Sywestrowe zauważania. Autem i pieszo po Wrocławiu

Przedwczorajszy, sylwestrowy wieczór był nawet całkiem przyjemny.
Po południu, pod wieczór i wczesną nocą, aż do przekroczenia grani czasu, spacerowałem ulicami miasta. Wczesnym przedpołudniem prawie całe objechałem alfą 147.
Do południa miasto było prawie puste więc frajda z jazdy samochodem była spora.

A kiedy tak spacerowałem ulicami Wrocławia mijałem dobrze mi już znane budowle i dyskretnie obserwowałem ludzi. Przyglądałem się im z wielką uwagą.

Oto po śnieżno białym trawniku od strony Arkad w kierunku PKS, lotem koszącym przelatywał dobrze ubrany elegancki mężczyzna w wieku coś przed czterdziestką.
Ten gość raczej nie zapamiętał momentu odejścia starego roku. Najpewniej kac gigant przypomni ostatni kieliszek lub lampkę wina, który raczył był zaszkodzić.

Miasto im bliżej wieczora tym bardziej stawało się tłumne.
Napotykałem ludzi eleganckich, jak ten z lotu w okolicach dworca PKS, kulturalnych i wesołych: lekko trąceni trunkiem lub inną używką tryskali radością – zero trosk, czy jakichkolwiek smutków Ot szczęście w czystej postaci. Szli jedni na swoje bale, inni zmierzali w kierunku Rynku, gdzie wyznaczono punkt zborny na okoliczność powitalna.

Ale mijałem też sporo wulgarnej młodzieży, przeważały – niestety – dziewczęta , które pod działaniem alkoholu kreowały się, bardziej czy mniej świadomie, na małe kurewki. To pewnie zasługa ogłupienia przez media i kolorową brukową prasę ; nowo-mody bycia kimś podobnym do ekskluzywnych dziwek z okładek: Dody, Frytki i ch.. wie jakiej jeszcze innej pindy.

I tutaj moja mała uwaga. Wymionie przeze mnie pindy, wcale nie należą do ekskluzywnych. Prawdziwy exskluziw nie pojawia się w takich szmatławcach – unika ich niczym diabeł u-święconej Dody, i trzyma się z daleka od polskich scen; nie pokazuje gołej – jak rzeczona kobylasta i w 70% silikonowa Doda – tyłka, który ani piękny, ani nawet ciekawy nie jest. I doprawdy bliżej mu miana zwykłej dupy niż tyłka jako takiego.

No, ale to rzecz gustu. A jak powszechnie wiadomo o gustach się nie dyskutuje.
Zatem obok Cichopek, i innych okrzyczanych mianem artystek, takie byty jak te wymienione wcześniej sobie funkcjonują. Cóż prostytuowanie stało się ową nowo-modą i ma ponoć przynieść sukces na drodze ku karierze.
Całe te nasze, i nie tylko nasze, media to tani cyrk, burdel utrzymywany nie wiadomo przez kogo i w jakim celu. No, chyba że uznamy za fakt oczywisty, iż po to, aby na szeroką skalę manipulować w celu ogłupiania społeczeństwami. Tyle.

Miasto odświętnie przybrane podkreśla swe uroki. Jest co oglądać. Bo oto przed Renomą napotykam sporą grupkę rozweselonej młodzieży przepięknie przystrojonej w gustowne karnawałowe stroje spod których prześliczne rysują się naturalne krągłości, a nie jakieś na szprycowane silikony. Aż chce się patrzeć, aż chce się żyć. Tak, widać ci ludzie znają się na rzeczy i wiedzą co oznacza r e n o m a. Brawo!

Podążam dalej. Podziemnym przejściem przecinam ulicę Kazimierza Wielkiego i już jestem na kolorowym, wesołym od śmiechów i radosnych zawołań, deptaku wiodącym mnie wprost na wrocławski Rynek. Tutaj zaczyna się impreza pod gołym niebem. Z głośników płyną dźwięki muzyki i słychać głosy spikerów. Nie wsłuchuję się, ani w muzykę, ani w to co mówią prowadzący. Jestem pochłonięty obserwacją i głosami ludzi, pośród których spokojnie sobie spaceruję.

Przed Katedrą stoi wytworny mim z okresu renesansu; za kilka złociszy można sobie strzelić fotkę z owym. Wrzucasz do skrzyneczki postawionej na kamieniach wrocławskiego Rynku monetę, a on przepięknym gestem wytwornie zaprasza cię do stanięcia obok, po czym obejmuje i śle szczerozłoty uśmiech w kierunku obiektywu aparatu, tudzież innej kamery.

Teren przed sceną jest ogrodzony stalowymi barierkami. Przed wejściem na centralny plac zostajemy sprawdzeni przez funkcjonariuszy. Już na pierwszy rzut oka widać ich sporą liczbę. Impreza jest dobrze zabezpieczona. Ale też wrocławianie zachowują się bardzo poprawnie, nawet bardziej niż poprawnie.
Pośród tego tłumu czuję się bezpiecznie – i myślę, że inni, którzy tutaj przybyli również się tak czują. Dowodem na to może być swoboda i wielki luz w wyrażaniu radości. Dookoła morze pełne ciepła uśmiechów ludzi dodaje otuchy.
Miasto nabiera rumieńców. Kocham to miasto! I choć powód dla którego tutaj przybyłem przestał istnieć, to miasto wciąż nadal jest moje.

Zamykam oczy – i w duchu życzę sobie tego i tamtego, innym też życzę dobrze.
Szkoda tylko, że nie miałem czym zrobić zdjęć aby nimi się podzielić, ale te wszystkie obrazy dobrze przechowam w swojej podręcznej pamięci licząc, że nie wymaże ich demencja lub inna przypadłość.

Jestem dokładnie w tym samym momencie co dwa lata temu. Zajrzę do poczty, a nuż się rzecz powtórzy podobnie a jednak inaczej…

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

Marku

też się zawsze wsłuchuję w tłum, choć nie lubię tłumu. Gdy w nim jestem, właśnie te dookolne rozmowy jakoś mnie trzymają.

Serdeczności i powodzenia w nowym roku.:D

Wspólny blog I & J


Panie Marku!

Gdzie jest ten Wrocław, gdzie katedra jest przy rynku? Bo w pobliżu rynku w tym Wrocławiu, co to stolicą Śląska jest, to kościół świętej Elżbiety jest najbliższy. Katedra jest przy placu katedralnym za Odrą (trzeba przejść przez dwa mosty).

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

wyjaśniłeś kwiprokwo, którego i ja w pierwszym czytaniu nie pojąłem – jaki mim przed Katedrą? To musiałby stać niemal przed pałacem arcybiskupim! A to Panamarkowa pomyłka z garnizonowym. Owszem – nieopodal rynku jest katedra, ale piszemy ją z małej litery, bo to polsko-katolicki kościół Marii Magdaleny.

W sumie przyjemny byłby to opis sylwestrowego Wrocka, gdyby nie tyle kurew i dup, ale i tak widać, ze Autor pała sympatią do miasta, a przecież nam, wrocławianom, o to chodzi!

:)


Panie Joteszu!

Jak miło Pana spotkać! Wszystkiego dobrego w nowym roku. A polsko katolicki kościół Marii Magdaleny jest jednak trochę oddalony, bo za Feniksem (czy jak on się teraz nazywa). Koścoł garnizonowy jest tuż przy rynku.

Pozdrawiam


Panie Jerzy - to nieopodal

jest typowo wrocławskie. Dla mnie nieopodal Rynku, to od pl. JPII po Galerię Dominikańslą i od Odry po Piłsudskiego. W sumie to urbanistycznie nazywamy Staromiejskie Centrum…

Pozdrowienia i powodzenia


Panie Joteszu!

To rzeczywiście nie jest tak daleko. Ma Pan rację, że się bez sensu czasem czepiam.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość