Migawki (2). Gdzie Bóg chowa głowę w piasek

Na osi czasu, kiedy jeszcze polskie szkolnictwo było przed rozbiciem ( nie mylić z dzielnicowym) i dzieci były dziećmi, a młodzież młodzieżą – nauki religii nauczano w salkach katechetycznych przy parafiach. Tam uczono pobożności i życia w czystości. Nauczano, aby nie wzywać imię Boga na daremno…

Osma klasa podstwawówki. Miał zagrać niebagatelną rolę w przedstawieniu, ale coś poszło nie tak. Cóż, klasa do której chodził, to była dobra klasa, klasa „a”. Wiadomo, synkowie i córeczki dyrektorków i różnych takich, więc któremuś nie na rękę było, że jego synalek nie zagra w tym przedstawieniu. Polecił komu trzeba i zmieniono aktorów.
Sztuka wypadła dobrze. Jego zmiennik też.
W nim złość szybko się wypaliła.
Poznał ją na szkolnej scenie. Wpadli sobie w oko więc pozwoliła zaprosić się na spacer. Zaprowadził ją na najwyższą górę w okolicy.
Pozwoliła się pocałować.
To był jego pierwszy prawdziwy pocałunek.
Świat wirował byli szczęśliwi sami we dwoje na najwyższej górze: wyżej stał tylko stalowy kolos linii wysokiego napięcia; nad nim szybowały ptaki, a gdzieś jeszcze wyżej dobry Bóg pozwoli mu ją, aktoreczkę, pocałować.
Szkolna aktorka była wzorową uczennicą, on nie.
Ona miała piękne duże piersi, on przy niej rósł w siłę...
Ot, wtedy poczuli się prawie dorośli.

Przyszły wakacje. Ona wyjechała na kolonie. On został w małym robotniczym miasteczku. Potem widywał ją już tylko sporadycznie.

W któryś letni poranek poszedł torami przed siebie: lubił chodzić po szynach, lub truchtem biec po drewnianych podkładach cuchnących karbolem.
Tory biegły środkiem między górą na której pierwszy raz się całował, a polami pośród których widniały dwa lustra wody. Były to dwa sporej wielkości rozlewiska – jedno prawie dotykało ściany lasu.
Zeskoczył z nasypu i pędem puścił się na przełaj między jedną a drugą wodą.
Usiadł na skraju i słuchał rechotu żab. Przyglądał się brodzącym po rozlewiskach bocianom i szybującym hen wysoko myszołowom. Lubił przyrodę. Uwielbiał jej kolory, zapach, ciszę i szmer..
Wstał i wszedł do lasu.
To w nim nie raz szukał kryjówki, kiedy uciekał z domu. Znał tutaj każdy kawałek.
Ale dziś przybył tu gościnnie.
Kiedy uszedł kilkanaście kroków wpierw zauważył podniesione ręce w górze, które trzymały się gałęzi.
Przykucnął i bezszelestnie zmierzał w kierunku skąd teraz dochodziły go wyraźne odgłosy nawoływania: – O Boże, jesteś wielki! Tak mi z tobą dobrze…
To był głos młodej kobiety. – Co ona robi- zadał sobie sam pytanie. Lekko się uniósł i ujrzał stojącą postać kobiety w obszernej kloszowej sutannie.

Zakonnica? Zdumiał się na poważnie. Dlaczego modli się tutaj w jego lesie, i to w takim miejscu i tak dziwnym głosem przywołuje i wychwala Pana?

A ona nie przerywała swojej żarliwej modlitwy, co chwila, a w zasadzie nieustanie, wychwalała Boga i zapewnia Go, że jest wielki, wspaniały i jedyny, że będzie go kochać zawsze, a on ma być tylko dla niej… (?)

Już miał rzucić w jej kierunku szyszką aby ją spłoszyć, kiedy nagle to on się przestraszył nie na żarty.
Oto klosz sutanny uniósł się do góry, a spod niego – niczym duch z ciemności – wychynęła postać, też w habicie. Ujrzał księdza, tego od lekcji religii…

O Boże! – krzyknął i pobiegł skąd przeszedł.

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

Panie Marku

Przepraszam, ale na koniec się roześmiałam. Serdecznie, nie złośliwie.
Tyle, że mnie to wybiło ze wspomnień...

Pierwszy raz całowałam się pod niebem zasypanym gwiazdami (jakże to było romantyczne, dzięki Wam z Góry!), z chłopakiem dwa lata starszym.
Piotrek… Musiałam mu zrobić okropną krzywdę, bo to imię prześladowało mnie przez lata, tylko wektor się zmienił.

On pierwszy (i ostatni, ale co tu dużo gadać...) pokazał mi Wielki Wóz na niebie. I inne gwiazdy, ale Wielki rozpoznaję i czasem widząc go, myślę o tym Piotrku.

Pamiętam jak się pojawił kilka lat później przed moimi drzwiami, jak rozmawialiśmy o pętli czasu i innych tego typu rzeczach, których zupełnie nie rozumiem.

Chyba całkiem fajny z niego wyrósł mężczyzna, nie wiem właściwie.

A, że rzeczywistość nie jest taka na jaką wygląda? No proszę Pana. Wiadomo.

Czasem tylko Boga zawołać. Niech jakoś to ogarnia, bo człowiek nie zawsze jest w stanie.
Od tego Bóg jest (między innymi), żeby do Niego zakrzyknąć w chwili właściwej.

:)


Jeszcze jedno

Bóg nie chowa głowy w piasek. Nawet nie wiadomo czy ma głowę i dostęp do piasku. Dajmy Mu spokój zawierzając raczej.

Jesteśmy najbardziej wolni z wolnych.

W każdej sytuacji i roli.

Sami wybieramy, tak myślę.

Jeśli ktoś by mnie pytał, to On częściej się uśmiecha do nas, niż sroży. Może niekiedy Mu smutno…

Z pewnością jednak nie jest tchórzem.

Żeby wymyśleć coś takiego jak ŚWIAT, nie można być tchórzem.

On więcej kuma niż my kiedykolwiek zakumamy .

I to jest dobra wiadomość!


Szanowna

dziękuję za oba wpisy.

Cieszy mnie fakt, że tekst wywołał u Pani wspomnienia, a nadto śmiech.
Śmiech to zdrowie i takie tam:)

Jednak nie zawsze sami wybieramy. Niekiedy to los tak, a nie inaczej, rozdaje karty, że nie mamy w y b o r u.
Jedynym wyborem jaki mamy w sytacjach jakie za nas zrządzenie losu zdecydowało, to to, że możemy ową(e) sytacje zaakceptować lub z nie…

Pozdrawiam wcześnie porannie.

I jeszcze jedno. Tytuł nie jest prowokację, ani nie ma zadania obrazy.
Ot jest taki na miarę myślenia 15 latka, który zderzył się z pirwszą swoją miłością, a potem ujrzał to co ujrzał. 15 latek zadał sobie proste (nie całkiem) pytanie ;)


Marku,

pointa mnie zaskoczyła tak trochę:)

Ale pierwsza część taka klimatycznie romantyczna, że mi się z pewną piosenką skojarzyło, do której mam straszną sympatie, no.

A tytuł?

Ja mam podobne wrażenie jak Gretchen, znaczy nie wiem nic o głowie i o piasku, ale mam wrażenie, że Bóg się uśmiecha.
Najczęściej pewnie z politowaniem i pobłażaniem patrząc na to co wyrabiamy, ale jednak to uśmiech jest.

Dzięki za tekst.


Brrrrr, co ty o 4.57 w necie robisz?

Podziwiam:)

Ja z trudem wstałem o 6.30 (jutro muszę o 5.30:(
No chyba że nie kłądłeś się spać, to rozumiem wtedy.


Grzesiu

ot, przypadek wstałem wcześniej rześki i gotowy do pracy.
Ja też przed szóstą wstaję do pracy i powiem Ci w sekrecie, że mnie się chce wstawać. ostanio rzadko miewam lenia.. :)

Pozdrówka

PS
Co do Boga, to myślę bardzo podobnie jak Gretchen i Ty.


I jeszcze Grzesiu

tekst tej piosneczki idealnie koreluje z tekstem, itd.. :)


Marku,

ja w ogóle się uzależniłem od tej piosenki, tekst prosty, muzyka nic nadzwyczajnego, ale ma ona w subie cuś i moge jej słuchać cąły czas.

No i głos Renaty Przemy, jednej z ciekawszych rodzimych wokalistek tyż jest nie bez znaczenia.


Tak

masz rację.
Też mi się widzi i dokładnie idzie o tekst i jej głos


Panie Grzesiu!

Ja rozumiem, że można pisać „cóś” zamiast „coś”. Ale „cuś”?!

A dnośnie Boga, to jestem ciekawy jak on się uśmiecha, skoro nie ma głowy…

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

całym sobą:)
Jestestwem znaczy.
Wewnętrznym uśmiechem.

Moge jeszcze wymieniać:)


Panie Marku

Sam Pan zauważył, że jak już na coś wpływu nie mamy, to zawsze jeszcze pozostaje wybór czy tę sytuację zaakceptujemy, czy nie.

Nie chodziło mi o to, że wszystko i zawsze zależy od nas. Taka durna to nie jestem, a i też za wiele razy waliłam głową w mur, by takie herezje ogłaszać.
Oczywiście, że wielokrotnie znajdujemy się w sytuacjach, których za nic nie chcieliśmy, albo przeciwnie bardzo czegoś pragnęliśmy i nic z tego.

W moim przekonaniu pozostajemy jednak wolni tak długo, jak długo głowa i serce mówią naszym własnym głosem.

Co do tytułu to całkiem mi się podoba, wcale nie uważam, żeby był obraźliwy czy niewłaściwy. Do tytułu czepiałam się u Pana Dariusza.

Pozdrowienia.


Szanowna Gretchen

dziękuję za wyczerpującą wypowiedź.
PS
Do mojej głowy nawet cień myśli o jakiejś Paninej głupocie mi nie wpadł :)


Życie to przegrywanie, zycie to wygrywanie,

troche na temat, troche nie, piękną książkę przeczytałem dziś.
Nazywa się “Samira i Samir”.
Autorka to Siba Shakib, urodzone w Iranie, a cz chyba z pochodzenia Afganka.

Tak mi się skojarzyło z dyskusją Gre i Marka.

Ksiązka, która każe marzyć, dążyć, żyć, wybierac dobrze czy źle, ale iść dalej.
O byciu wolnym ona jest i o tym, by iść swoją drogą.
Nie drogą tradycji, rodziny, konwenasów, konwencji, religii itd

Piękna rzecz, może napisze o niej więcej, niestety ją oddałem dzis do biblioteki, więc nie zacytuję nic, acz cos mi sie kojarzy na temat tego, czy człowiek ma wpływ na swoje zycie czy nie.

W każdym razie polecam wszystkim.
Krótka recenzja acz nie oddaje klimatu jest tu:

http://www.granice.pl/recenzja.php?id=5&id3=1002


Panie Marku!

Szczerze mówiąc, za bardzo kontrastuje mi nastrój pierwszej części z publicystyką zakończenia. Jagbym poślizgnął się na g… podczas masszu z głową w chmurach.

Pozdrawiam


Panie Marku

Proszę bardzo, polecam się na przyszłość. :)


Grzesiu

Piękna recenzja.

Przeczytam z pewnością. Może jutro kupię w księgarni, bo przede mną podróżniczy weekend.

Dziękuję, bardzo lubię takie książki.


Gre,

napiszę zaraz o tej książce w komentarzu pod jednym moim tekstem, znaczy w HP kulturalnym, który zamarł więc go wskrzesić należy, bo na nowy tekst w blogu nie mam weny, a jutro trza mi wstać o godzinie masakrycznie koszmarnej czyli 5.30 najpóźniej:(

A do domu wrócę o godz. 19 )wprawdzie między jedna praca a drugą 4 godziny przerwy ale i tak nie mam co robić wtedy:(

Ale za 10 min o książce będzie więcej.


Panie Jerzy,

trafna uwaga, miałem też o tym napisać.

Znaczy zgrzyt w tekście Markowym jest.

Pewnie świadomy, ale też zacząłem czytać, w klimat się wciągnąłem już, a tu końcówka taka inna, brutalna, to pana porównanie całkiem adekwatne.

Troszkę koncept tekstu i ten zgrzyt między niewinnością a jej utratą skojarzył mi się z “Pierwszym krokiem w chmurach” Hłaski.
Też zresztą Marka:)

Pozdrawiam.


Grzesiu

To czekam.
Sama wstaję jutro o piątej (!!!!) więc rozumiem…


No i jak

się rozmówki nam tutaj rozwinęły ;)
Tak świadomy a Twoje porównianie Grzesiu … s u p e r ! w samą dyszkę


Szanowni Państwo!

Proszę się nie chwalić, bo ja przez pięć dni w tygodniu wstaję o 4:15 i nie marudzę. (Na polski czas jest to 5:15, ale to niczego nie zmienia.)

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

pan to w ogóle (bo nie wiem czy pan wie, ale jednym z moich hobby jest zwracanie uwagi na czasy wpisów i komentarzy tekstowiczów) o dziwnych porach aktywny jest:)

Z takich osób, co pisały np. o 5 rano komentarze czy teksty to pamietam jeszcze Zenka (on chyba wstawał przed 4-tą:), wyrusa (ten to chyba czyta do rana), RRK (też nocny marek z pani Renaty).

Za to ja to tak dłużej niż do 3 chyba w internecie nie dotrwałem:), a jedyny komentarz w życiu, kóry napisałem na TXT o 5-tej, to było jak umierałem na grypę, kaszlałem cąłą noc, wszystko mnie bolało i stwierdziłem, że miast spac, to trzeba na TXT popisać:)


Marku,

rozmówki się rozwineły, bo czemu miałyby sie nie rozwinąć:)

To lubie na TXT, że w sumie zupełnie nieprzewidywalne to jest, który tekst wywoła lawinę komentarzy, a który nie, czesto się zastanawiam od czego to zależy.

A poza tym jak patrze na TXT w ostatnich dniach, to sparafarazować Twaina mam ochotę:

Pogłoski o mojej smierci sa mocno przesadzone (Maszyna TXT:))

P.S. Mam wrażenie, że nie gniewasz się za mą spamerską więc nie na temat do końca aktywność, ale to w sumie mój znak rozpoznawczy:), no i zawsze możesz się odwdzięczyć kiedyś, komentując dużo mój tekst jakiś:)


Szanowni Państwo

Po pierwsze to chciałam powiedzieć, że ten zgrzyt jest właśnie tym czymś, co dla mnie tworzy ten tekst, czyni go wyjątkowym.

Po drugie, do Pana Jerzego: pięć dni w tygodniu wstaje Pan w nocy i nie marudzi? Ja bym marudziła, nawet nie wiem czy kiedykolwiek bym przestała. :)


Pani G…!

Dzięki Bogu i rodzicom, nie jesteśmy jednakowi i niech tak zostanie.

Pozdrawiam


Szanowna Gretchen

dziękuję bardzo za takie wyróżnienie mojego skromnego wpisu
Usmiecha mnie Pani, nie pierwszy raz

Grzesiu i Panie Jerzy!
Również i Wam serdecznie dziękuję


Subskrybuj zawartość