Pierwszy dzień w pracy I

Pierwszy dzień w pracy! Miotają mną ambiwalentne odczucia! Niech sobie miotają! Z zaliczki zdążyłem już uszczknąć sporą kwotę na różne takie… Byłoby niemiło, gdybym miał się wycofać… W końcu nie było tak źle, jak na pierwszy dzień…
Gdzieś tam już wspomniałem, że emeryt jestem. To jako taki mam prawo do wstawania o przyzwoitej godzinie. O ósmej. Spokojna kawka. Potem piesek wyprowadza mnie do ogrodu z wiatrówką, żebym mu ustrzelił dwa „zające” (dwie puszki po piwie), a on w nagrodę ponapada mnie udając strasznie bojowego psa i będzie próbował złapać mnie za portki omijając kolbę i lufę strzelby. Taki codzienny nasz rytuał.
Potem jest dziewiąta…
Nic z tego, piesku! Pan poszedł do pracy! Namów panią, żeby chodziła z tobą „na zające”…
Ale czy to musi być o siódmej pięć?
Telefon o takiej godzinie? Pali się gdzieś?
– …niecki, kierowca z firmy „Fetuson”. Czekam przed pana domem, zgodnie z umową. Dobrze byłoby, gdybyśmy mogli wyjechać za piętnaście minut, najpóźniej… Pogoda się psuje…
Co mnie obchodzi jakaś pogoda o takiej godzinie? Kabrioletem po mnie przyjechał? Kabriolety mają przeważnie dachy rozkładane na taką okazję…
– Nie za wcześnie pan przyjechał? Nie przypominam sobie, abym umawiał się na taką akurat godzinę…
– Spóźniłem się o pięć minut. Objazd miałem po drodze. W Fetusonie pracę zaczynamy punktualnie o siódmej.
Rzeczowe i pozbawione jakichkolwiek emocji wyjaśnienie, przypomniało mi, że coś tam na temat reguł gry w tym Fetusonie było drobnymi literkami w tym kontrakcie… Nie mam nabożeństwa do takich drobiazgów.
A może powinienem?
– Za pięć minut schodzę. Jestem spakowany…
Ja też potrafię być zdyscyplinowanym personelem, jeżeli mi odpowiednio płacą. I potrafię jeszcze pokazywać, że takie coś wcale mnie nie irytuje… Koncyliacyjny podobno jestem… Skąd to słówko Stasiowi przyszło do głowy? Jakoś nie potrafię odnaleźć w sobie tej koncyliacyjności. W domu, zawsze, najpierw musiałem po swojemu się wydrzeć! Potem ewentualnie ktoś mógł wydrzeć się na mnie. A jak mi po jakimś tam czasie przeszło, to dopiero zaczynała się tworzyć sprzyjająca atmosfera do negocjacji. Może w czasach, gdy w jednej firmie ze Stasiem, budowaliśmy socjalizm, ze dwa razy prezentowałem coś takiego? Na jakimś zebraniu? Aż tak wtedy błysnąłem, że zapamiętał? I słówko z właściwej książki wybrał!

A to co za bajery?! W Carringtonów się bawią? Prawdziwa limuzyna! No, takie długie coś! Na oko to Lincoln. Kufer ma taki… I kierowca jak z obrazka!
Ubranko takie bardziej angielskie, z brązowego tweedu… Spodnie, to coś w rodzaju bryczesów opiętych na łydkach sztylpami z lśniącej i oczywiście, brązowej skóry!
Czy aby na pewno jestem do końca obudzony? Czasem, nad samiutkim ranem, zdarzało mi się śnić o różnych…
I ten brązowy kierowca, duży blondynowaty i przystojny bardzo facet, podchodzi do mnie i wyjmuje moją walizę z ręki… Ameryka!
Jestem z gracją doprowadzony do limuzyny. Obsługa otwiera drzwi przede mną. Zanim zamyka za mną drzwi, ten brązowy, najpoważniej mi poleca zapiąć pasy!
Słyszę jak obchodzi długaśne autko w koło i wrzuca moja walizę do kufra.
Jego brązowe plecki w tweedzie pojawiają się na siedzeniu przede mną.
– Jeżeli chce się pan napić kawy, to w ekspresie jest właśnie świeżutka…
No pewnie, że chcę się napić kawy! Tylko boję się trochę tego złocistego i pachnącego rozkosznie urządzenia! A jak się na mnie wychlupnie?!
Nic się nie wychlupnie! Nawet nie czuję jak ta landara rusza z miejsca! Tutaj nawet w bierki grać można w czasie jazdy!
No, niech tam! Odpuszczę Stasiowi te idiotyczne godziny rozpoczynania pracy… W końcu elegancko się zachował przysyłając po mnie autko z kawą na dzień dobry…
– Proszę zwracać się do mnie po imieniu – Karol… I na ty… W firmie wszyscy są na ty…
– Rysiek – zrewanżowałem się odruchowo… – To mnie chyba też ten obyczaj obejmie… W końcu podpisałem umowę…
– No, tak…
To ostatnie potwierdzenie jakoś mało przekonująco brzmiało… I Zdałem sobie sprawę, że ta nasza wymiana grzeczności, nie bardzo mi pasuje do tego wysztywnionego stroju lordowskiego kierowcy i też lordowskiej limuzyny. No może nie lordowskie to wszystko. Bo limuzyna jak z amerykańskich filmów… Ale takie coś, na przykład jakiś Rockefeller, albo inny Du Pont mógł mieć!
Ale z drugiej strony, to przecież byłem takim samym personelem firmy jak i ten szofer. To personel może się chyba między sobą kumplować?
A cóż to za firma, że po personel limuzynę wysyłają?
Czy ja przypadkiem w piętkę nie gonię? Co mnie tak ogłupiło? Limuzyna, czy nieprzyzwoita godzina na wstawanie?
Auto, to auto. Nawet jak długie i błyszczące. Gość za kółkiem wystrojony, bo może Stasiu mu kazał. Stasiu zawsze dbał o swój image. Płaci za to, żeby gość się na brązowo ubierał.
Gdzieś tu telefon dzwoni?
– To do ciebie, Rysiek… Pewnie szef…
Leciutko ogłupiały szukam wzrokiem wielkiej słuchawy na pokręconym kabelku… Na jednym filmie takie coś widziałem… Film pewnie był z lat siedemdziesiątych!
– Komorka wisi w uchwycie – podpowiedział brązowy Karol. -Obok ekspresu – uściślił za moment, bo dzwoniło nadal i z wyraźną złością.
– Aaaa – ucieszyłem się głośno swoją bystrością. Stanowczo, w tym wnętrzu było za dużo różnych tam pozłocistych gadżetów. Pozłocisty ekspres do kawy, pozłocista komóreczka… Uchwyt drzwiczek szafeczki obok, też był pozłocisty. Barek? Trzeba jednak ten telefon. W żadnym wypadku, nie barek!
– Słucham… Rysiek…
– Fajnie, że wreszcie odebrałeś! Śpisz jeszcze, czy co?
– Ciężko tu cokolwiek znaleźć, wiesz? Wszystko tak samo pozłociście błyszczy… Oczy bolą…
– Co? A tak… No, przywykniesz. To w zasadzie mój kolorek firmowy… Image. Rozumiesz, złoty z kasą się kojarzy. No dobra. Jak już pracujesz dla mnie od rana, to głupio byłoby, żebyś te kilka godzin w drodze, zwyczajnie, bez pożytku dla mnie i za moje pieniądze spędził…
Pomyślałem sobie, że chyba nie polubię go jako szefa!
– W telefonie jest nagrywanie – włącz…
– Co? Aha… Narzędzia… To będzie to…
– Zgadłeś za pierwszym razem. Na moim pokazał się komunikat, że rozmowa jest nagrywana.
– O, Jezu!
To już westchnąłem sobie całkiem po cichutku i prawie tylko w duchu!
– Gdy tylko przyjedziecie do firmy, Karol zaprowadzi cię do mojego dyrektora od finansów. On tam ma jakieś dodatkowe papierki do tej umowy, do podpisania, firmową kartę kredytową dla ciebie i inne takie… Potem, Karol odwiezie ciebie do twojego służbowego mieszkanka. Na terenie firmy mamy taki hotelik dla gości i innych takich… Klucze ma Karol… Klucze i papierki do służbowej furki zostawiłem ci na stoliku nocnym. Automatikiem jeździłeś?
– Co? A tak.
– No to się nie zabijesz, tak od razu… Na biurku zostawiłem ci teczkę z materiałami i konspektem tego co, moim zdaniem, powinieneś napisać. Kupę materiałów masz na płytach dvd i cd… Komputer i inne takie też tam są…
– Zaraz, Stasiu… Tak nadajesz, jakbyśmy mieli się nie zobaczyć
– Aaa… Nie mówiłem ci? Do Stanów lecę… I Jeszcze w parę miejsc. Z lotniska dzwonię… Nie martw się! Będę dzwonił…
– No, a jak będę miał jakieś pytania? Przecież ja nie mam pojęcia o czym chcesz, żebym napisał?!
– No… Poczytasz sobie, pooglądasz, to sam się pokapujesz.. Bystry jesteś… To znaczy mam nadzieję, że tak jest… A zapomniałem… Masz tam na miejscu asystentkę… Tylko do twojej dyspozycji. Zna firmę od podszewki… Jakby co to o wszystko ją wypytuj…
Jak jej powiedziałem, kogo będzie obsługiwać, to zrobiła takie maślane oczy z zachwytu, że mówię ci! Krysia. No, takie imię… Tej asystentki twojej. Ty, wołają do odprawy… Cześć…
Miałem prawo być troszkę zdezorientowany.
– Ta rozmowa… Stasiu kazał mi ją sobie nagrywać. Jest tu do tego jakiś kabelek? Przegrałbym sobie to na mój laptop…
Brązowe plecki Karola wzruszyły ramionami pokrytymi tweedem.
– A po co? To twój służbowy telefon.
No rzeczywiście. W Stasia firmie, wszystko było technicznie proste. A on sam na jakieś rozrywki jedzie, pewnie… W luzacką manierę tak z samego rana wpadł, aż dziw bierze. Za dawnych czasów to jak miał jakąś imprezę nagraną, to tak tokował… I te pół tonu wyżej piał… Ale nigdy wtedy, gdy dowalał robotę… Musiało mu się coś fajnego trafić… Pewnie z żoną się gdzieś wybiera w ciepłe kraje… Cudzą żoną…

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

No, no,

zaczyna się ciekawie.

Pozdrawiam w oczekiwaniu na ciag dalszy.


Świetny tekst, panie Ryszardzie.

Wracają mocno zakurzone wspomnienia o byłym pryncypale. :) Czekam zatem na kolejne “odcinki”.


Subskrybuj zawartość