Młodzi, wykształceni, z wielkich miast…


 

Ostatnio dużo podróżuję. Przyczyny nie są istotne, niemniej mam okazję spotkać różnych ludzi i porozmawiać. Zdarzają się osoby stroniące od polityki, albo słabo zorientowane. Zdarzają się zwolennicy takiej czy innej opcji, z jednymi jest o czym rozmawiać z innymi rozmowa jest stratą czasu.

W czwartek jechałem autobusem z Warszawy do Wrocławia. Ponieważ siedziałem na pierwszym siedzeniu, to dwóch młodych, wykształconych, z wielkiego miasta przysiadło się akurat do mnie i sąsiadki. W pierwszej chwili myślałem, że są z Wrocławia i wracają z Warszawy, ale potem okazało się, że to Warszawiacy, a na Śląsk jadą oświecać miejscowych. Sądząc z tego, co mój sąsiad raczył mówić do swojego towarzysza i przez telefon, to pracowali w jakimś bardzo ważnym urzędzie. (Oczywiście rozmawiał na tle głośno, że nie dało się tego nie słyszeć.) Gdy dzieli się siedzenie z kimś przez 6 godzin, to trudno nie zamienić słowa. Zatem rozmawialiśmy. Młody, wykształcony, z wielkiego miasta ze swadą wypowiadał się na temat moich poglądów, zanim je wypowiedziałem, zaś absolutna nieznajomość tematu nie przeszkadzała mu w rozbijaniu w puch mojej argumentacji zanim jeszcze ją wypowiedziałem. Gdy spokojnie starałem się pokazać, że błądzi i nie rozumie tego co mówię, oburzył się, że z fundamentalistą nie będzie rozmawiał. Takie śmieszne zdarzenie.

Co ciekawe, nie rozmawialiśmy o kwestiach skoków „pancernej brzozy”, czy metod dokonania ewentualnego zamachu, ani o dopuszczalności przerywania ciąży, czy zapłodnienia in vitro. Rozmowa dotyczyła funkcjonowania szkoły, a dokładniej tego co robić z dziećmi wybitnie inteligentnymi. To, że się na tym nie znał, było oczywiste. To, że argumentował bez sensu (ekstrapolowanie doświadczeń z pracy z dziećmi z zespołem Aspargera na dzieci wybitnie inteligentne) widać było jak na dłoni. Tacy młodzi mają władzę i przyszłość…

Tylko co ma z tego cała reszta?

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość