowego konfliktu i blokady. Jeśli pamięć mnie nie myli, to psycholog Emil Coute nazwał efekty takiej sytuacji (pozytywne afirmowanie przy ciągle funkcjonujących negatywnych wzorcach myślowych) “prawem odwrotnego skutku”.


"Życie jest naprawdę bardzo proste"

no niestety, ale nie jest.


Magio

Myślę, że mamy tu jedynie problem używania innych definicji dla tych samych pojęć, a zwłaszcza innych skrótów myślowych. To się da wyjaśnić. Natomiast zaintrygowało mnie to, co napisałaś o przypadku Jobsa, że ja tu uległem medialnej manipulacji – możesz to rozwinąć?


Docencie

Jasne, że nie jest proste “tak w ogóle”. Ale w tym sensie, który mam tu na myśli, jest. Do bólu proste.


Sergiuszu

Rozwijać nie będę. Podam jedynie “linkę” do artykułu pt.The Steve Jobs Diet, Dr. Dean Ornish, and Vegetarian Cancer.
Reszta w Twoich rękach (znaczy: sprawdzanie faktów, krzyżowe egzaminowanie obowiązującego paradygmatu “dietetycznego” z pracami lekarzy, biochemików, którzy nie są “promowani”. Ot, np. takiej pani doktor, której poświęciłam notkę, a która uleczyła się z podobno “nieuleczalnego” stwardnienia rozsianego). Ale na to potrzeba poświęcić trochę czasu.
Zwróciłam też uwagę na dyskusję, która wywiązała się pod tekstem (charakterystyczne ataki “vege”, bez podawania merytorycznych argumentów oraz ostrą reakcję pana dr Ornisha, który – broniąc się przed słusznymi zarzutami – powołuje się na… “autorytety” stojące za ustanowieniem obowiązującego, politycznie i kartelowo poprawnego, paradygmatu “dietetycznego”).
Hm, to pouczająca dyskusja. :)


Magio

Jak wolisz, ale ja nie lubię gdy ktoś mnie odsyła do third-party lektury w odpowiedzi na prośbę o rozwinięcie stwierdzenia z komentarza. Chciałbym zwyczajnie wiedzieć (z prostej ciekawości) co też w moich wypowiedziach było takiego, że nazwałaś to tak a nie inaczej, bo nie zgadza mi się to z moją własną wiedzą na temat tego co łykam jak pelikan, a czego nie ;) Nic innego się za tą prośbą nie kryje. Poprosiłem Cię o taki feedback, a Ty mnie wysyłasz do biblioteki. Bleee! Dla ułatwienia dodam, że wiedzy o przypadku Jobsa nie czerpałem z żadnych mediów. Może stąd moja ciekawość? Mów jak jest :)


Kurde, Sergiuszu

Mam Ci to przetłumaczyć? :) Od kiedy zapomniałeś znajomości angielskiego?

W skrócie: facet był “wege”; był prowadzony przez lekarza, który w forsowanej przez siebie diecie dopuszczał jedynie niewielką ilość ryb, co jest zgodne z promowanym przez ośrodki polityczne i przemysłowe wzorcem “dietecznym”. Jobs “skarmiał” się (bo ciężko tu mówić o żyw-ieniu) węglowodanami. Tak, jak to czyni większość celebrytów (wnioskuję to po kocopałach dietetycznych, jakie w mediach opowiadają). Tak żywiła się również pani Jarocka, dodatkowo drastycznie ograniczając “kalorie”. Inaczej nie mogłaby się wcisnąć w sukienki sprzed iluś tam lat, z czego była dumna. Dla mnie to zarazem przykre i wkurzające, szczególnie jeśli potem czytam o nich, jako tych, “którzy przegrali walkę z rakiem”, co z kolei nakręca spiralę lęku przed tą chorobą.

Przepraszam, ale jestem zwolenniczką samodzielnego sprawdzania informacji, a nie bazowania na “opiniach”, choćby nie wiem jakich autorytetów. Czyli odwrotności tego, co tym sam winszujesz. Dlatego wolę podać informację, nie obarczoną własnym punktem widzenia, jak w tym komentarzu.
Czytanie tekstów dłuższych niż strona A4 stało się bolesne, czy co? Afirmacja ponad wzorcami myślowymi? Samodzielne poszukiwanie, weryfikacja danych i uczenie się jest passe?
Rety! Ja naprawdę jestem z innej bajki.

[edycja] Ktoś może wyskoczyć: Magia się mądrzy. nie była ciężko chora, czy coś w tym guście. Odpowiadam zawczasu: Nie! Magia tę drogę przeszła. Pozytywnie. Zrozumiano? (Więcej wtrętów osobistych na ten temat nie będzie.)


Magio

Kurde, bo mi się cierpliwość do Smoczycy wyczerpuje i zaraz ją huknę moją smoczą łapą za te sztuczki i zwody w dyskusji! Czy ja tu pisze w słuaczili czy co? Dyskutujesz już nie ze mną chyba? Najpierw zaczęłaś się spierać już nie ze mną, a z panią Hay, mimo że wziąłem od niej tylko tabelkę i motyw do tytułu notki, a teraz spierasz się z głupolami z mediów lub głupolami którzy im wierzą, czy może też z vege-ludkami od diet-cudów? Bo ja nie nadążam. Ja się nie poczuwam! Spieraj się, ale ze mną, do cholery! :) To jak będzie, odpowiesz mi na moje pytanie? Bo ja tekst zalinkowany czytałem właśnie, a nawet teksty tamże dalej zalinkowane (bo ja szybko czytam nie tylko po polsku), ale dalej nie widzę co to ma do tego co sam napisałem (a raczej do tego jak to można było odebrać). Albo krócej, co ta ma wspólnego z faktami, które znam – nie z mediów! (Ale to już chyba mówiłem).

Dla przypomnienia, napisałem tak:

Mogło być tak, że chory robił wszystko co mógł (na pozytywne afirmacje i zmianę diety (na paleo czy coś) nigdy nie jest za późno), odwlekał dopuszczenie do siebie lekarzy z ich agresywnymi terapiami, ale w końcu i tak rak odebrał mu życie – jak w przypadku Steve’a Jobsa, który już po przypadkowym wykryciu raka trzustki (w fazie podobno dość łatwej do wyleczenia), zwlekał 9 miesięcy, zanim dopuścił do siebie konwencjonalną medycynę – ale to dzięki niej żył parę lat dłużej.

Dla przypomnienia, skomentowałaś to tak (wytłuszczenie moje):

Jest to szczególnie niebezpieczne, kiedy jako przykłady negatywne podaje się “przegraną walkę z rakiem” osób publicznie znanych, które dla wielu z nas stanowią jakiś tam punkt odniesienia. Jest to również godne potępienia, jeśli te informacje są okrojone, niepełne lub, po prostu, fałszywe. [Sam podałeś przykład Steve’a Jobbsa. Zainteresuj się tym tym bliżej, bo to jest idealny przykład na manipulacje medialne, które “łyknąłeś” niby jakąś “prawdę objawioną”.]

I moje pytanie:

Natomiast zaintrygowało mnie to, co napisałaś o przypadku Jobsa, że ja tu uległem medialnej manipulacji – możesz to rozwinąć?

Możesz wskazać co w mojej wypowiedzi na temat przypadku Jobsa mija się z faktami i na jakiej podstawie tak twierdzisz? Ale takimi faktycznymi faktami, nie wyczytanymi z mediów i blogów?


Sergiuszu, nie wiesz co to wszystko ma ze sobą wspólnego?

To o czym Ty napisałeś Swoją notkę? Wiesz?

To wszystko o czym napisałam ma jeden punkt wspólny: wytworzenie w człowieku określonego wzorca myślowego, którego żadną afirmacją, żeby nie wiem jak wymyślną (jak chciałaby pani Hay i jej podobni) nie przezwyciężysz.
W Jobsie, w pewnym zakresie jego świadomości, też “wytworzył się” określony wzorzec myślowy, mimo, że facet był silny własną osobowością, charyzmatyczny, przebojowy, itp. pierdoły. “Wytworzył się” w nim wzorzec, który doprowadził do takiego a nie innego zakończenia. Ten sam wzorzec powiela się w miliardach egzemplarzy, co pozwala bardzo ważnym “instytucjom” prorokować o “skokowym wzroście zachorowalności” w najbliższych latach. A to “prorokowanie”, jako, że wdrukowanie destrukcyjnych wzorców działa aż miło, sprowadza się do… dość wiarygodnej analizy przyszłych zysków. Żadne z mediów głównego nurtu nawet nie zająknęło się nad “wege” dietą Jobsa (fałszowanie informacji), za to wszystkie piały nad tym, że Jobs opóźnił swoją terapię alopatyczną z powodu poddania się pseudo-terapiom medycyny niekonwencjonalnej (fałszowanie informacji), co Ty właśnie łyknąleś, niczym przysłowiowa gęś kluchy. Pierdzielenie o “pozytywnych afirmacjach”, to zasłona dymna, bo – jak podałam za Coute’m – w zderzeniu z destrukcyjnymi wzorcami myślowymi rodzi to nowe blokady i przynosi odwrotne, do zamierzonych, skutki.

Jarzysz?


Magio

Dalej wozisz drzewo do lasu i robisz uniki. O co (naprawdę) chodziło z Jobsem, o co chodzi z rakiem, wzorcami, afirmacjami, wizualizacjami, medycyną itp. itd., jarzę raczej dobrze. Ale czemu Ty wozisz drzewo do lasu i robisz uniki, zamiast wyjaśnić w czym i na jakiej podstawie to, co napisałem o przypadku Jobsa (przypadku znanym mi bardzo dobrze i nie z mediów, tak się składa), uznajesz za skutek bezrefleksyjnego łykania medialnej propagandy, tego nie jarzę, sorki. Znasz jakieś fakty, o których nie wiem?


Cytować samą siebie to już... zgroza? :)

W Jobsie, w pewnym zakresie jego świadomości, też “wytworzył się” określony wzorzec myślowy, mimo, że facet był silny własną osobowością, charyzmatyczny, przebojowy, itp. pierdoły. “Wytworzył się” w nim wzorzec, który doprowadził do takiego a nie innego zakończenia. [...] Żadne z mediów głównego nurtu nawet nie zająknęło się nad “wege” dietą Jobsa (fałszowanie informacji), za to wszystkie piały nad tym, że Jobs opóźnił swoją terapię alopatyczną z powodu poddania się pseudo-terapiom medycyny niekonwencjonalnej (fałszowanie informacji), co Ty właśnie łyknąleś, niczym przysłowiowa gęś kluchy.

Wcześniej pisałam (lub raczej dawałam do zrozumienia), że dieta dr Ornisha nie ma nic wspólnego z “medycyną niekonwencjonalną”. Jest konwencjonalna, aż do bólu. (Z przeproszeniem, nowotworowego).

Nie ma “faktycznych faktów” – zagrywasz niżej pasa. W jakimś celu? Dr Ornish nie zaprzeczył niczemu z wyjątkiem tego, że w jego diecie nie dopuszcza się jedzenia nawet niewielkich ilości ryb. A podobno czytałeś linkowany tekst i nawalankę pod nim… Dziwne. Jeśli masz jakieś wątpliwości, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś do dr Ornisha napisał. Namiarów na siebie podał aż nadto. :)

Jeśli nie potrafisz/nie chcesz wyciągnąć z tego logicznych wniosków, dokonać syntezy, to ja nic na to nie poradzę. I możesz sobie nazywać to moje dawanie wskazówek “wożeniem drzewa do lasu”. Nie obchodzi mnie to. Sorry.


I jeszcze jedno, Sergiuszu

W notce piszesz tak:

[...] jak w przypadku Steve’a Jobsa, który już po przypadkowym wykryciu raka trzustki (w fazie podobno dość łatwej do wyleczenia), zwlekał 9 miesięcy, zanim dopuścił do siebie konwencjonalną medycynę [...]

W komentarzu do mnie piszesz zaś tak:

[...]robisz uniki, zamiast wyjaśnić w czym i na jakiej podstawie to, co napisałem o przypadku Jobsa (przypadku znanym mi bardzo dobrze i nie z mediów, tak się składa), uznajesz za skutek bezrefleksyjnego łykania medialnej propagandy [...]

Napisałam tak dlatego, bo to, co podałeś w tekście jest DOKŁADNIE tym, o czym pisały media. Twoje informacje, podane w tekście notki (mimo, że “nie z mediów”), są z doniesieniami MSM tożsame.
Nie widzisz tego? Nie chcesz poszukać? – nie mój problem.

Z mojej strony, to wszystko. Zarówno w temacie Jobsa, jak i “terapii afirmacjyjnej” a’la pani Hay oraz wzorców myślowych.


Magio

Za te Twoje chamskie faule już dawno powinno być kilka rzutów karnych. Nie wiem o czym piały media przed wydaniem oficjalnej biografii Jobsa, bo plotki o Jobsie i Apple nauczyłem się ignorować, z biegiem lat. Przypomnę tylko, że na tym blogu rozmawiasz ze mną, nie z jakimiś mediami, pod tekstem napisanym przeze mnie, a nie przez jakieś media. Z uporem maniaka starasz się zakrzyczeć prosty fakt, że to co napisałem jest prawdą, którą zweryfikować sobie może każdy kto przeczyta oficjalną biografię Jobsa wydaną pod koniec października minionego roku, zawierającą informacje pochodzące nie z plotkarskich blogów, gazet i innych mediów, ale od jego najbliższych i jego osobiście. Ten gość był odjechanym maniakiem jeśli idzie o jedzenie i pseudo-diety, po prostu świr zupełny, i to od wczesnej młodości. To jest tam ze szczegółami opisane, choć znane to było z grubsza od lat i tak. Także cały ten czas odkąd lekarze znaleźli mu tego raka i wystraszyli najpierw, że ma tylko miesiące życia przed sobą, aż do ostatnich dni. Tam jest też napisane że on właśnie “specjalną dietą” się starał z tego raka wyleczyć przez tych 9 miesięcy, nie żadną “medycyną niekonwencjonalną”, choć wiadomo o nim było od dawna, że nie ufa zachodniej medycynie i nawet w sytuacji zagrożenia życia odstawiał żywieniowe fochy i zmieniał lekarzy kilkadziesiąt razy, no szczęka opada, jak się to czyta. Nie wiem też, o czym piały media po wydaniu tejże biografii, z tych samych powodów, co na wstępie. Wiem natomiast, że to co tu napisałem, zgadza się z faktami w tej biografii opisanymi. Odkrywasz Amerykę, której nie ma. No ale tak to jest, jak człowiek słucha plotek i czyta gazety, zamiast sprawdzać i ustalać fakty. Z mojej strony, w sprawie Jobsa to jest EOT, bo nie widzę potrzeby powtarzania się w nieskończoność, zwłaszcza, że gadam do ściany.


"Chamskich fauli" ciąg dalszy. :)

Forbes:
Jobs has a history of going his own way with medical treatment. He was first diagnosed with cancer nine months before he underwent surgery for it, according to one person familiar with the matter. Fortune reported last year that Jobs, who has been a vegetarian, tried to treat the cancer in the interim with alternative approaches, including a special diet.

Psychology Today:
Alternative Medicine & The Death of Steve Jobs. […]When Mr. Jobs was first diagnosed in 2003, he chose to pursue alternative therapies, including acupuncture, herbal, diet and fruit juice therapy and spiritual consultations.

Daily Mail:
Steve Jobs would probably be alive today if he had not put off conventional medical treatment in favour of alternative remedies, a leading cancer doctor has said. […]Writing on Quora, a forum frequented by Silicon Valley executives, Dr Amri said: ‘Let me cut to the chase – Mr Jobs allegedly chose to undergo all sorts of alternative treatment options before opting for conventional medicine.

Russia Today:
Steve Jobs could have contributed to his own passing by forgoing conventional medical treatments in lieu of the alternative remedies he largely sought out instead

Sergiusz

Tam jest też napisane że on właśnie “specjalną dietą” się starał z tego raka wyleczyć przez tych 9 miesięcy, nie żadną “medycyną niekonwencjonalną”

O tym, że dieta dr Ornisha nie była żadną medycyną niekonwencjonalną/alternatywną, to ja pisałam w swoich komentarzach. W ostatnim komentarzu powołujesz się na biografię Jobsa napisaną przez Isaacsona, i twierdzisz, że autor biografii nic nie pisał/mówił o niekonwencjonalnej/alternatywnej medycynie w odniesieniu do diety Jobsa?

Bardzo proszę –

The Guardian:
Apple co-founder Steve Jobs refused potentially life-saving cancer surgery for nine months, shrugging off his family’s protests and opting instead for alternative medicine, according to his biographer.

Agencja Prasowa UPI:
Steve Jobs put off surgery for cancer, instead relying on alternative treatments including exotic diets, herbal remedies and acupuncture, a biography says.

A teraz poproszę o “rzuty karne”.

EOT


Magio

To jest Twój ostatni faul na tym blogu, bo zachowujesz się już jak pełnowymiarowy i niereformowalny troll, więc proszę, nie spamuj mi tu kolejnymi wklejkami z mediów. Raczej przeczytaj biografię, jeśli chcesz zabierać głos, do czego też zachęcam innych. To jest final EOT pod Twoim adresem.


he he he

ciekawa ta dyskusja. no cóż, nie wiem jak to się stało, ale muszę przyznać, że jak komuś brakuje argumentów to strzela focha i rzuca trolami i spamem.

a może lepiej jakoś merytorycznie? bo póki do to nie ‘magic women’ tu kopie po kostkach. ech …


Widzisz Docent,

Tak to jest, jak się człowiek tak zapędzi w trollowym faulowaniu, że nawet nie zauważy, kiedy sam sobie strzeli gola. Gdyby chodziło o temat mniej poważny, to bym z chęcią wkręcił Magię w strzelenie sobie jeszcze więcej goli, ale raczej nie wypada, stąd EOT. Tylko wiesz, twojej oceny sytuacji na boisku też nie będę prostował. Zostawiam to bardziej kumatym, bez obrazy.


no cóż

póki co to ty w tej rozgrywce robisz za włoskiego futbolistę, który jak mu się wydaje, że nikt nie widzi to kopie i łapie za koszulkę, a zaraz potem wali się ze zbolałą miną na trawę udając wielce sfaulowanego.

trzeba być kwardym. a ty miętki jesteś. łatwo wylewać łzy i krzyczeć ‘faul!”. trudniej to udowodnić.

nie po drodze mi z ‘m.w.’ ale punktuje jak Kliczko Adamka.

980012


Docent

Jeśli kopanie się z koniem uważasz za objaw twardości, to przecież Ci nie zabronię tak uważać, ale w czytaniu ze zrozumieniem też nie pomogę, sorki. Jesteś ogólnie kumaty gość, ale tu coś Ci najwyraźniej umyka. Niestety, jako się rzekło, nie będę tego w detalach i merytorycznie prostował, gdyż doceniam kumatość własną czytelników i nie daję się wkręcać za pomocą banalnych sztuczek, typowych dla średnio zaawansowanych trolli, a jeśli już, to tylko na to czasem wygląda, chwilowo. Merytorycznej dyskusji tu niemal nie było. Magia w tym swoim szturmowaniu twierdzy nieprzyjacielskiego mainstreamu nawet chyba nie dostrzegła co stało się meritum sporu i dlaczego, tylko dalej waliła na oślep i nieostrożnie kontynuowała trollową jazdę po bandzie. Ale że Ty tego nie dostrzegłeś, patrząc z boku? Może ja za wiele wymagam od ludzi, bardzo być może. Tym niemniej, pozdrawiam i tymczasem. A biografię Jobsa i tak polecam, choć jako dzieło jest to okropna fuszerka Isaacsona. Jobs wybrał niewłaściwego gościa, choć może lepszego i tak by nie znalazł, nie wiem, może nie to miało znaczenie. Grzesiowi by się spodobało, bo to strasznie dołująca książka w sumie, o życiu tak pokręconym jak mało które.


Magio

Deklaruję jednostronne zawieszenie broni i ogłaszam Twoją niesprawiedliwą wygraną (bo sędzia liniowy oszukiwał!). Poza tym smoki lubią się prztykać. P.S. – przeczytaj tą cegłę Isaacsona kiedyś. Tymczasem.


smoki

LOL


Droga Maszyno

Ostatnio się chyba przydałam, zwracając uwagę na problem radia, :P więc proszę o rozpatrzenie mojego wniosku racjonalizatorskiego.

Gwiazdki są fajne, aczkolwiek często dochodzi do personalnych wojen gwiazdkowych, ale łorewa. Natomiast: obiło się się Maszynie zapewne o uszy, co to jest fejzbuk i na czym polega. Czy byłoby możliwe wprowadzenie na TXT funkcji lajeczków? Czasem człowiek nie ma nic do dodania, a chciałby bardzo pochwalić jakiegoś komcia.

Z poważaniem,
Pino von Moltke


A ja ciągle się zastanawiam nad tym tytułem

i tekstem i ciągle nie mam nic do powiedzenia albo inaczej nie umiem dobrze wyrazić tego, co bym chicał napisać.
Jak ja nie lubię tego uczucia/poczucia, prawie tak samo jak wiecznych zaległości w multum tematów i ignorancji w ważnych tematach:)

Eh…


Penie Sergiuszu

W związku z zablokowaniem konta niepoprawnego radia żądałem od pana w różny sposób usunięcia naszego blogu.

Nadal jednak mogę się tu zalogować.


Pino a kwestia słupów ogłoszeniowych.

W sprawie Niepoprawnego Radia:

• Pytanie do publiczności; ktoś tego w ogóle słucha?
• Zaczynam się wpieniać na te codzienne wklejki. Mam wrażenie, że to jest portal, który służy do pisania własnych notek i rozmów pod nimi, a nie słup ogłoszeniowy.
• Stawiam wniosek na radzie/ladzie Baru: niech Sergiusz przemaluje radio na zielono.
• Grochem o ścianę; niech się stanie zieleń!
• Maszyno, cmok w diodę; totalnie nie wierzyłam, że się zgodzisz.
• Jestem jak postępowe media, zachodzę podstępnie od tyłu!
• Droga Maszyno; Ostatnio się chyba przydałam, zwracając uwagę na problem radia…

W sprawie Maddogowa:

• Jestem ponad te przyziemne sprawy…


yassa

Miewam różne fazy, jakbyś nie zauważył.


Дари дадада...


Ojej,

taki poważny człowiek, a troll, emotikonard i wklejacz jutubków. Wstyd doprawdy.


Info nie tylko dla xxx

Każdy kto nadużywa automatycznej promocji w Głównej Witrynie TXT Atrium, zwłaszcza gdy olewa komentujących i innych piszących i czytających, wleci do Zielonej Strefy szybciej niż później, to jest jak w banku. Oczywiście to jest ostateczność stosowana tylko wtedy, gdy ktoś nie reaguje na powtarzane sugestie, prośby i upomnienia, albo reaguje tak, że nie widać w tym woli sensownego dogadania się. Mimo to, jak w znanym przypadku Natalii, z Zielonej Strefy można szybko i prosto się wydostać. O ile się minimalnie choć chce. Z komentarzy zostawionych przez Drogie Radio w odpowiedzi na kolejne publiczne prośby i groźby, Maszyna zrozumiała, że Radio się obraziło i nie chce. Nic na siłę. Zamknięte zgodnie z życzeniem. Maszyna tylko przypomina, jak to wszystko działa, gdyby ktoś cudem przeoczył link w górnym menu


Maszyna locuta i tak dalej.

Yassa, kiedy naziści w mojej osobie przyszli po RadioNiepoprawnePL, nie protestowałeś, bo nie byłeś Radiem. Pretensje miej wyłącznie do siebie.


Sergiuszu, zasady były i są jasne.

Jednak; czy nie uważasz, że Radio to jednak nie bloger publikujący swoje “unikatowe” notki? Ono działa trochę inaczej…

A swoją drogą popatrz; kiedy trzeba dla kapuchy, której już “wdrukowano” pouczanie i oskarżanie, możesz stać się nawet Romą.:)

Pozdrawiam serdecznie


Kolejny cud na TXT!

Zaciek przedstawiający Przenajświętszą Panienkę przeistoczył się w postać laureata Nagrody Leninowskiej – pastora Niemollera!


Define kapowanie,

pastorze od siedmiu boleści.


Standardowa procedura Pino,

nie zadziałał argument z dogmatu papieskiej nieomylności, więc usiłujesz sprokurować spór semantyczny…

A przecież nie chodziło Ci o nic innego, jak tylko o powodowane obywatelską troską uczulenie władzy na niezastosowanie się do obecnie obowiązujących norm!
Prawda?:))

Idź i nie grzesz więcej.:))


yassa

Jaki argument nie zadziałał i jaki spór semantyczny usiłuję sprokurować?

Wiem, wiem… To, że ocierasz się o trolling, wszędzie ładujesz emotki :)) i wklejasz z dupy wzięte jutubki, to są fakty, które każdy może sprawdzić.
Dużo trudniej przylepić mi jakiegoś Pawkę Morozowa, prawda? :))

Całuję czule i gratuluję zdobycia Nagrody Leninowskiej. :))


@yassa

Maszyna nie jest taka głupia, jak się jej sugeruje i wie czym się co różni itd. Umieszczenie Radia w Zielonej Strefie było uzasadnione. Radio olało prośby i sugestie Maszyny i zamiast tego z furią wylało na Maszynę swoje obrażenie o to, że czegoś Maszyna śmie w ogóle wymagać. Tu nie ma czego komentować nawet, sprawa jest nie do obrony.


Sergiuszu, szafa gra...

Mnie nie przeszkadzało ani Radio, ani Maddogowo, ani nawet eksplozja twórczości Natalii Julii, bo ja jestem od chaosu.
Zaś Ty jesteś od ładu i porządku.

Niewdzięczne to brzemię, wiem, ale skoro zawsze jakoś harmonijnie się dopełnialośmy. niczym yang & yin, to i ja uważam sprawę za zakończoną.

Pozdrawiam serdecznie


Pino, łaaaa… mocny akord ten Pawka!

Lecz nie widzę najmniejszego powodu, żeby popadać aż w taką egzaltację…;))

Każdy przecież łatwo może sprawdzić, jaka jesteś dobra i słodka.
Oraz bystra… jak, nie przymierzając, Docent jaki.:))

Psychopozdropatki


Czyli uznałeś Rzym,

szafa gra, argument zadziałał, aczkolwiek z opóźnieniem. Zakończmy zatem i naszego flejma.

Tak serio, to robiąc sobie ze mnie kompilację pominąłeś wątek, że odezwało się wtedy kilka osób, którym Radio przeszkadzało również. Maddogowo tym się różni, że było go jednak mniej, a poza tym wrzucał jednak teksty, nawet jeśli potem psioczył, że nie dajemy komciów tam, gdzie trzeba.

Pax?

Edit: aha, jednak nie.


Jasne, że aha, jeszcze nie! :))

Wiem, że Radio przeszkadzało jeszcze kilku osobom. Właśnie na na tym opiera się instynkt stadny.
Wystarczy, że jedna spostrzegawcza pani dostrzeże w zacieku Najświętszą Panienkę a już dostrzegają ją i inni.

Zwłaszcza Ci którym, to pasuje, bo piszą znacznie lepiej niż ten grafoman Wencel.
A mimo tego, Radio ich nie puszcza.:))

Pozdr


yassa

Ale w czym widzisz problem?

Wszystkim mają przeszkadzać i nie przeszkadzać te same rzeczy, co tobie – i wtedy będzie dobrze?

Wstawkę o Wenclu i Radiu pominę litościwie. :)))


Yassa

Owszem, uważam że piszę znacznie lepiej, niż grafoman Wencel – moje prawo (tyle, że ja to robię hobbystycznie, a nie dla kasy). Baner do Radia mam na swoim blogu, a widget na BM24 umieszczałem własnoręcznie.

Ma to zerowy związek z tym, czy Radio mnie puszcza, czy też nie – ogólnie, przezabawny motyw :) Swoją drogą, Wencel pojawił się tam bodaj od trzech audycji. Autonomiczna decyzja Marka. I wszystko :)


Foxxie,

nawet nie wiesz jak ucieszył mnie Twój komentarz. Świadczy o tym, że niekoniecznie trzeba od razu się nadąć. :)
Nawiasem mówiąc, właśnie takiej Twojej reakcji się spodziewałem.

Pozdrawiam serdecznie

Ps.
A uwaga; kogo radio nie puszcza, nie odnosiła się do Ciebie. Nie jesteś jedynym, który ma Wencla za grafomana.:))


yassa

Jak na kogoś, kto został nazwany “kapuchą”, reagowałam nadzwyczaj spokojnie.

Znowu pudło, to już się robi nudne.


Pino,

ja mam mieć jakiś problem? Serio, serio?
Może taki sam, jak wtedy gdy upierałem się przy własnej koncepcji nieprawidłowości funkcjonowania ciałka migdałowatego oraz innej klasyfikacji psychopatii?

Problemem moim może być to, że absolutnie nie przeszkadza mi NiepoprawneRadio, Maddogowo oraz Natalia Julia Nowakówna…

Pewnie w środowisku, w którym wszystkim wszystko przeszkadza, wszystko wszystkich drażni, to może powodować pewien problem natury adaptacyjnej.
Ale nie przejmuj się, jakoś sobie z nim radzę…:)

Psychopozdropatki


yassa

Tak, problem z tym, że ktoś zgłasza jakiś postulat do Maszyny, który, o zgrozo! może nawet zostać uwzględniony.

Ciałko migdałowate ma tu do rzeczy, hm, pomyślmy, nic?


Pino, ten spokój,

to masz pewnie po panu Czczajniku…:)
Którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Urodzinowo!


hm...

doprawdy, nic?:))
No to jeszcze raz hmmmmmm….


yassa

No i jak mam to skomentować? Koń, jaki jest, każdy widzi.

Więc tylko :)))) i papatki dla ciebie :))))


Co do fejzbuka i lajków

to Maszyna optuje za staroświeckim wyrażaniem się pełnymi zdaniami, gdy chce się lajkowanie wyrazić. Maszyna lubi minimalizm, ale owo modne lajkowanie uważa za skrajne lenistwo i, co do istoty, lekceważenie dla lajkowanego podmiotu i przedmiotu, co z lajkowania czyni jego własne przeciwieństwo. Maszyna chyba naprawdę jest zabytkowa i nie widzi jej się upstrzenie TXT lajkami, a już zwłaszcza fejzbukowymi, które są częścią największego, samoobsługowego echelonu w znanym wszechświecie.


Zgodzę się z Maszyną

FB to “największy, samoobsługowy echelon w znanym wszechświecie”. Z naciskiem na “samoobsługowy”.
Omijam “toto” szerokim łukiem.


Ok,

dwie tylko kwestie. 1) jak ktoś na żywo np. powie coś śmiesznego, to ludzie raczej po prostu się śmieją, a nie wyrażają uznanie pełnymi zdaniami typu “drogi Jakubie, znakomita facecja”, 2) nie wiem, co to jest echelon i nie chce mi się sprawdzać, ale jakoś tak przypomniało mi się ustrojstwo zwane twitter. ;)

EOT


Maszyna lubi precyzję

Dlatego doda, że fejzbukowe lajki służą do szpiegowania nawet tych odwiedzających którzy na nie nie klikają i nawet nie mają konta na fejzbuku. Oczywiście służą także do bez-klikowego szpiegowania wszystkich, którzy na fejzbuku konta mają. Trzeba nie wiedzieć podstawowych rzeczy o fejzbuku, żeby go używać. Chyba, że ktoś się nie przejmuje ani fejzbukowymi śledziami ani możliwością kradzieży tożsamości. Co ma do tego Twitter, Maszyna nie potrafi odgadnąć.

To o pełnych zdaniach, to był oczywiście taki Maszynowy żarcik. Podczas gdy lajk jest anonimowy, nie umieszczony w czasie i nie wiadomo jaką wiadomość tak naprawdę niesie, komentarz zawierający choćby emotkę (całe dwa znaki do wpisania) pozwala na lepsze i nie-anonimowe wyrażenie wielu odcieni aprobaty, do zachwytu włącznie. To oczywiście zajmie jakieś 10-15 sekund więcej niż lajk, ale jeśli ten extra wysiłek jest problemem, to może to nie jest aż taki lajk, na jakiego wygląda?


Podzielam upodobanie Maszyny,

dlatego, nie dysponując odpowiednią wiedzą w tym temacie, rozpoczęłam risercz. Gdy będę mieć jakieś efekty, możemy wrócić do tej rozmowy, o ile Maszyna będzie zainteresowana.

Nawiązanie do fejsbuka, jako takie, to był z kolei piński żarcik, ale jak widzę, wywołał on ciekawą dygresję, więc nie protestuję.

Z poważaniem


@Sergiusz

offtopic:

przekazuję ci pozdrowienia od partyzanta


@grzes

Maszyna dziękuje w imieniu Sergiusza za pozdrowienia. Tylko czemu partyzant musi aż przez grzesia pozdrawiać, tego Maszyna nie umie policzyć w swoim rozumie :)

Przy okazji, Sergiusz prosił, by przekazać wszystkim, że czuje się dobrze na urlopie, nie loguje się na swoje konto będąc na tymże urlopie, więc prywatna poczta też do niego nie dociera na razie, chyba, że ktoś napisze prosto na tekstowisko [at] gmail [dot] com, którą to pocztę podobno sprawdza co 1-2 dni nawet na urlopie. Macie bawić się dobrze :)

Maszyna postara się jakoś dawać radę w tzw. międzyczasie.


Maszyno,

czemu, nie mam pojęcia, po prostu partyzant odpowiedział na mój mail sprzed 2 czy 3 miesięcy i pozdrowił w nim i tyle.

Jak się pokaże tu, to będzie okazja go zbesztać, a chwilowo niech Maszyna się nie wymądrza tylko zrozumie zakochanego partyzanta (ci zakochani to dziwni są:)


Panie Sergiuszu!

Bardzo dobry tekst. :)

Pozdrawiam


Sergiuszu

Dziś właśnie mija rok od tamtej gaduły, w której zarzuciłeś mi faulowanie”, trollowanie, i diabli wiedzą co jeszcze.
Dziś też okazuje się, że tamta gaduła miała jednak sens i trollowaniem wcale nie była.

Przypomnij sobie, co pisałam o afirmacjach, wzorcach myślowych i działaniu.

Przypomnij sobie, co pisałam o Jobsie w w/w kontekście oraz w powiązaniu z jego chorobą i “wzorcach myślowych” dotyczących diety.

Przypomnij sobie, bo oto okazuje się, że Aston Kutcher grający rolę Jobsa w filmie biograficznym mu poświęconym, tak się wczuwał w postać, że… wylądował w szpitalu z poważnymi zaburzeniami pracy TRZUSTKI, wywołanymi stosowaniem skrajnej postaci diety wegańskiej, którą stosował też Jobs.

Speaking at the premiere of Jobs at the Sundance film festival on Friday night, Kutcher revealed that he went to hospital with pancreas problems after following a strict diet of fruit, nuts and seeds. Jobs, who was often reported to be a fruitarian, died of pancreatic cancer in October last year.
First of all, the fruitarian diet can lead to, like, severe issues, Kutcher told USA Today. “I went to the hospital like two days before we started shooting the movie. I was like doubled over in pain. My pancreas levels were completely out of whack. It was really terrifying … considering everything.

Nic tylko afirmować. Ech…


Subskrybuj zawartość