Gra kredytem

Oligarchia_finansowa.jpg

Banki, napędzając koniunkturę na kredyty walutowe, z premedytacją zakładały na klientów pułapkę.

I. „Narzędzie spekulacyjne”

Przez media przemknęła informacja o tym, że sądy w Hiszpanii i Chorwacji uznały za niedopuszczalną dotychczasową formułę kredytów hipotecznych zaciąganych w zagranicznych walutach (głównie w popularnych i u nas frankach szwajcarskich). Ba – sąd hiszpański stwierdził nawet, iż jest to „narzędzie spekulacyjne”. W efekcie, banki muszą przewalutować kredyty na pieniądz miejscowy po kursie z dnia zawarcia umowy (Chorwacja), albo umożliwić klientom spłatę jedynie pierwotnej kwoty kredytu w euro (Hiszpania). Powodem było m.in. niedostateczne poinformowanie przez banki klientów o zagrożeniach płynących z ryzyka kursowego oraz mało transparentne zmiany kosztów kredytu. Nieco wcześniej podobne działania podjął rząd węgierski – Viktor Orban najpierw zmusił banki do zaakceptowania jednorazowych spłat kredytów po urzędowym kursie niższym o ok. 30% od rynkowego, ostatnio zaś zapowiedział likwidację w ciągu kilku lat możliwości udzielania kredytów hipotecznych w obcych walutach.

Liberalny ortodoks mógłby się tu obruszyć na niedopuszczalną ingerencję w dobrowolnie zawarte umowy – w myśl rzymskiej maksymy „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Jeszcze niedawno może sam zareagowałbym podobnie. Tak się jednak składa, że jestem w trakcie lektury książki Song Hongbinga „Wojna o pieniądz. Prawdziwe źródła kryzysów finansowych” (którą chciałbym przy okazji serdecznie polecić), w której chiński analityk finansowy strona po stronie unaocznia nam jak niewiele wspólnego z liberalną doktryną ma działalność kolejnych pokoleń bankierów – począwszy od powstania Banku Anglii z koncepcją emisji pieniądza jako długu rządowego pod zastaw przyszłych podatków. Lektura wspomnianej książki dość skutecznie odziera ze złudzeń, toteż nie mam wątpliwości, że banki napędzając koniunkturę na kredyty walutowe całkowicie świadomie zakładały na klientów pułapkę, z góry wiedząc, że kurs franka będzie stopniowo się zmieniał na niekorzyść kredytobiorców.

II. Jednostronny hazard

Kredyty walutowe można by określić jako zakład – klient przyjmuje, że kurs np. franka szwajcarskiego będzie grał na jego korzyść, bank natomiast, ma się rozumieć – odwrotnie. Tyle, że w rzeczywistości nie ma to nic wspólnego z uczciwym hazardem, gdzie obie strony startują z identycznymi losowo szansami. Tak się bowiem składa, że kreacją pieniądza, stopami procentowymi, napędzaniem koniunktur kredytowych i co za tym idzie – kondycją poszczególnych walut, zajmują się banki właśnie. Tu klient stoi na z góry straconej pozycji, niczym żółtodziób siadający do stolika z wytrawnym szulerem.

Dla przykładu – w Chorwacji, w szczycie boomu kredytowego, za franka trzeba było zapłacić 4-4,5 kuny, obecnie ok. 6 kun. W Polsce, w lipcu 2008 frank oscylował wokół 2 PLN, obecnie ok. 3,42. Niedawno zaś „GW” doniosła, iż rata kredytu we frankach zaciągniętego w 2008 przebiła ratę analogicznego kredytu złotówkowego. Generalnie, na przestrzeni ostatnich lat koszta pożyczki walutowej podniosły się o kilkadziesiąt procent. U nas ze spłacalnością kredytów hipotecznych nie jest jeszcze najgorzej, choć Polacy zadłużeni są po uszy, ale już na Węgrzech problemy ze spłatą długu we frankach ma co trzeci kredytobiorca. Zresztą, i w Polsce może być różnie, bo wzrost zadłużenia państwa to prosta droga do dewaluacji złotówki, a wtedy koszta kredytów walutowych wzrosną jeszcze bardziej.

III. Kredyt walutowy jako „gotowanie żaby”

Na powyższe nakłada się jeszcze aspekt polityczno-postkolonialny. Otóż, jak twierdzi Janusz Szewczak, banki z centralami we Francji, Niemczech i Wlk. Brytanii chętnie udzielały kredytów walutowych w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, natomiast u siebie – już nie. Czyli można podejrzewać, iż mamy do czynienia z zaplanowanym drenażem i transferem kapitału z gospodarek peryferyjnych do centrum. A jest się o co bić, gdyż na skutek orzeczenia chorwackiego sądu, w samej tylko Chorwacji banki mogą stracić ok 1 mld euro. Ile zyskały na walutowym procederze w innych krajach? Nic dziwnego, że się odwołują, bo z ich punktu widzenia może to być szkodliwy precedens.

Oczywiście, można twierdzić, że przecież kredyty walutowe tak czy inaczej były do tej pory bardziej korzystne, niż te zaciągane w pieniądzu lokalnym – głównie na skutek niższego oprocentowania. Coś jednak każe mi podejrzewać, zważywszy na podobny rozwój sytuacji w wielu krajach (Polska, Węgry, Chorwacja, Hiszpania), że banki celowo grały na zniechęcenie klientów do kredytów w walutach narodowych, stawiając zaporowe warunki i naganiając ich do kredytów frankowych – by następnie, metodą „gotowania żaby” w długookresowej perspektywie tak zmieniać kurs, by ostatecznie wyciągnąć więcej, niż uzyskałyby z pożyczek hipotecznych np. w złotówkach. A pamiętać należy, że kredyty hipoteczne zaciąga się często na dziesięciolecia.

I na zakończenie. Kredyt to życiodajny tlen dla bankowości. Bez pożyczek banki nie zarabiają. Warto się zatem zastanowić, czy gdyby kredyty w walutach obcych były zabronione, to banki wciąż piętrzyłyby trudności przed kredytami w miejscowej walucie – nie obarczonej „ryzykiem kursowym”, które to „ryzyko”, jak się okazuje, ponosi na koniec wyłącznie klient. Spoglądajmy zatem z uwagą na Węgry i poczynania Viktora Orbana w jego zmaganiach z banksterską międzynarodówką.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Gadający Grzybie!

Kredytu można udzielić w złotych, bo to jest waluta w Polsce. Prosze sobie wyobrazić 10.000 złotówek w słupkach lub na kupie. To strasznie dużo żelastwa. 100.000 złotówek lepiej sobie nie wyobrażać, bo może się wyobraźnia podźwigać.

Odnośnie meritum, to zastanawiać wszystkich powinno zaprzestanie akcji kredytowej we frankach, gdy ta waluta zaczęła się umacniać, co sugeruje, że ma Pan rację.

Natomiast generalnie jestem za przyjęciem do wiadomości, że nie mamy pieniądza we współczesnym świecie, więc trudno mówić o kursach wymiany papierków jednego państwa na papierki innego państwa w kategoriach rynku. Rynek kierujący się sufitowymi zależnościami ma tyle wspólnego z rzeczywistym rynkiem, co demokracja socjalistyczna z demokracją.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Zamiast pieniądza mamy fiducjarny szajs – to prawda. Trzeba było kilku pokoleń Rothshildów, wojen, zabójstw politycznych, rewolucji i kryzysów, żeby do tego doprowadzić. Obecnie cała emisja tego szajsu i whania miedzy jednym szajsem a drugim są w rękach małej grupki osób, które systematycznie skubią resztę świata. Kredyty walutowe to tylko drobny wycinek całości. Ostatnio jestem “naczytany” “Wojną o pieniądz” Song Hongbina – polecam.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Pewnie w sieci można znaleźć tę „Wojnę o pieniądz”, niemniej wrodzone lenistwo powstrzymuje mnie przed szukaniem. :)

Myślę, że nikt nie dążył do obecnej sytuacji świadomie. Świadomie to ją można utrzymywać. Prawdopodobnie za próbę przeciwstawienia się bezwartościowym papierkom, jako „pieniądzowi” poleciał Muamar Kadafi. Chciał sprzedawać ropę za złoto…

Niemniej, my nie jesteśmy tak groźnym dla SZA państwem, więc nam mogłoby się udać. Szczególnie w przypadku wprowadzenia sensownych rozwiązań w dziedzinie wyceny dóbr i usług.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Song Hongbing twierdzi, że do obecnej sytuacji dążono jak najbardziej świadomie. A jeśli Kadafi chciał sprzedawać ropę za złoto, to jego koniec był przesądzony…

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Ja nie bardzo wierzę w to świadome dążenie, bo zawsze tak jest, że ludzie chcą dobrze, a wychodzi jak zwykle.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Czekam na rozstrzygnięcie procesu nabitych w mbank

I czekam na urealnienie kursu franka do 2,45 zł wtedy spłacam całość i nigdy więcej kredytów u tych grandziarzy


@JM

jjmaciejowski

Ja nie bardzo wierzę w to świadome dążenie, bo zawsze tak jest, że ludzie chcą dobrze, a wychodzi jak zwykle.

Keynes głosił, iż złoto to “barbarzyński przeżytek” – oni naprawdę świadomie i celowo dążyli do obecnego stanu – pieniądza wyłącznie wirtualnego.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Ja zgadzam się, że złoto to złe rozwiązanie. Nie zgadzam się z całą resztą Keynesa. Co z tym zrobić?

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Zakorzenić pieniądz w jakimś innym trwałym walorze.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Towar nie musi być trwały, natomiast musi być powszechny. Moim zdaniem idealnie nadaje się do tego praca niewykwalifikowana – godzina pracy za stawkę minimalną – jako jednostka rozliczeniowa. Co Pan o tym myśli?

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Już kiedyś o tym rozmawialiśmy – trzeba by jakiegoś odgórnie ustanowionego przelicznika. Coś w tym stylu robił Hitler i początkowo szło nieźle. Tylko, że Hitler zbyt szybko skończył, by oceniać długofalowe skutki.

A może przyjąć zasadę: tyle pieniądza na rynku ile PKB? Tylko trzeba by wziąć za twarz banki, by nie nadymały bańki spekulacyjnej polityką kredytową – czyli “prywatną” formą kreacji pieniądza.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Nie bardzo kumam o co chodzi z tym „prywatnym” kreowaniem pieniądza. :)

Natomiast nie widzę żadnego ustosunkowania się do przeliczania przez stawkę godzinową za pracę niewykwalifikowaną, czyli płacę minimalną.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@ JM

Prywatne kreowanie pieniądza – bankowe kredyty plus tworzone na ich bazie instrumenty pochodne.

“Natomiast nie widzę żadnego ustosunkowania się do przeliczania przez stawkę godzinową za pracę niewykwalifikowaną, czyli płacę minimalną.”

Nie ustosunkowuję się, bo nie wiem kto miałby to wyceniać i wedle jakich przeliczników? Pan proponuje kolejny model fiducjarny.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Muszę sprawdzić znaczenie słowa „fiducjarny”. Nie sądzę by to było to, o co mi chodzi. Niemniej mogę się mylić.

Nikt niczego nie musi wyceniać. Jeśli w strefie €ura ma Pan jakąś płacę minimalną (a tak na prawdę jest ich trochę więcej), to do wyznacznika przeliczenia € na zł porównuje Pan najwyższą stawkę minimalną w strefie €ura ze stawką minimalną w Polsce.

Przechodząc na £. Obecnie stawka minimalna w Zjednoczonym Królestwie, to jakieś 7,5 funta na godzinę (trzeba uwzględnić składkę emerytalno zdrowotną płaconą przez pracodawcę). W Polsce ma Pan około 8 złotych brutto na godzinę minimalne wynagrodzenie. Zatem funt do złotego powinien oscylować w okolicach 1:1. To jest do wyliczenia na podstawie obowiązującego prawa. Jeśli w strefie jakiegoś pieniądza nie ma ustawowej płacy minimalnej, to trzeba zobaczyć jaka jest realna płaca minimalna i ją przyjąć do rachunków. Przy czym nie pozwalamy operować innym pieniądzem na terenie Polski, tylko przelicznik potrzebny jest do wyliczenia ceny w złotych towarów sprowadzanych. Towary chińskie stają się drogie. Towary europejskie i amerykańskie tanieją!

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Gadający Grzybie!

Doczytałem. Tak, mój pieniądz jest fiducjarny. Niemniej nie jest sufitówą, tylko wycenia go rynek, a przelicznik jest tak prosy jak metr sznurka w kieszeni. Nie widzę w tym żadnego problemu. Natomiast nie widzę powodu, by ktoś miał zyskiwać wyłącznie z powodu szczęśliwego trafu i znalezienia na jego działce środków płatniczych…

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

To wszystko może funkcjonować jako teoretyczny konstrukt. Pytanie jak takie sztywne przeliczniki których konsekwencją byłby np. odgórnie ustalony kurs złotego do funta 1:1 wpłynęły by na wymienialność waluty i handel międzynarodowy. Przypomnę, że w PRL też mieliśmy kurs “państwowy” np. względem dolara i koników pod bankami, którzy oferowali kurs realny (tzw. “czarnorynkowy”).

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Ten kurs służy do przeliczenia ceny towaru eksportowanego do Polski na złote. Do niczego innego. Po ile importer będzie sobie przeliczał polskie ceny na swoją walutę, to mnie nie obchodzi. Natomiast chcąc sprzedać w Polsce, można to zrobić tylko za złote i trzeba ustalić cenę do celów celnych i podatkowych.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Subskrybuj zawartość