Oldskul

Rozmowa z najmłodszym Jareckim wprowadziła mnie w nastrój refleksyjny.

Opowiedziałem Krzysiowi, jak w wieku 6 lat malowałem lokomotywy z dymiącym kominem. Będąc kolejarskim dzieckiem dużo podróżowałem kolejami i do dziś pamiętam zapach dymu owiewającego wagony i mamę, która rożkiem chusteczki wyciągała drobinki żużlu, które wpadły mi w oko, gdy wychylałem się przez okno, chłonąc pęd.

Wtedy, i przez następne kilka lat, lokomotywa parowa była oczywistą oczywistością. Dziś, dla Krzysia, jest obrazkiem z książki. Jak dinozaury, Titanic i Napoleon Bonaparte.

Większą część dorosłego życia spędziłem na projektowaniu różnych rzeczy, w tym gazet i magazynów do druku. I chociaż byłem zafascynowany postępem technicznym w tej dziedzinie, siłą rzeczy poznałem wszystkie kolejno po sobie przychodzące technologie. Najstarszą z nich – odlewane wiersze tekstu z ołowiu i składanie stron gazety w stalowej ramie-szufladzie (przy czym wszystko było w lustrzanym obiciu) przećwiczyłem na Wyborczej i Rzepie.

Do dziś mam w szufladzie szpilorek, ostry szpikulec z piękną drewnianą rączką, służący do wyciągania z ramy ciasno upchanych literek.

Młodzi adepci branży traktują te wspominki jak reportaż z paleolitu.

W obu opisanych powyżej sprawach zachowywałem się jednak jak typowy progresista.
Ojciec zajmował się elektryfikacją kolei, a ja lojalnie obdarzałem największym zainteresowaniem i uczuciem najnowsze modele elektrowozów.
Podobnie, flirtując z poligrafią, szedłem w tzw. szpicy postępu i udało mi się kilkakrotnie być tym pierwszym, który itd.itd.

Ale obok wdrożeń pierwszych laserowych naświetlarek postscriptowych w Polsce będę zawsze pamiętał noce spędzone w boksach Domu Słowa Polskiego, w oparach ołowiu i dymu sportów i ekstra mocnych.

I nigdy nie kupię sobie do kuchni mikroweli.

I nigdy nie polubię facetów żelujących/piankujących włosy.

Ani nie zostanę słuchaczem RMF, czy Zetki.

Średnia ocena
(głosy: 6)

komentarze

Jako 1/3 merlota

opowiem się zdecydowanie za postępem.

Pierwszy papieros, jaki zapaliłam w życiu, był takim samym, jakiego właśnie trzymam w gębie. Marlboro Light.

Jedyna różnica polega na tym, że wtedy były chyba o trzy zeta tańsze.

Gdyby nie mikrofala, to w Irlandii bym umarła z głodu. A tak, skończyło się na złośliwej anemii.
(hm, Irlandia… może kiedyś opiszę, jak wracałam o świcie na piechotę z Balbriggan do Skerries, 7 km nadmorskim klifem, po dwunastu godzinach pracy w fabryce, i słońce na mnie świeciło, kiedy się rozkładałam malowniczo na głazach i żarłam zakupione w Lidlu zielone winogrona)

A włosy to chyba sobie niedługo pofarbuję na niebiesko, w ramach przygotowań do sesji.

Pozdrawiam, zaznaczając głos odrębny


I nigdy nie polubię facetów żelujących/piankujących włosy.

o rany! kamień z serca. na szczęście problem włosów mam już z głowy :P

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


Pewnie też

nie polubisz sushi, tak jak i ja nie rozumiem co tam można polubić?


Sushi jest wspaniałe!

Na pohybel konserwatystom mielonym turystycznie!


Że tak powiem,

jako ta babcia Pino, za moich czasów… na sushi się łaziło z Raszu na ten cały Plac.

Fuck, jak mi za pierwszym razem to cienkie wypaliło gębę... :D


re: Oldskul

wasabi jest zajebiste mam w lodówce oryginalne japońskie wasabi. nie szokuje mnie ostrością bo pod tym względem mało co mnie szokuje ale jest pyszne

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


Igło

z sushi jest tak:

nie polubię gostków i ziut międlących w gębie sushi z powodu tak wypada, tak jest trendy. Ale ich łatwo poznać, bo co drugi kęs podnoszą ze stołu niedbale rzuconą blackeberry i nawijają.

Sam niestety lubię sushi na tyle, że się nauczyłe je nieźle robić.
I co jakiś czas z dzieckiem merlotówny robimy sushi dla reszty rodziny.

Dla Ciebie zrobiłbym maki z węgorka wędzonego z ogórkiem kiszonym – całkiem swojskie smaki;-)


Merlocie

poproszę.


Wasabi

oldskulowo robię z proszku. Z powodu snob jestem;-)


ja mam w tubce

a ostatnio prażyłem sobie chili … wyszło małe piekło :)


Merlocie

Nażelowanych nie lubię.
Mikrofali też, nic w tym dobrego zrobić nie można.

Sushi za to pasjami mogę jeść i nie sądzę, żeby akurat z powodu trendy , bo owoców morza tak samo, o ile nie bardziej trendy, nie znoszę. Nie mam blackberry, nawet iPhona nie mam.

Zastanawiam się czy przypadkiem nie wychodzi na to (jeśli ominąć sushi), że jakaś jestem staroświecka. To wymaga przemyślenia.


Z niektórymi jest jeszcze gorzej.

Co to jest, na miłość boską, blackberry? :)

Za to masz morskie jabłuszko, co nie uprawnia Cię do odebrania legitki u konserwatystów.

P.S. Żebyś już nie musiała się osobiście chichrać z agrafek i strusi ->

“Sushi za to pasjami mogę jeść i nie sądzę, żeby akurat z powodu trendy , bo owoców morza tak samo, o ile nie bardziej trendy, nie znoszę.”

:)


Blackberry?

Otóż.
Jest to takiecoś, które ma w sobie ferfelon, wszechświatową sieć i inne nowomodne sprawy. Klawiaturę to ma normalną, znaczy taką jak w komputrze, ino paluszki trzeba mieć dostosowane. I ekranik dość spory.

Używają tego pracownicy korporacji różnych do pracy poza godzinami pracy, a ich pracodawcom służy to jako smycz.

Jeśli idzie o owoce morza to są to okropnej urody robaki, całkowicie pozbawione smaku i nie wiem jakim cudem udało się wmówić znacznej części ludzkości, że to rarytas.
Dżdżownica to też rarytas?


Pierwsze słyszę,

chyba jednak nie jestem taka mądra, jak mi się wydawało.

Owoce morza są zajebiste. Czymś się musimy różnić. :)


A dlaczego

są zajebiste?

Nikomu jeszcze nie udało się mnie przekonać do tej śmiałej tezy, a wielu próbowało.

:)


Bo mi smakują? :)

Czemu ja mam Cię do nich przekonywać, to zupełnie nie rozumiem. Co innego takie curry, to ma jakiś sens, chociaż też ograniczony, bo przecież będziemy jeść frytki.

Kurde, głodna jestem. Masełko (hehe… przypomina mi się dyskusja o Paryżu) skwierczy na patelni, idę wbić jajka od kur grzebiących.

A, ponieważ postanowiłam nie pisać nic poważnego tutaj, to możesz znaleźć coś u mua, znaczy za kliknięciem w podpis. Und skomentować powieść, jak już się uporasz z dzisiejszym odcinkiem własnych przygód.


Tak mówi każdy

i mnie to zupełnie nie przekonuje. :)

Pozwolisz, że masełko pominę.

U tua już byłam i czytawszy. O!

Dzisiejszego odcinka nie będzie chwilowo, bo już nie mam siły dzisiaj, czego żałuję gdyż sporo się działo. Ale co ma wisieć...


No dobrze, dobrze,

tylko się już nie irytuj, trzymaj się stanowiska, że ze mnie należy się śmiać, a nie się na mnie wkurzać.

:P


morska kapusta!

to moje ulubione morskie warzywo.

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


bleckberrysta od sushi

Zacząłem się okropnie martwić. Mam Bleckberry od wielu lat. Na początku wszyscy uważaliśmy, że to smycz straszliwa. Aż tu nagle się okazały dwie rzeczy:
1. Spadły mi dramatycznie rachunki telefoniczne – bardzo dużo czasu spędzam za granicą.
2. Nie muszę wszędzie targać komputera. Albowiem BB to urządzenie do czytania maili. Jest także telefonem. ( Są na świecie lepsze telefony). Ale lepszej kombinacji nie ma.
Można oczywiście potępiać użytkowników BB, ale to takie samo urządzonko ja iPhone, czy Nokia z klawiatrurą odczytująca maile. No z tą różnicą, że BB zapewnia bezpieczeństwo mailowe. Ale można i należy walić w BBowców, bo na ogół to korporacyjne świnie, zwykłego obywatela na BB nie stać w Polsce bo koszt instalacji zaporowy. Stąd BB stało się u nas symbolem sukcesu. I w jako takie trzeba walić, bo i co?

Sushi lubię. Lubię bo udało mi się jeść tak dobre, że mi gacie ze szczęścia spadły. W Los Angeles lokalni polecili nam małą dziurę z sushi. Stary Japoniec nie mówiący po angielsku robił. Pycha.
U nas trudno trafić na dobre. Można trafić na przyzwoite. A najczęściej na byle jakie.
I tych trzeba unikać.
Mam niestety uczulenie na krewetki, langusty i homary, więc większość owoców morza mi odpada. kalmary z kolei Uwaga! są fatalne na cholesterol.

A oldschol? Mam prosto z magazynów fabrycznych we Francji narty od długości 205 z 1975 roku. I czasem na nich jeżdżę. To jest coś. No już nie wspomnę o winylu.


Owoce morza

Festiwal kolorow i smakow:)

Tak podane smakuja zdecydowanie lepiej:)


sushi

po polsku – ze śledzie i kaszy gryczanej

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


Morskie świństwa – 3xTAK!

Ale delikatnie przypominam, że tu się wspomina lokomotywy, koleje żelazne w ogólności, ewentualnie pana Gutenberga.

Sushi było tylko ozdobnikiem, nie mówiąc o Blackberry.

W celu przywrócenia Państwa uwagi na właściwe tory długa y łzawa historia maszynisty lokomotywy nr 143 w wykonaniu uroczej oldskulowej parki.

G C G C Dm G Dm G Dm G C

G C G
Along came the F.F.V., the swiftest on the line,
G A7 D7
Running down the C&O road, just twenty minutes behind.
G C G
Running into Souville, headquarters on the line,
C G D7 G
Receiving their strict orders from the station right behind.

Georgie’s mother came to him, a bucket on her arm.
Saying to her darling son, “Be careful how you run,
Many a man that’s lost his life trying to make lost time,
And if you run your engine right, you’ll get there right on time.”

Up the tracks she darted against a rock she crashed.
Upside down the engine turned and Georgie’s head was smashed.
His head against the firebox door and the flames were rolling high.
“I’m glad I was born for an engineer on the C. & O. Road to die.”

The doctor said to Georgie, “My darling boy be still.
Your life may yet be saved, if it is God’s precious will.”
“Oh no,” said George, “that will not do, I want to die so free.
I want to die for the engine I love: One Hundred and Forty-Three.”

The doctor said to Georgie, “Your life cannot be saved.
Murdered on a railway and laid in a lonesome grave.”
His face was covered up with blood, his eyes they could not see.
And the very last words poor Georgie said were,
“Nearer, my God, to Thee.”

Wiadomość optymistyczna jest taka, że palacz tejże 143 podobno się uratował (za wikipedią)...


Lagriffe

Żeby była jasność. Ja nie walę w Blackberry w ogóle, uważam że jest zmyślna całkiem.

Natomiast jak najbardziej, walę w korporacyjnych. Za korporacyjność właśnie, czyli delegowanie posiadania własnych myśli, odruchów, sympatii itp. na rzecz firmy.

Zadaję się z nimi zawodowo od 20 lat, miałem czas wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.


merlot

Ja pracuje w jednej z najwieszych korporacji na swiecie od 17 lat. Znam ich jak zły szezlgąg.
Co więcej pracuję w dziale całkowicie niekorpo, więc jesteśmy wrogiem, jako oczywiście cost center :)

Lokomotywy.
Studiowałem w Provinz Posen. Na weekendy często wracałem w domowe pielesze, bo chata byla wolna. Poznałem pociągi od najgorszej strony. Nie lubiłem ich. Śmierdziało. Zimno było. Dawno nie jechałem pociągiem. Podobno teraz to inny świat. W dzieciństwie na narty jeździło się za ciuchcią. To miało w sobie romantyzm.
Jak na ten jego przykład tu:


Ja to mogę zjeść,

bażant jest gupi i nie ruszy. :)

Poza tym jestem omnipotentnym specjalistą od łowienia i przyrządzania jeziorowych świństw, czyli moich braci po znaku.

Nic nie wiem natomiast o kolejach, ale ta pieśń skojarzyła mi się silnie z innym katastroficznym utworem pt. bodajże “Norman’s Woe”. Wkleić? :P

A, sorry, możesz sobie drogi troglodyto przeczytać jedną sztukę Witkacego, tam był motyw, jak próbowali specjalnie i spektakularnie popełnić sobie samobójstwo, pędząc lokomotywą :)

O białej to już nie wspomnę, bo jest oklepana.

Jeszcze Ropuch przed policją uciekał na lokomotywie… I był taki film niemy z Busterem Keatonem.

E tam, erudycja jest męcząca, za długie posty trzeba pisać, niczym grzesio. Wysyłam, zanim przypomnę sobie milion pińcset motywów z lokomotywami (“kwiatki to robią i dinozaury też to robiły”). O, jak już grzesiować, to na końcu musi być przewidywalny jutubek:


Pino

Bazant jest pewnie bardzo nieufny. Powinien zamknac oczka i skosztowac ociupinke. Moze by polubil?


Moj ulubiony pociag

Podroz pociagiem z Saint-Gervais-les-Bains (580 m) do Nid d’Aigle (2 362) trwa ok 40m.
Widoki na masyw Mont Blanc sa fantastyczne.
Z Orlego Gniazda prowadzi bardzo przepieknosciowa i wielce trudna trasa na sam szczyt.
Wybuch pierwszej wojny swiatowej uniemozliwil realizacje ambitnego planu doprowadzenia linii kolejowej na sam szczyt Mont Blanc.

Photobucket

Stacja koncowa wyglada tak:

Photobucket


Tomku!

Ostatnio byłem w knajpce japońskiej na plantach Jerzego Dietla w Krakowie. Mnie nie smakowało a mojej żonie i owszem. Nie wszyscy muszą być zachwyceni tymi wynalazkami.

Pozdrawiam


re: Oldskul

A w Peru kolej która wjeżdża na 4,781


Agawo,

mimo, że kocham koleje, to może jednak dobrze, że ten wybuch uniemożliwił;-)
Z tych klimatów znam jedną słynną kolej – Jungfraubahn

Szwajcarom, jak zwykle, żadna wojna nie stanowiła i zrobili kolej na sam szczyt. Ale przynajmniej ostatnie 7 kilometrów wyydłubali w skale i nie widać...


lagriffe

Wjeżdża nawet na 4818 metrów.

A wiesz kto tę kolej zaprojektował?
Taaa daaaam!


re: Oldskul

POLAK A KTO! Jak wszystko w Peru.
Malinowski.


Merlocie

Nic dziwnego zatem ze Ecole des Ponts et des Chaussees cieszy(la) sie znakomita reputacja:) Majac takich absolwentow jak Ernest Malinowski!


"POLAK A KTO! Jak wszystko w Peru."

o shit! Machu Picchu też Polacy postawili? ... ja cię... :P

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


Panie Docencie Szanowny,

Tani dowcip, co z przykrością stwierdzam.


taaa jasne

tani. jak wszystko to wszystko. konsekwentnie. a płaskowyż Nazca pewnie poryli bronami chłopi spod Łomży…

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


Doc,

Lagriffe miał na myśli szlaki kolejowe, mosty, i tunele zapewne.
A wtedy “wszystko” jest całkiem na miejscu;-)


W Peruuu

i słoneczko jest jasne i Domeyki chodzą pod górę a nawet, o mało co nie sprzedalim czołgu Twardyj.
Ale o tym nawet docentom się nie śniło.
Nie mówiąc o artystach albo patriotycznych marylach..


Wow,

świetne są te wasze pociągi peruwiańskie i szwajcarskie (ja miałam zostać konstruktorem okrętów w Hamburgu, ale gruźlica przeszkodziła).

Ja najbardziej lubię pancerny Kijów-Wrocław, ale nie umiem znaleźć zdjęcia…

Natomiast tani dowcip Docenta mnie rozbawił :P


Igiełko słodki

Z tej maszyny za 150 zyli piszę. No, wlożyłem jeszcze, bez kozery powiem pińćset, ale jak chodzi!!!!
I będą dwa kompy, w tym jeden do mojego skromnego pisania.

Uważajcie ludzie!

Zasłużyłeś Igiełko na piosenkę:

Wspólny blog I & J


merlocie

znaczy – skrót myślowy :) ............. przypomniał mi się motyw z “Nie ma mocnych”: “ ... i wiecie – Polak… był one fo architects…”

>Pino

tani dowcip jest jak tanie wino. jest dobry bo tani :P

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


AAAA

wiem, że to jest od czapy, ale poległam… obejrzyjcie, póki można, bo już chcą to wywalać z sieci :D :D


Umrzeć przez Pino?

Dymem mocniaka udusiwszy się.... Cudo!

Wspólny blog I & J


Nie wiem jak chodzi

ale słyszę jak Johny śpiewa.
I o to chodzi.


To już jest nas trzech

do Johny’ego.

A ja do tego szczególnie gustuję w Pani Cash’owej oraz jak się wykłócają wokalnie we dwójkę...


Pino,

masz swój pociąg.
Pstryknąłem go jak przejeżdżał przez Rembertów.
Jego familia Kuźma Minin


Solidna z nas firma,

prawie jak ten Oszołom :P


To dziwne

jak szybko Johny zniknął?
Przecież nie zasłużył.


Nie wydaje mi się

żeby zniknął.
Umarł, owszem. Ale wcale nie zniknął.


oczywiście że nie zniknął

ostatnie lata i płyty wydane u Ricka Rubina w American Rec. to pod względem artystycznym wielkie osiągnięcie Casha

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


Oj...

Igiełko, życiowy hazardzisto!

Wspólny blog I & J


e tam


Pociąg dla Pino

nosił nazwę Śmierć.

Nie wykonała zadania w odróżnieniu od pociągu.

http://derela.republika.pl/smiercpl.htm


Panie Igło,

czasami tak bywa.


Pino

Струни мої, струни,
Грайте мені стиха,
Може, козак, козак-сіромаха
Забуде свого лиха?


PKP

kiedyś jeździło sie tylko PeKaPem … Lublin-Kraków trasa była taka – osobówka do Stalowej, potem nocny pośpiech Hrubieszów-Wrocław i w Kraku jesteśmy o 4:20 … tak było taniej niż bezpośrednio … i witamy świt i wypełzających z knajp … wtedy w okolicach dworca nie było za wiele nocnych więc wypijało sie to co zostało jeszcze z Lublina … potem zaopatrzenie i do południa leżenie na wałach nad Wisłą ... piękne czasy …


Kozacze

wybacz, ale pisanie grażdanką mnie wykańcza… rzymscy wbili do głowy najpierw ałfawit zachodni.

Stań, obernysia, hlań, zadywysia, kotory wojujesz,
Łukom striłamy, porochom, kulami i meczem szyrmujesz,
Bo też rycere i kawalere pered tym buwały,
Tym wojowały, od tohoż mecza sami umirały!
Stań, obernysia, hlań, zadywysia i skiń z sercia butu,
Nawerny oka, kotory z Potoka idesz na Sławutu.
Newynnyje duszy beresz za uszy, wolnost’ odejmujesz
Korola ne znajesz, rady ne dbajesz, sam sobie sejmujesz.
Hej, porażajsia, ne zapalajsia, bo ty rejmentarujesz,
Sam buławoju, w sem polskim kraju, jak sam choczesz, kierujesz!...

:)


Jeszcze jeden Cash

mój ulubiony, o facecie, którego tatuś ochrzcił imieniem “Sue”.

Zastanawiałem się, jak by to przetłumaczyć na polski.
Natchnienie przyszło od Pino:

My daddy left home when I was three
And he didn’t leave much to ma and me
Just this old guitar and an empty bottle of booze.
Now, I don’t blame him cause he run and hid
But the meanest thing that he ever did
Was before he left, he went and named me “Sue.”

Stary rzucił dom, gdy lat miałem trzy
Pozostały po nim mojej matki łzy,
Stare banjo i butelka w której nic nie było już.
Choć zostawił mnie, nie użalam się
Ale za to go nienawidzę że,
Zanim zwiał to wziął i ochrzcił mnie „Zuz”.


Pino

Karola ne znaju
O radu ne dbaju

Sam sobie rementeruju i na smert’ kieruju


Rotfl,

proszę mnie nie zachęcać, bo się jeszcze zmobilizuję i dokończę moje tłumaczenie Cohena. :P

Mojego ukochanego Casha chyba nie było jeszcze?

I’m a charger
That charges through the night
Like an orange bolt of lightning
Passing everything in sight
I’m the best pal the Duke boys’ ever had
I’m thunder on the highway looking bad, bad, bad

I’m a knight
Like the kind in shining armor
With my polished body gleaming
I’m a fighter and a charmer
If trouble comes your way just ask for me
My friends all know me as the General Lee


Dawaj, dawaj

Grześ i Bażant się ucieszą, a parę innych osób też.


Bażant już się ucieszył,

acz powiedział, że drobnostki trzeba zmienić, ale nie wyjaśnił w końcu, które, bo nurt życia porwał ją wartko ku obowiązkom, a mnie swoją drogą też, więc jak na razie zostały tylko dwie pierwsze zwrotki… ale jak już się z tym uporam, to dostarczę Dyrektorowi, Marcin będzie śpiewał, kobiety będą piszczeć i rzucać bielizną na scenę, a ja będę kasować po trzy dychy za wstęp. :>


A potem się razem zapiszemy

do Amiszów. Tam nie ma in-vitro.

Jeszcze Atamana weźmiemy.
Może przestanie wreszcie wszystkim mieć za złe;-)


Nie zgadzam się,

jako baptystka paląca szlugi, co zasadniczo jest w polskich zborach nielegalne.

Na Ukrainie wolno im palić, ale za to nie mogą pić piwa :D

Ja chcę mieć samochód i amfetaminę, żadnego amiszowania. Wystarczy, że będziemy wielką Rzeczpospolitą Trojga Narodów, w której wszystkie wyznania są równe, a religia katolicka jest przewodnią siłą narodu (uwielbiam ten fragment konstytucji marcowej).


A powoziłaś kiedyś zaprzęgiem?

nawet dwacefałka tego nie zastąpi…


Nie,

Zuz tylko mję woziła bryczką wokół bajorka w Podkowie Leśnej :P


Woził.

jak już;-)


Zuz jest kobietą

“to była kobieta” – cyt. za Panią Marią


Merlocie

piękny Twój wpis, nastrojowy.
Też pamiętam i miałem kontakt z tamtą koleją żelazną. Mieszkałem 100metrów od stacji PKP Starogard Gdański Przedmieście. Obok stacji osobowej był wielki plac rozładunkowy. Opisałem to w mojej książce “Moje miasto. Doświadczenie i kara” (czeka na lepsze czasy – może moje dzieci ją wydadzą kiedyś..)
Pamiętam też kontrolę osób dorosłych, czy pociąg jedzie planowo. Zresztą każdy z nas wiedział, która jest godzina właśnie po tych kilku pociągach do południa i czterech po południu i późnym wieczorem.
Pamiętam doskonale nasze przejażdżki na gapę w kierunku Jabłowa (tam było nasze jezioro, i z powrotem) i ganianie się z konduktorami po dachach wagonów pociągu, na bardzo długo przed filmem o Indianie Jones… Nikomu takich praktyk dziś nie polecam.
Ten zapach i odgłos rozgrzewającej się lokomotywy.
Ech, to jednak – obok pewnych przykrych doświadczeń – były wspaniałe chwile

Też nie przepadam za zetką i tymi panami po pomadzie


Juz dawnym dawno przetłumaczone

merlot

mój ulubiony, o facecie, którego tatuś ochrzcił imieniem “Sue”.

Zastanawiałem się, jak by to przetłumaczyć na polski.
Natchnienie przyszło od Pino:

My daddy left home when I was three
And he didn’t leave much to ma and me
Just this old guitar and an empty bottle of booze.
Now, I don’t blame him cause he run and hid
But the meanest thing that he ever did
Was before he left, he went and named me “Sue.”

Stary rzucił dom, gdy lat miałem trzy
Pozostały po nim mojej matki łzy,
Stare banjo i butelka w której nic nie było już.
Choć zostawił mnie, nie użalam się
Ale za to go nienawidzę że,
Zanim zwiał to wziął i ochrzcił mnie „Zuz”.

To śpiewał kiedyś Mieczysław Czechowicz – Kowboj Zuzia


Super!

Nie mogę nigdzie znaleźć autora tekstu. Wiesz kto to napisał?
“Napisał”, bo tłumaczenie jest raczej wolne – co wcale nie jest zarzutem.
A sam Czechowicz rozkoszny.


Prawdziwych tekściarzy już nie ma

Merlot,
Nie wiem kto to strzelił. Możńa by w ZAIKSIE sprawdzić.


Co jest z tym żelem na włosach nie tak?

Mój małżonek też mnie gania jak młodemu liznę po fryzie….


No właśnie

nie wiem, czego oni wszyscy się czepiają.

Moja polonistka używała co prawda nie żelu, tylko gumy arabskiej chyba, ale wyglądała nieźle, tzn. niektórzy uważali, że potwornie, ale miało to swój wdzięk i siłę wyrazu.

Osobiście coraz bardziej myślę, czy z okazji sesji się nie farbnąć na zielono-niebiesko ;)


Niebiesko zawsze pomaga u starszych wykladowcow.

Oni się czepiają bo mają kompleksy i zaściankową duszę.
Nie rozumieją nowoczesnych osobników, nawet w wieku podeszłym. No ja jestem stary, a żelu używam, choć nie widać go na włosach.
Bo może im się roc hodzi o takich co walą żelu tyle co brylantyny przed wojną?


Słowa nie powiedziałem,

że mnie to u dam und panienek denerwuje.

Irytacja dotyczy tylko facetów. Małżonek ma rację!


Dyskryminujesz

mężczyzn. Nieładnie, merlocie, opowiem Kazi Szczuce. ;)


Kazia może

się psikać do woli.
I tak wygląda coraz ładniej w telewizorze…


Nie mam tv,

to nie wiem. Ale nigdy jej nie odmawiałam urody, w odróżnieniu od inteligencji. :P


Jak to kto tłumaczył Merlocie?

Wnuczek Emila, ten taki chudzieńki drągal…jak mu tam było?
Czy nie Wojtek?

pozdro


Ale skoro

krytykujemy postęp i nowoczesność, to przypomniało mi się, że mogę coś dorzucić do wątku.

Otóż.

Na jednym wykładzie siadałam zawsze w ławce za taką dziewczyną... to było straszne.
To, co jej się zaraz za karkiem zaczynało. Tatuaż w sensie.
Jeszcze ćwieki miała w tym karku i tuleje w uszach. No ludzie…

Jedna była korzyść z tych strasznych mrozów, jakie na nas spadły w styczniu – zaczęła siedzieć owinięta arafatką :)


Yasso, wiesz, czy suponujesz?

Nigdzie nie trafiłem na to, że to Wojtuś.
Ani, że ktokolwiek inny.
Może się samo napisało? I to w trzech różnych zupełnie wersjach?
Ciekawostka przyrodnicza taka…


Merlocik,

zapędziłam się nad Berezynę... i zostawiłam liścik.

Niestety, dyżurujący listonosz mnie nie lubi, więc marna szansa, że przecisnę się przez oczka cenzury prewencyjnej.

hi hi


Czy może napisałaś

do Xipego, żeby Ci przebaczył i pokochał po raz trzeci?.

W kwestii dyżurów, to od pewnego czasu liściki trafiały od razu na stół w Głównej Rozdzielni i każdy se mógł poczytać do woli.


Merlot,

z tym przebaczeniem to nawet przesadnie śmieszne nie jest… Możesz uznać, że znowu szwankuję na poczuciu ;)

Ale tak se właśnie myślałam, żeby do Ciebie zadzwonić. Jak się zapatrujesz?


Chwilowo

jestem w marcu 1988 roku i jadę Trasą Łazienkowską w kierunku dzielnicy Włochy. Obok mnie siedzi szefowa “Solidarnośći” pewnej dużej instytucji, a na półce pod tylną szybą rozłożył się Alex i kiwa łbem jak maskotka z reklamy ESSO: Put a tiger in your tank.
Tylko, że to nie jest maskotka.

Zostańcie Państwo z nami.
Już jutro dowiecie się, co tygrysy lubią najbardziej.

Pino, zaraz wracam z tej przeszłości, możesz spróbować...


Marzec 88,

pani Renata chodzi w ciąży.

Latem urodzi się mały potwór. Tego dnia wybuchnie też strajk w Przedsiębiorstwie Oczyszczania Miasta.


rekliama

merlot

je a na półce pod tylną szybą rozłożył się Alex i kiwa łbem jak maskotka z reklamy ESSO: Put a tiger in your tank.
...

W 1976 w USa chodziła taka reklama Datsuna ( dziś NIssan)
Put your money in the bank, not in the tank, buy a Datsun.


Subskrybuj zawartość