Prawica – lewica: dialog i wojna

Lepiej na zmianę toczyć rozmowę i bić się o Polskę z taką lewicą, jak „Razem”, niż z oślizgłymi kanaliami pokroju Millera i Palikota.

Razem_logo_400px.jpg

I. Prawicowa lewica kontra lewicowa prawica

Korzystając z okresu wyborczego „zawieszenia”, postanowiłem się zapuścić w rejony nawiedzane do tej pory przeze mnie jedynie sporadycznie i marginalnie, a pretekstu do tego dostarczyło medialne wzmożenie wokół Adriana Zandberga i partii „Razem”. Do niedawna można było sądzić, że na partie czyste ideowo nie ma w Polsce zapotrzebowania. Działo się tak w znacznej mierze dlatego, że ich programy rozparcelowały między siebie dwie główne siły polityczne – Platforma i PiS. Prawo i Sprawiedliwość przejęło od lewicy sferę postulatów socjalnych, Platforma zaś warstwę obyczajową. Podobnie stało się z programem konserwatywno-liberalnej prawicy (przyjmijmy, że czym dla lewicy jest obecnie „Razem”, tym dla prawicy są kolejne projekty Korwin-Mikkego): Platforma sięgnęła po retorykę liberalizmu gospodarczego, PiS natomiast – po światopoglądowy konserwatyzm. Oczywiście, oba ugrupowania przejmując zarówno prawicową, jak i lewicową agendę przystosowały ją do swych potrzeb, nadając jej łagodniejszą formę, tak by była strawna dla szerokiego odbiorcy. Niemniej, mamy dwie „prawicowo-lewicowe” partie zagospodarowujące w ten sposób gros przestrzeni politycznej. Nie muszę chyba dodawać, że osobiście bardziej pasuje mi „mix” pisowski.

Ostatnio jednak coś się zmieniło. Rozczarowanie efektami transformacji oraz patologizacja życia publicznego sprawiły, iż powiększyły się szeregi „wkurzonych” – i to pomimo wentylu bezpieczeństwa w postaci masowej emigracji zarobkowej. Wzrosło zapotrzebowanie na treści wyraziste, wręcz radykalne i sądzę, że otwiera to szansę przed niszowymi do tej pory ugrupowaniami – tak z prawicy, jak i z lewicy, choć tutaj zajmę się przede wszystkim tą drugą.

II. Nowa jakość

Do tej pory mieliśmy w Polsce dwie lewice. Pierwsza z nich, to lewica eseldowska, postkomunistyczno-kawiorowa, zblatowana z wyrosłym na bazie PRL-owskich służb oligarchiczno-mafijnym biznesem i kumulująca w sobie wszystkie systemowe patologie III RP. Druga, to lewica kawiarniana, konsumująca krajowe i zagraniczne granty, zafiksowana na wdrażaniu kolejnych cywilizacyjnych szaleństw, lecz w gruncie rzeczy hermetyczna, skupiona na wewnętrznych rozważaniach o różnicach między przodkiem a tyłkiem. Lewicę społeczną, liberalną światopoglądowo acz bez fanatyzmu, próbowano urzeczywistnić w projekcie Unii Pracy, lecz ta szybko bądź została zwasalizowana przez SLD, bądź zawędrowała w inne rejony. Pouczające są losy dwóch liderów tej formacji – Tomasz Nałęcz wylądował ostatecznie jako przy… hm, powiedzmy, że przyboczny Komorowskiego, natomiast Ryszard Bugaj odnalazł się jako doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego, obecnie zaś nadal orbituje w okolicach PiS. Uosabia on zresztą taką lewicę, jaką chciałbym widzieć na naszym „rynku” w szerszej formule – wrażliwą społecznie, lecz zarazem umiarkowaną, stroniącą od dążenia do rozwalenia podstaw naszej cywilizacji, no i przede wszystkim – nastawioną patriotycznie, pro-polsko. Jednak takich współczesnych „pepeesowców” ze świecą szukać.

Na zarysowanym tu tle, partia „Razem” wyrasta na nową jakość. Przyznam się, że początkowo sądziłem, iż jest to kolejna mutacja odrealnionej „loony left” („kopniętej lewicy”) pokroju Zielonych, czy co bardziej odjechanych przedstawicieli środowiska „Krytyki Politycznej” i nie zawracałem sobie nimi głowy. Okazało się jednak, że jest inaczej. Partia ta wyrosła w znacznej mierze ze stowarzyszenia „Młodzi Socjaliści”, które wyłoniło się z kolei z dawnej młodzieżówki Unii Pracy. Zdaje się być impregnowana na postkomunistyczne miazmaty – głównie za sprawą jej obecnego, nieformalnego lidera (partia ma kolegialny, 9-cioosobowy zarząd, bez przewodniczącego), czyli Adriana Zandberga o którym zrobiło się tak głośno po ostatniej przedwyborczej debacie. Może odgrywa tu jakąś rolę uraz z dzieciństwa? Rodzina Zandberga, która wyemigrowała w 1967 r. do Danii, powróciła do Polski w drugiej połowie lat '80. Wyobrażam sobie, że zderzenie z realiami gnijącej komuny późnego Jaruzela musiało być dla kilkuletniego Adriana (rocznik 1979) niemałym szokiem… Drugim zjawiskiem, od którego „Razem” się odcina jest tzw. „lewacki folk” – czyli wspomniana już ekstremistyczna, wyobcowana społecznie „kopnięta lewica”. Sam Zandberg w ciekawym wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” określa to tak: „świr, który przychodzi na pikietę w sprawie wyrzuconych z pracy szwaczek przystrojony w sztandar z sierpem i młotem – i nie rozumie, dlaczego szwaczki od niego uciekają. (…) dla niego sierp i młot to styl życia, a szwaczki w gruncie rzeczy niespecjalnie go interesują”, podkreślając zarazem konieczność wyjścia poza „bańkę aktywistów, którzy od lat rozmawiają wyłącznie sami ze sobą”.

III. Przestrzeń dialogu

Rzecz jasna, nie miejmy złudzeń – to są marksiści, z całym ideowym dobrodziejstwem inwentarza, nie na darmo „Młodzi Socjaliści” (trzon obecnej „Razem”) sponsorowani byli przez afiliowaną przy niemieckiej partii „Die Linke” Fundację Róży Luksemburg. Jednak gdy zejdziemy na poziom konkretów okaże się, że ich postulaty mają zaskakująco wiele wspólnego z tym, co głosi „okołopisowska” prawica, choć jej pro-socjalne korzenie wyrastają z chrześcijańskiej demokracji. Gdy Zandberg mówi o prekaryzacji, umowach śmieciowych, niepewności jutra dotykającej rzesze pracowników najemnych, braku mieszkań, wszechwładzy koncernów, znikomym w porównaniu z innymi krajami udziale wynagrodzeń w PKB, to są to poglądy bliskie retoryce Beaty Szydło, czy temu co można przeczytać chociażby w tekstach publikującego w „Gazecie Polskiej” Krzysztofa Wołodźki, Zbigniewa Kuźmiuka, bądź na łamach internetowego czasopisma „Nowa Konfederacja”. Zresztą, sam publikowałem w „Polsce Niepodległej” artykuły o podobnej wymowie (np. „Dekolonizacja Polski”, „Niewolnicy Europy”) i z tego co mi wiadomo, na szczęście nie zostałem zaliczony do lewaków – a to z tego powodu, że wszystkie wymienione tu problemy są obiektywnie istniejącym elementem naszej rzeczywistości. Środowiska narodowe, jeśli czasem wyjdą zza wiecowych transparentów w sferę problematyki społecznej i gospodarczej, również na ogół podnoszą powyższe kwestie w podobnym duchu.

Tutaj mała dygresja – otóż Adrian Zandberg nie podziela lewackiego uczulenia na narodowców, które każe widzieć w nich jedynie „faszystów”. W przytoczonym wywiadzie dla „KP”, w kontekście „odruchu patriotycznego” młodego pokolenia, mówi: „Akurat to ostatnie jest szczepionką na postawę przez lata popularną na polskiej nie-prawicy: religijny kult Europy, bezkrytyczne patrzenie na to, co się dzieje w centrum, z pozycji zawstydzonych półperyferii. Demokratycznej, egalitarnej Polski nikt nie przyśle pocztą dyplomatyczną z Brukseli, musimy ją zbudować sami”, zaś w narodowcach widzi coś na kształt współczesnego proletariatu upominającego się o swoje prawa: „Ale trzeba zrozumieć, skąd bierze się ten ogień. On zwykle nie bierze się z ksenofobii, ze zwierzęcej nienawiści, tylko z mającego realne, ekonomiczne przyczyny gniewu, z poszukiwania wspólnoty, z pragnienia elementarnej kontroli nad światem wokół siebie. To przecież nie jest zła informacja dla lewicy. Po prostu musimy zawalczyć o dusze tych ludzi, pokazać im wiarygodną alternatywę, odwojować ich – a nie odwracać się z estetycznym wstrętem”.

Cóż, może owe ambicje odwojowania przez neo-marksistów patriotycznej młodzieży nie są tym, czego akurat bym „Razem” życzył, niemniej jednak nie da się ukryć, iż biorąc pod uwagę powyższe, otwiera się jakaś przestrzeń do sensownego dialogu, tym bardziej, że Zandbergowi udaje się uniknąć sekciarskiego dogmatyzmu i zacietrzewienia. Bazą do takiego dialogu są po prostu realia i pokrywające się w znacznej mierze zdiagnozowanie najbardziej palących społecznych problemów.

IV. Obszar wojny

Żeby nie było tak różowo: na kwestiach socjalnych możliwość dialogowania się kończy. Warstwa cywilizacyjno-światopoglądowa to klasyczne lewactwo z całym katalogiem postępackiej agendy. To, co odróżnia „Razem” od krzykliwych „genderowych” siostrzyc, aktywu z „marszu szmat”, gej-parad i temu podobnych, to taktyczne „schowanie” tej problematyki na zapleczu oraz niechęć do „lewackiego folkloru”, jako do kompromitującego idee i odstraszającego ludzi swą agresją. Jest to po prostu mądrzejsza i zapewne skuteczniejsza strategia, jednak w niczym nie zmieniająca istoty rzeczy – czyli zamiaru przeorania podstaw łacińskiej cywilizacji. Tu nie może być jeńców, to jest walka o nasze tożsamościowe fundamenty. Tyle, że żyjemy w czasach wojen hybrydowych – Rosja i Ukraina mogą brać się za łby w Donbasie, co nie przeszkadza jednocześnie tej samej Rosji przesyłać Ukrainie gazu, zaś Ukrainie – eksportować do Rosji produkowanych w Zaporożu silników do helikopterów i rakiet. Ot, postmodernizm w działaniu. Sądzę jednak, że lepiej na zmianę toczyć rozmowę i bić się o Polskę z taką lewicą, jak „Razem” – integralną i wewnętrznie uczciwą – niż z oślizgłymi kanaliami pokroju Millera i Palikota.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2716-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 42 (28.10-03.11.2015)

Średnia ocena
(głosy: 1)
Subskrybuj zawartość