Pielęgnować wojnę

Z polskiego punktu widzenia wojna rosyjsko-ukraińska jest istnym darem niebios i w naszym interesie leży, by trwała ona jak najdłużej.

Ukraina-Rosja-wojna-400px.jpg

I. Silni cudzą słabością

Z nieco markotną miną przeczytałem informację o przyjęciu przez Ukrainę ustawy o nadaniu specjalnego statusu zrewoltowanym wschodnim obwodom i amnestii dla rebeliantów (w tym, jak rozumiem, również „separatystów” z importu). Sugeruje to bowiem, iż konflikt zaczyna wkraczać w fazę schyłkową i wkrótce może zostać wygaszony. Tymczasem uważam, że z polskiego punktu widzenia wojna rosyjsko-ukraińska jest istnym darem niebios i w naszym jak najlepiej pojętym interesie leży, by trwała ona w swej obecnej formule ograniczonego konfliktu jak najdłużej. Już tłumaczę w czym rzecz.

Otóż państwo jest silne nie tylko wtedy, gdy dysponuje odpowiednimi zasobami własnymi – armią, gospodarką, bądź potencjałem demograficznym. Równie istotne jest, by miało możliwie słabych sąsiadów – inaczej mówiąc, by było silne słabością innych. I właśnie wojna na wschodzie Ukrainy jest spełnieniem tego drugiego warunku, gdyż osłabia obie strony.

II. Dwóch przegranych

Spójrzmy. Po jej zakończeniu Ukraina będzie organizmem na granicy dezintegracji terytorialnej, z ograniczonym potencjałem przemysłowym i licznymi problemami wewnętrznymi (już widzę to mozolne wdrażanie standardów unijnych wynikających z umowy stowarzyszeniowej z UE). Czyli, zajęta sobą i pozostająca w klinczu z Rosją długo nie będzie w stanie choćby potencjalnie nam zagrozić, co ma swoje znaczenie zważywszy na recydywę banderowszczyzny. Ponadto ukraiński nacjonalizm na skutek wojny został skanalizowany w kierunku antyrosyjskim – Rosja już nigdy nie będzie postrzegana przez Ukraińców jako przyjazny starszy brat, tylko jako agresor, co oczywiście także gra na naszą korzyść.

Z kolei Rosja również wyjdzie z tej wojny osłabiona i politycznie skompromitowana. Stosunki z Zachodem niezależnie od chęci kręgów biznesowych przynajmniej przez jakiś czas nie powrócą do idylli z okresu budowy Nord Streamu czy partnerstwa militarnego w ramach Rady NATO-Rosja. Nad stosunkami Rosja-Zachód przez lata jeszcze będzie unosić się atmosfera wzajemnej nieufności. Trwałym geopolitycznym osłabieniem pozycji Rosji będzie wyłuskanie Ukrainy z postsowieckiej strefy wpływów, niezależnie od ostatecznego statusu Doniecka i Ługańska, co automatycznie kładzie kres imperialnym aspiracjom Kremla. Umowa stowarzyszeniowa Ukrainy z Unią Europejską, nawet w obecnej nieco kulawej formule (jej część gospodarcza ma wejść w życie dopiero w 2016 roku) oraz wywołane wojną wspomniane wyżej antyrosyjskie nastroje sprawią, że Ukraina pozostanie dla Rosji nieosiągalna.

Równie istotne znaczenie mają spowodowane konfliktem turbulencje w rosyjskiej gospodarce. Już teraz Rosja balansuje na granicy recesji i wedle prognoz agencji ratingowych nastąpi ona jeszcze w tym roku. Dodajmy do tego odpływ kapitału, rosnącą inflację (napędzaną m.in. wzrostem cen wskutek embarga na towary z UE), dewaluację rubla i otrzymamy kryzys. Rosja dysponuje wprawdzie zgromadzonymi w latach surowcowej prosperity piątymi co wielkości rezerwami finansowymi na świecie wartymi ok. 500 mld dolarów, lecz i te szybko stopnieją. Już teraz rosyjscy giganci przemysłowi jak Rosnieft wyciągają ręce po te środki i kolejka chętnych będzie rosnąć. Gdyby wojna potrwała jeszcze rok, to może się okazać, że w skarbcu pojawi się dno. Warto dodać, iż ok. jednej trzeciej rezerw ulokowanych jest w funduszach mających łagodzić obniżki cen ropy. Jeśli Rosja wydryluje się finansowo, stanie się bardziej podatna na wahania cen surowców, co dodatkowo zdestabilizuje jej gospodarkę.

III. Wspierać słabszego

Co w tej sytuacji powinna zrobić Polska? Najlepszym wyjściem byłoby dyskretne (powtarzam – DYSKRETNE) wspieranie Ukrainy jako strony słabszej w toczącej się wojnie i w ten sposób podtrzymywanie, rzekłbym nawet – troskliwe pielęgnowanie konfliktu. Podkreślę to raz jeszcze – im dłużej Rosja i Ukraina będą wodzić się za łby, tym lepiej dla nas, bowiem walka w której żaden z uczestników nie jest w stanie definitywnie zwyciężyć drugiego osłabia obu i automatycznie działa w naszym interesie. W grę wchodzą – na miarę naszych możliwości – dostawy różnorakiej pomocy, sprzedaż gazu, nawet dostarczanie broni, choć to ostatnie najlepiej za pośrednictwem państw trzecich. Tak zrobiły Węgry, które z jednej strony oficjalnie trzymają prorosyjski kurs, a z drugiej sprzedały 58 czołgów T-72, te zaś przez prywatnego pośrednika w Czechach najprawdopodobniej trafiły docelowo na Ukrainę. Uczmy się.

Natomiast jak ognia powinniśmy wystrzegać się bezpośredniego zaangażowania militarnego i szafowania polską krwią. Przerobiliśmy już Irak i Afganistan, w zamian za co zostaliśmy wskutek resetu Obamy zostawieni na lodzie, bez baz NATO, bez tarczy antyrakietowej i bez widoków by nasi „strategiczni sojusznicy” zechcieli udzielić nam jakichkolwiek konkretnych gwarancji bezpieczeństwa. Ostatni szczyt NATO i groteskowa „szpica” jest tego najlepszym potwierdzeniem. Wystarczy. Możemy liczyć wyłącznie na siebie, więc zacznijmy tak robić – grać bez oglądania się na inne stolice. Osobną sprawą jest, gdyby jacyś ochotnicy zechcieli posmakować wojaczki i ponaparzać się z Ruskimi pod Donieckiem czy nad Morzem Azowskim. Czemu nie, jednak państwo polskie oficjalnie nie powinno mieć z tym nic wspólnego.

Zyskany osłabieniem naszych wschodnich sąsiadów czas powinniśmy przeznaczyć na własne wzmocnienie militarne i gospodarcze. No i wreszcie wybudować gazoport w Świnoujściu, który da nam oddech w relacjach z Rosją. Oczywiście, nie ma nic za darmo. Ceną jaką płacimy obecnie i będziemy płacili do końca wojny na wschodzie jest rosyjskie embargo na naszą żywność. Tyle, że Rosja nakładała je także wielokrotnie w minionych latach przy byle okazji i będzie tak czyniła również w przyszłości – niezależnie od tego, czy jest wojna, czy jej nie ma. To koszt, który w relacjach z Rosją zawsze należy brać pod uwagę i w ostatecznym rozrachunku warto go ponieść, bo nasz „urlop od historii” już dawno się skończył.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 38 (22-28.09.2014)

 

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Piotrze!

Nie mam pojęcia na ile świadomie Rusini odwołują się do Stefana Bandery i jego idei, a na ile jest on symbolem oporu przeciwko Rosji. Przecież zarzuty o faszyzm pod adresem prawicowców są równie sensowne, jako podejrzewanie zakonników o współżycie pozamałżeńskie…

Odnośnie starszeństwa w relacjach pomiędzy Kijowem a Moskwą, to nieporozumieniem jest traktowanie tej ostatniej jako starszej siostry. To Kijów jest stolicą całej Rusi, zaś Moskwa jest tylko stolicą Rosji, która jest częścią Rusi. Fakt, że Moskwa się wyemancypowała i jest przerośnięta niczego nie zmienia.

Odnośnie meritum, to w obecnej sytuacji i przy obecnym stanie naszych „elit” politycznych, to rzeczywiście najlepiej iść na długi konflikt pomiędzy Kijowem i Moskwą. Gdy było gorąco na Majdanie, można było myśleć o innych scenariuszach.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Stefan Bandera popularny jest głównie na zachodzie Ukrainy, ale na szczęście faktycznie ten banderyzm przybrał za sprawą Putina oblicze antyrosyjskie – podziękujmy Władimirowi, bo niechcący wyświadczył nam przysługę :)

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Wrogowie naszych wrogów są naszymi sojusznikami.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Owszem, byle nie do czasu.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Do przyjaciół w polityce nie należy się przywiązywać zbyt mocno. Co nam przyszło z trwania przy Brytyjczykach w czasie II wojny światowej? A Japonia nie przejęła się naszym wypowiedzeniem wojny i takąż notę odesłała władzom polskim. Kto był lepszym przyjacielem?

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Tu zgoda. Nie ma przyjaciół, są interesy.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Subskrybuj zawartość