Brukselskie rosoły Donalda Tuska

Nominacja Tuska jest sygnałem dla wszystkich jurgieltników, że żadna zasługa nie pozostanie bez stosownej nagrody.

Merkel_i_Putin_cukierek_dla_Donka.jpg

I. Tłuste rosoły

Nie ma co – to się nazywa „uciec spod stryczka”. I to uciec nie byle dokąd, bo prosto w brukselskie splendory i luksusy, w sutą pensyjkę, asystę kamerdynerów, świtę, klakę i tłuste rosoły – nie mówiąc już o ideowych półgęskach wędzonych w dymie dziękczynnych ofiar składanych przez Obóz Beneficjentów i Utrwalaczy III RP. Warto było wyrzec się pod naciskiem pani Angeli belwederskiego żyrandola, by po latach użerania się z tubylczą dziczą przejąć żyrandol w samej Brukseli. Tak, Donald Tusk może z pewnością sobie pogratulować. Pogratulujmy mu i my, bo w sumie, co nam szkodzi.

Oczywiście, zgodnie z przewidywaniami Stanisława Michalkiewicza, awans Tuska jest formą wynagrodzenia za rozmaite usługi, których nie szczędził swej politycznej patronce, ta zaś w podzięce obmyśliła mu „sutą trafikę”. Poza wszystkim innym, jest to sygnał dla pozostałych jurgieltników, że żadna zasługa nie pozostanie bez stosownej nagrody, jeśli tylko jeden z drugim zaprzeda się swemu mocodawcy do imentu, ciałem i duszą. Zasługi Tuska, trzeba przyznać, są niebagatelne. Począwszy od uprzejmej bierności w sprawie bankrutujących stoczni, przez co stocznie niemieckie pozbyły się konkurencji, poprzez milczącą akceptację gazociągu Nord Stream, sabotowanie gazoportu w Świnoujściu, aż po przeorientowanie polskiej polityki zagranicznej bo Niemcy nie życzyły sobie żadnych kwasów w regionie, „pojednanie” z Rosją na bazie smoleńskich trupów i generalnie – „pozostawanie w głównym nurcie europejskiej polityki”, czyli podżyrowywanie aktualnej linii Berlina. Nie bez znaczenia było też zapewne zwielokrotnienie polskiego długu publicznego, co na wiek wieków stanie się kulą u nogi naszej gospodarki i gwarancją, że „mitteleuropa” pozostanie peryferyjna wobec niemieckiej metropolii, tudzież promowanie genderowszczyzny, by uwiarygodnić się w oczach eurolewctwa.

II. Bezkarny jak Tusk

Za to wszystko – i zapewne za wiele więcej, bo wszak o wszystkim nie wiemy – germańska kanclerzyca przygotowała dla Tuska wyjątkowo miękkie lądowanie gwarantujące mu, prócz słodkiego życia, przede wszystkim bezkarność. Nie łudźmy się bowiem, że uda się pociągnąć Tuska do odpowiedzialności – czy to za Smoleńsk, czy za cokolwiek innego. Kto raz dołączył do prominentnej kasty brukselczyków, ten pozostanie nietykalny po wiek wieków. O sile brukselskiego immunitetu świadczy choćby przykład Bronisława Geremka. Jak pamiętamy, „nasz drogi Bronisław” oświadczył jak najbezczelniej, że nie podporządkuje się znowelizowanym przepisom lustracyjnym i znalazł w tym wsparcie u wszystkich unijnych świętych. Gdyby nie tragiczny wypadek, zapewne do tej pory brylowałby na eurosalonach w glorii „autorytetu moralnego” śmiejąc się polskiemu państwu i prawu w twarz. A Geremek był wszak formalnie jedynie prostym eurodeputowanym…

Toteż, nawet gdy skończy się kadencja, Tusk przeskoczy najprawdopodobniej na inne chronione immunitetem stanowisko, gdzie nie dosięgnie go sąd i kara, a nadwiślańskie mediodajnie będą nas nasładzały cukrową watą propagandy sukcesu – ile to, panie, znaczymy w Europie. Jeszcze więcej niż za Buzka i jego sławetnej połowy kadencji na stanowisku przewodniczącego europarlamentu. Następnie, o czym już ćwierkają ptaszki, opromieniony glorią swych brukselskich przewag wystartuje w wyborach prezydenckich 2020 i wygra je w cuglach żerując na europejskich kompleksach Polaków.

III. Kopacz na kamieni kupie

Nawiasem mówiąc, ciekawe jest, że o spodziewanej nominacji prócz samego Tuska wiedział zawczasu jedynie Paweł Graś. Wszyscy inni współpracownicy poruszali się wśród spekulacji, a ten jeden wiedział. Potwierdzałoby to moją teorię spiskową, że Graś jest berlińskim okiem i uchem przy premierze, co wyłożyłem niegdyś w notce „Berliński łącznik?”. Ciekawe, czy Graś zostanie w Warszawie, czy też powędruje za Tuskiem do Brukseli, by i tam z ramienia Berlina nadzorować protegowanego pani Angeli i raportować gdzie trzeba. Cóż bowiem, prócz spijania tłustych rosołów, będzie miał do roboty Tusk na nowym stanowisku? Ano, między innymi, zajmie się z unijnych wyżyn tresowaniem Polski w europejskiej poprawności pod dyktando Berlina. Już teraz przeczytałem na stronach „Wyborczej” wywiad z jakimś człowiekiem z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, że kadencja Tuska może stać się impulsem dla Polski do szybszego przystąpienia do strefy euro… Tak to będzie wyglądało.

Póki co jednak, będziemy musieli zmierzyć się z innym zmartwieniem. Jeśli prawdą okaże się, że następcą Tuska na premierowskim stołku ma być Ewa Kopacz – niechby i tylko przez niespełna rok – będzie to wyjątkowa, nawet jak na tę władzę, demonstracja pogardy wobec Polski i Polaków. To jak pożegnalne splunięcie: odchodzę, by zostać „dużym misiem” i „odseparować się od tego całego syfu”, a na premiera wyznaczę skrajnie niekompetentną idiotkę, która z sejmowej trybuny kłamała o wspólnych sekcjach zwłok i przekopywaniu ziemi na metr w głąb. Posadzę ją na tej kamieni kupie, którą zostawiam tu po sobie – i co mi zrobicie?. To jest również pewien sygnał – swój ciągnie swego: Merkel winduje Tuska, Tusk winduje Ewę Kopacz… warunkiem niezbędnym jest tylko doskonale wyprane sumienie. „Hej, posadzili Kopacz na kamieni kupę, hej, chodzili wokoło, całowali…” – zresztą, dośpiewajcie sobie Państwo sami.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Średnia ocena
(głosy: 1)
Subskrybuj zawartość