Organizacje pozarządowe jako agentura wpływu

Pozornie apolityczne organizacje mogą korumpować elity nominalnie suwerennego kraju, by realizować interesy swych mocodawców.

I. Pułkownik Putin… ma rację!

Od jakiegoś czasu tzw. „społeczność międzynarodowa” zapowietrza się z oburzenia na poczynania cara Władimira Władimirowicza Putina, który postanowił wziąć za twarz organizacje pozarządowe – zwłaszcza te, które finansowane są z zagranicy. „Siłowicy” robią kipisze w biurach, rekwirują twarde dyski, każą spowiadać się z dochodów i podatków – no, słowem, zgroza i rzecz nie do uwierzenia w „starych demokracjach”. Stary czekista uznał najwyraźniej, że „społeczeństwo obywatelskie” to wprawdzie wielce fajna rzecz dla międzynarodowego wizerunku i w ogóle, ale bez przesady i Rosja powinna paru pięknoduchom pokazać, że gołą d… nie nastraszą jeża, jak powiadają starzy knajacy. Ja oczywiście nie mam złudzeń, że zimnokrwisty satrapa nie robi tego w żadnym tam wzniosłym „interesie Rosji”, tylko w jak najbardziej przyziemnym interesie swoim i swojej czekistowskiej kliki, żeby mu się „raby” przypadkiem nie zbuntowały i nie urządziły jakiejś kolorowej rewolucji sponsorowanej przez nie wiadomo kogo – taki bowiem jest sens proklamowanej w Rosji „suwerennej demokracji”, która oznacza suwerenność władzy wobec społeczeństwa.

Dostało się nawet dwóm ekspozyturom „strategicznego partnera” w interesach – czyli niemieckim fundacjom: im. Konrada Adenauera (podpiętej pod CDU) oraz Fundacji im. Friedricha Eberta (której patronuje SPD). W związku z tym ponoć między Berlinem a Moskwą nastąpiła polityczna „epoka lodowcowa”, która jednakże nie przeszkadza obu stronom kręcić wspólnych biznesów. Kanclerz Angela Merkel podczas spotkania na Targach Przemysłowych w Hanowerze nie omieszkała nadmienić, iż „Niemcy opowiadają się za rozwojem (w Rosji) silnego społeczeństwa obywatelskiego z wieloma organizacjami pozarządowymi”, ale ponieważ jak wiadomo realizacja podobnych postulatów godziłaby w same podstawy „suwerennej demokracji”, to Putin odwinął się wypomnieniem, że NGO’s (organizacje pozarządowe) otrzymały w ciągu ostatniego roku „28 mld rubli" (ok. 684 mln euro) z zagranicy. Tamci rzecz jasna protestują, że nieprawda i nie aż tyle, ale niewykluczone, że kremlowski kagiebista ma swoje dane o kwotach otrzymywanych przez żarliwych demokratów „pod stołem”.

Jak można się domyślać, ta masowa skala zagranicznego finansowania cokolwiek go niepokoi, w związku z czym on wolałby wiedzieć, choćby na wszelki wypadek, skąd pochodzą, jakimi kanałami i na co są przeznaczane te pieniądze. No i czy wszystkie „dotacje” są przez zachodnie jaczejki szczerze i uczciwie państwu rosyjskiemu deklarowane.

A teraz napiszę coś, co Czytelnikom znającym mój stosunek do Rosji i reżimu Putina może wydać się z lekka szokujące: otóż Putin w tym co robi ma cholernie dużo racji. Oczywiście, te szykany wobec rosyjskich NGO’s uskutecznia w interesie swej dyktatury, czyli wspomnianej już „suwerennej demokracji”, ale nie zmienia to podstawowego faktu, że problem – w szerszym kontekście – jest realny.

II. NGO’s, czyli „zabierz babci dowód”

Przyłóżmy bowiem sytuację do naszych uwarunkowań: u nas również działa od groma i ciut ciut pozapaństwowych instytucji krzewiących, a jakże, „społeczeństwo obywatelskie” i inne takie historie – i również w ogromnej mierze finansowane są z zagranicy.

No to usiądźmy i zastanówmy się: czy ich deklarowana działalność pokrywa się z realnymi celami, jakie chcą osiągnąć? Czy ich prominentni i potężni sponsorzy nie załatwiają w ten sposób jakichś swoich interesów? Czy, mówiąc krótko, nie mamy aby do czynienia z rozbudowanymi agenturami wpływu, finansowanymi tak przez tzw. „stare demokracje” i różne lobbies? Agenturami pozostającymi na dobrą sprawę poza kontrolą i bezkarnie korumpującymi miejscowe elity polityczne, biznesowe, naukowe i kulturalne? Jaki interes ma, dajmy na to, finansowa hiena George Soros w „rozwijaniu społeczeństwa obywatelskiego” w Polsce za pomocą Fundacji Batorego i indukowaniu Polakom do mózgownic różnych postępackich miazmatów rękoma nadwiślańskich kolaborantów? Albo dogmatu o konieczności przystąpienia do strefy euro?

Mnie osobiście, gdy usłyszałem o oburzeniu Angeli Merkel na wieść, że pułkownik Putin zrobił kuku rosyjskiej filii Fundacji Adenauera, przypomniał się pamiętny tekst Rewizora (czyli śp. Jacka Maziarskiego, dziś już chyba można to ujawnić) „Jak zmanipulowano wybory 2007 roku”.

Dla tych, którzy jakimś cudem nie znają jeszcze wspomnianego artykułu, przedstawię go w telegraficznym skrócie. Otóż Autor opisał jak to Fundacja Adenauera (finansowana zresztą niemal w całości z niemieckiego budżetu) rękami swego „partnera” czyli Forum Obywatelskiego Rozwoju (m.in. Leszek Balcerowicz, Tadeusz Syryjczyk, Jan Wejchert, Władysław Bartoszewski, Andrzej Olechowski, Marek Safjan, Andrzej Zoll, Jacek Fedorowicz) rozpętała przed wyborami 2007 roku akcję „Zmień kraj. Idź na wybory”. Doproszono do tego przedsięwzięcia szereg innych organizacji zrzeszonych w ramach „koalicji 21 października.pl”, a spoty i reklamy prasowe zamieszczały bezpłatnie największe krajowe media. Cennikowy koszt – 3 mln zł.

Celem kampanii było zmobilizowanie młodych wyborców, z badań bowiem wynikało, iż są grupą najbardziej wspierającą Platformę. Przypomnę, że haniebne hasło „zabierz babci dowód” to właśnie dzieło rzeszy krajowych kolaborantów Fundacji im. Konrada Adenauera. Zamiar się powiódł. W raporcie końcowym czytamy: „3 mln wyborców, którzy zagłosowali pod wpływem kampanii, pokrywają się prawie całkowicie z wielkością grupy docelowej kampanii.” Istny majstersztyk. Umocowana w ten sposób u władzy Dyktatura Matołów z Ober-Matołem na czele rządzi nami po dziś dzień. Ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami.

III. O polską podmiotową demokrację

Opisany powyżej przykład pokazuje z jaką łatwością pozornie apolityczne i szermujące szczytnymi hasłami organizacje mogą korumpować elity nominalnie suwerennego kraju i manipulować całymi segmentami społeczeństwa, by realizować interesy swych mocodawców. Szczególnie w Polsce – z jej długą tradycją jurgieltu, kolaboracji i zaprzaństwa – powinniśmy być wyczuleni na różne podchody zagranicznych wujków kokietujących nas brzęczącymi kusząco sakiewkami.

Swoją drogą, ciekaw jestem, czy powstają jakiekolwiek raporty zbiorcze dotyczące funkcjonowania „organizacji pozarządowych” uczestniczących w szeroko rozumianym życiu politycznym. W jaki sposób są finansowane, kto jest z nimi powiązany, jakie fundusze otrzymują z zagranicy, jakie podejmowały w ostatnim czasie inicjatywy i kto z nimi współpracował? Jeśli polskie służby specjalne powinny się czymś zajmować, to tego typu zagadnieniami w pierwszej kolejności. I publikować ogólnie dostępne raporty cyklicznie – rok do roku.

A wracając do pułkownika Putina, którego ostatnia działalność zainspirowała niniejszą notkę: ja tam oczywiście wszystkim agenturom pracującym w Rosji – tym całym „Adenauerom” i tak dalej – życzę długiej i owocnej działalności, bo im słabsza Rosja i im bardziej ciśnienie podbechtanego „społeczeństwa obywatelskiego” podminowuje tamtejszy system władzy, tym lepiej dla Polski. Ale uważam jednocześnie, że powinniśmy z tym zewnętrznie sponsorowanym i zadaniowanym tałatajstwem zrobić porządek na swoim podwórku. Po to, by stać się – tak, właśnie – prawdziwie suwerenną demokracją. Nie w znaczeniu putinowskim, lecz w naszym: własnym i podmiotowym – polskim.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

PS. Tekst Rewizora:

http://niepoprawni.pl/blog/80/jak-zmanipulowano-wybory-2007-roku

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Gadający Grzybie!

Myślę, że wprowadzenie niewymienialności złotego i urealnienie wartości dóbr produkowanych w strefie eura rozwiązałoby ten problem.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@ Jerzy Maciejowski

Niewymienialność? Przerabialiśmy w PRL :) W jaki sposób miałoby to pomóc?

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Jeśli jest gdzieś pieniądz w świecie, to wtedy kreując pieniądz musimy móc wymienić nasz pieniądz na ten istniejący. To co mamy teraz, nie jest pieniądzem, tylko walutą. Rząd twierdzi, że waluta ma jakąś wartość. Problem polega na tym, że wszystko jest względne. Nie ma punktu odniesienia. Kiedyś takim pieniądzem był kruszec – złoto lub srebro. W oczywisty sposób uprzywilejowuje to właścicieli zło-, srebrotonośnych działek. Metale szlachetne nadają się do gromadzenia zasobów, ale w dobie komputerów, odpowiedni zapis w komputerze jest równie dobry jak tona złota w piwnicy. Problem polega tylko na tym, że nie ma niczego stałego, więc rządy mogą spekulować kursami. Np. Chiny duszą juana, by silniej uzależniać świat od siebie. Zatem obecny chandel walutami przypomina tego górala, co poszedł sprzedać psa (niesionego w worku) za milion złotych, w czasach gdy płacono tysiące za najdroższe psy. Na co sąsiad się z niego śmieje, bo nikt tego psa nie kupi. Gdy góral wraca z pełnym workiem, sąsiad tryumfuje. Na co sąsiad pyta, to co macie w worku? A góral na to dwa koty po pół miliona sztuka. Tak to się teraz wymienia „pieniądze”. Trochę szarzej piszę o tym w mojej notce Państwo.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@ Jerzy Maciejowski

A, czyli chodzi o rezygnację z waluty fiducjarnej na rzecz pieniądza mającego pokrycie w realnych dobrach (np. w kruszcu) – tu zgoda. Też uważam, że przestawienie świata na walutę “kreowaną” było wielkim błędem (i przekrętem przy okazji).

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Jeśli się zgadzamy, że waluta oparta na powietrzu jest śmieciem, to świetnie. Teraz pozostaje wykazać, że kruszec nie jest najlepszym ekwiwalentem pieniądza. :)

Moim zdaniem, pieniądz nie powinien być oparty na dobrze rzadkim, bo wtedy jest podatny na spekulację oraz zawirowania na rynku (pogłoska o zamiarze wyprzedarzy rezerw, odkrycie nowych złóż, znalezienie nowego przemysłowego zastosowania dobra rzadkiego). Dużo lepszym miernikiem wartości jest coś powszechnego, co występuje wszędzie, gdzie występuje człowiek. Moi skromnym zdaniem jest to praca niewykwalifikowana. Nawet w kosmosie występuje, o ile znajdzie się tam człowiek.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Jerzy

Jak to przeprowadzić? Będzie zbierać się jakaś rada, która ustali przelicznik roboczogodziny na walutę?
A przecież wartość pracy również podlega zmianom – choćby w zależności od koniunktury gospodarczej.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Cena pracy się zmienia. Wartość nie. Stawka minimalna, jeśli jest rynkowa, to jaet to wartość możliwa do określenia. Nie wiem jak ją technicznie wyznaczyć. To jest zagadnienie, którym muszą się zająć ekonomiści. Niemniej jestem pewny, że można to oszacować. Natomiast dalej jest już prosto. Wszystko wyrażamy w czasie niewykwalifikowanej pracy, która stanowi ekwiwalent ceny. Jeszcze raz polecam moje zabytkowe notki, bo w Państwie opisywałem to dokładniej, łącznie ze skutkami dla obecnego układu sił (chińska drożyzna i uboga Europa).

Nie sądzę, by udało się to wprowadzić bez rozlewu krwi, choć Polacy i inne narody Europy Środkowej powinny być żywotnie zainteresowane.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


re: Organizacje pozarządowe jako agentura wpływu

Ale jak wycenić rynkową stawkę minimalną za roboczogodzinę, skoro to roboczogodzina ma być wyznacznikiem wartości pieniądza?

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Gadający Grzybie!

Właśnie dlatego, nie ma znaczenia, ile jednostek waluty wyznaczymy za godzinę. Jeśli w Zjednoczonym Królestwie godzina pracy niewykwalifikowanej kosztuje 7 GBP, zaś w Polsce około 7 zł, to kurs „wymiany”, czyli przeliczania cen produktów brytyjskich na polskie powinien być 1:1. Nie ma znaczenia, na ile bankierzy wyznaczą kurs wymiany waluty.

Jeśli wprowadzimy walutę czerwieniec i będzie on wart godzinę pracy niewykwalifikowanej, to funt szterling przeliczany byłby po 7 za jednego czerwieńca. Przy czym mowa jest o wyznaczaniu ceny towarów brytyjskich w Polsce, a nie cenie pieniądza. Bo pieniądz na makulaturę jest niewymiwnialny. Zatem, nie ma znaczenia ile jednostek pieniężnych jest warta godzina i czy wyrazimy ją w dolińcach, talarach, tynfach, groszach czy złotych. Pański problem jest pozorny.

Pozdrawiam

PS. W pierwszym komentarzu dodałem odsyłacz do notki Państwo tak, że może Pan ją łatwo znaleźć.

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Subskrybuj zawartość